WEHIKUŁ CZASU (1960). Podróż przez czwarty wymiar
Istotny jest także fakt, że film kręcony był w okresie zimnej wojny, a co za tym idzie, wyraźnych niepokojów społecznych. Twórcy rozpisują najczarniejszy ze scenariuszy – wisząca w powietrzu w tamtym okresie atomowa wojna faktycznie ma miejsce i przyczynia się do zresetowania dotychczasowego porządku społecznego. Jest dalece znamienne, że podróżnik w czasie zatrzymuje się swym wehikułem dokładnie dwunastego października – w ten sam dzień, gdy Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę. W jednym i drugim przypadku odkrycie pełni rolę nowego startu i szansy dla cywilizacji. Podróżnik Wehikułu czasu nie godzi się zatem na rolę biernego obserwatora i postanawia zaingerować w kształt zastałych stosunków społecznych. Kwestią otwartą jest, na ile jego działanie mające na celu odwrócenie procesu zaistniałego naturalnie jest w tym wypadku słuszne.
Ponoć reżyser George Pal miał w planach nakręcenie kontynuacji. MGM odrzuciło jednak kilka scenariuszy. Nie da się ukryć, że tematyka Wehikułu czasu jest jedną z tych, które stanowią idealny punkty wyjścia dla sequela – któż z nas nie chciałby zobaczyć, jak bohater radzi sobie w zupełnie innych ramach czasowych? Ale ten potencjał nie został zmarnowany. Popkultura pokochała motyw podróży w czasie i poczęła uskuteczniać go na przeróżnych płaszczyznach (także w formie musicalu). Ale tą najważniejszą była oczywiście płaszczyzna filmowa z racji idącej za wizją obietnicy plastyczności. Warto przy tej okazji nadmienić, że filmowi z 1960 udało się to wykorzystać, gdyż iście cudownie prezentuje się pod względem formalnym – otrzymał nawet Oscara za efekty specjalne. Najistotniejszy był jednak koncept fabularny. Bez Wehikułu czasu z pewnością nie uświadczylibyśmy ani filmów z serii Powrót do przyszłości, ani serialu Doktor Who, ani wielu innych tworów wdzięcznie wykorzystujących motyw podróży przez czas. Choć pomysły zawarte w Wehikule czasu znalazły swoje zastosowanie w innych dziełach, stanowiących jego trawestację, to jednak w 2002 roku ktoś wpadł na szalony pomysł stworzenia remake’u klasyka z 1960 roku.
Po co? Być może po to, by potomkowi rodu Wellsów dać możliwość na realizację swoich niespełnionych ambicji i złożenia hołdu dla twórczości pradziadka. Reżyserem Wehikułu czasu z 2002 roku wybrany został bowiem Simon Wells, kojarzony głównie jako twórca filmów animowanych (Książę Egiptu), a prywatnie prawnuk H.G. Wellsa. Wbrew wszelkim pozorom jego film nie jest tak zły, jak po latach jest wspominany (to z niego zresztą wzięty został cytat, umieszczony na początku tekstu). Podstawowym problemem nowej adaptacji jest to, że już w dniu premiery była filmem kompletnie niepotrzebnym. Sama wizja oraz pojedyncze niuanse wyznaczające różnice względem oryginalnego filmu wypadają nawet ciekawie. Filmowi brak jednak odpowiedniego ciężaru płynącego z wydźwięku – motywacja głównego bohatera, napędzająca potrzebę tworzenia, sprowadzona została do poziomu miłosnej tragedii, której konsekwencji nie sposób odwrócić. Z kolei ewolucja ludzkości, podzielonej na dwie rasy, co prawda w dalszym ciągu jest wynikiem katastrofy z przeszłości, ale nie jest ona związana z wojennym konfliktem. W filmie nie uświadczymy zatem społecznych przesłań, które wyróżniały zarówno książkę Wellsa, jak i jej adaptację z 1960.
Jeden element, a właściwie jego brak, stanowi zarazem symboliczną różnicę między obydwoma filmami. W filmie George’a Pala siedziba Morloków, do której zwoływani byli Elojowie, zwieńczona jest figurą w kształcie Sfinksa. Film obfituje w wiele niuansów związanych z czasem, na poziomie atrybutów oraz dialogów. Jednym z nich jest właśnie nieprzypadkowe nawiązanie do mitologicznego potwora. Jak pamiętamy, Sfinks zadawał (a właściwie zadawała) zagadkę napotkanym ludziom, a brak poprawnej odpowiedzi równał się zrzuceniu w przepaść. Jak brzmiała zagadka? Ano tak:
Co to za zwierzę, obdarzone głosem, które z rana chodzi na czworakach, w południe na dwóch nogach, a wieczorem na trzech?
Chodzi oczywiście o człowieka. W metaforycznym nawiązaniu do każdego z etapów jego życia i przemijania. Ten ukryty symbol ma dać do zrozumienia, że bez względu na to, jak bardzo chcielibyśmy bagatelizować istnienie czasu, pozostaje on tą wielkością, która determinuje nasz żywot. Nadaje mu ramy, ustala kolejność zdarzeń. Można powiedzieć, że czas został nam dany jako dobro ustalające porządek we wszechświecie. Wszelkie próby zapanowania nad nim są zatem z góry skazane na niepowodzenie.
korekta: Kornelia Farynowska