WESOŁY DIABEŁ (1986 & 1988). Trauma przepracowana
Na ekranie chłopiec na wózku i jego ojciec, a gdzieś w tle kręci się „wesoły diabeł”. Czasem pojawi się kawałek nogi, łapa, cień albo dziwne dźwięki, na szczęście bez widoku jego zakazanej gęby. Czułem, że najgorsze minęło. Ale pan reżyser wie, co robi. Buduje grunt i czeka, aby zadać najdotkliwszy cios dla mojej wątłej już psychiki. W następnej scenie chłopiec budzi się nocą, podczas potężnej burzy z piorunami, aby zobaczyć, że bestia dobija się do jego okna. Dzieciak wrzeszczy, a jego ojciec przybywa na ratunek. Mój siedzi obok i niespecjalnie przejmuje się moim stanem przedzawałowym. I wtedy pan reżyser zapewnia mi traumę na resztę mych młodzieńczych lat – w calusieńkim kadrze, w pełnej glorii, nagle i bez ostrzeżenia pojawia się oświetlona błyskawicą twarz diabła. Przepotworna, nieludzka, bynajmniej nie przeznaczona dla dzieci. Jak to możliwe, że familijna produkcja stała się przyczyną koszmarów niejednego polskiego dziecka na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych? Gdzie popełniono błąd? A może ta reakcja wcale nie była przypadkowa?
KRZYSZTOF
Prawie trzy dekady później oglądam filmy o Piszczałce ze świadomością, że nie tylko ja drżałem na dźwięk jego imienia. Że nie tylko ja unikałem jak ognia widoku jego twarzy. Wspomnienie wiecznie żywe, na szczęście strach już nie. Przeprosiłem się z tym diabłem już jakiś czas temu, wychodząc mu naprzeciw i oglądając pierwszy film, gdy miałem naście lat (a była to bardzo późna “nastka”). Powtórka po latach również udana – jest to w gruncie rzeczy solidna próba polskiego fantasy, bliska temu, co powstawało wtedy na zachodzie, by wymienić tylko Bandytów czasu Terry’ego Gilliama czy Labirynt Jima Hensona. Za podstawę literacką Przyjaciela wesołego diabła posłużyła powieść Kornela Makuszyńskiego pod tym samym tytułem, acz poza bardzo ogólnym zarysem fabularnym (młody Janek podejmuje się wyprawy do krainy ciemności po to, aby jego opiekun i przybrany ojciec, Witalis, odzyskał wzrok) książkę i film różni praktycznie wszystko.
Przede wszystkim sam Piszczałka (w pierwszej części gra go Piotr Dziamarski) jest całkiem inaczej pomyślanym bohaterem – ten literacki bardziej przypomina naiwnego, dobrodusznego człowieczka, który posługuje się płynną polszczyzną, i chyba tylko przez przypadek kształci się w diabelskim fachu, podczas gdy filmowy jest bestyjką psotną, o niesprecyzowanym statusie ontologicznym (raczej nie pochodzi z piekła i nigdy tam nie zmierzał), mówiącą trochę jak niedouczone dziecko. Jego rymowanki na stałe zawitały w zbiorowej świadomości: „Ja kudłaty durnowaty, nie wiedziałem, co to taty” bądź „Ja kudłaty durnowaty, reperuję stare graty”. Trudno się go bać, bo sympatyczna to pokraka, a i stosunek Janka (w tej roli Waldemar Kalisz) do diabła od początku jest nienaznaczony strachem. Jeszcze trudniej się nie zaśmiać, gdy chłopak woła za Piszczałką „proszę pana”. Gdy w finale włochacz odchodzi w stronę zachodzącego słońca, wzruszony końcem podróży swojego przyjaciela, trudno samemu nie rozczulić się decyzją Piszczały o rozstaniu z Jankiem.
Część druga to zupełnie inna bajka. Przez dobre pół filmu tytułowy bohater pełni rolę postrachu Gór Piekielnych (w rzeczywistości zdjęcia kręcone były w Górach Stołowych i Kotlinie Kłodzkiej), turystów i miejscowych, którzy tytułowe bliskie spotkania przypłacają niemałą nerwówką i krzykami. Tak jak w Przyjacielu wesołego diabła nikt się go nie bał, tak tutaj przerażeni są wszyscy. Zaskakująca to zmiana, tonacyjna, stylistyczna i koncepcyjna, aby z postaci już oswojonej zrobić stwora pozornie groźnego i jeszcze bardziej tajemniczego niż w części pierwszej. Duża w tym zasługa muzyki Marka Bilińskiego, pozbawionej (do pewnego momentu) czułości i sentymentalizmu znanych z poprzedniego filmu, tym razem służącej budowie nastroju tajemnicy i zagrożenia. Również sam Piszczałka jest postacią mniej oczywistą, częściej filmowaną z oddali lub widoczną jedynie fragmentarycznie. Ale nawet, gdy zostaje nam pokazana jego twarz, wydaje się ona być ciemniejsza, wręcz czarna. Zaprojektowany przez Waldemara Pokromskiego diabeł miał w Przyjacielu… mordkę bardziej pozytywną, zdradzającą psotny charakter, ale nie nieczyste zamiary. Sposób, w jaki Piszczałka ukazany jest w kontynuacji, zwyczajnie budzi wątpliwość.