search
REKLAMA
Ranking

Wbrew sumieniu, czyli POSTACI, KTÓRE KOCHAMY NIENAWIDZIĆ

Mikołaj Lewalski

1 czerwca 2017

REKLAMA

Earl/Marshall Brooks – Mr. Brooks

Dlaczego oglądałem ten film, mając jakieś 14, 15 lat – nie mam pojęcia. Pamiętam, że to był jeden z pierwszych oglądanych przeze mnie filmów z tak mrocznym protagonistą. Dość mocno wstrząsnęło mną bezkompromisowe ukazanie przemocy, której sprawcą był cierpiący na zaburzenia tożsamości główny bohater. Tytułowy pan Brooks to zamożny biznesmen, kochający mąż i ojciec, a także… seryjny morderca. Zabijanie jest dla niego niczym nałóg, z którym nieustannie walczy. Na początku filmu wychodzi na jaw, że od dwóch lat nie popełnił żadnej zbrodni i nawet bierze udział w programie 12 kroków. Niestety dla jego ofiar (i stety dla widza) odwyk kończy się fiaskiem, a Brooks wraca do zabijania. Myślę, że mało który widz może zrozumieć jego fascynację odbierania życia innym, ale film i bez tego skutecznie umożliwia utożsamienie się z nim. Położenie nacisku na wątek nałogu, którego mechanizmy są podobne, niezależnie od istoty czynnika uzależniającego – pozwala lepiej zrozumieć protagonistę. Natomiast jeśli chodzi o kwestię morderstw – czyż nie uwielbiamy oglądać ich na ekranie? Czy fascynacja bohatera rzeczywiście jest nam tak bardzo obca? Pan Brooks w rzeczywistości prezentuje nam lustro i każe zastanowić się nad kilkoma sprawami. I za to go cenię.

Jordan Belfort – Wilk z Wall Street

Mało kto potrafi skłonić nas do polubienia kompletnego drania tak skutecznie jak Martin Scorsese. Chociaż Jordan zaczyna swoją karierę na Wall Street jako ambitny i pracowity, ale skromny mężczyzna i kochający mąż, to niewiele czasu mija, zanim pieniądze, seks i narkotyki zmienią go w obrzydliwie aroganckiego, agresywnego i zepsutego oszusta, który dorobi się fortuny kosztem innych. Belfort wynosi pojęcie hedonizmu i rozpusty na zupełnie wyższy poziom i jest bezsprzecznie odrażający. Dlaczego mu więc kibicujemy? Cóż, oprócz tego, że gra go fenomenalny DiCaprio, to swoje robi fakt, że cały film oglądamy całkowicie z jego perspektywy. Narracja głównego bohatera nie tyle towarzyszy nam przez cały czas – Belfort zwraca się wręcz bezpośrednio do nas. Traktuje nas jak powierników swoich tajemnic. Dzięki temu czujemy, że jesteśmy z nim w komitywie, że to nasz przebojowy kumpel. Któż by nie chciał takiego znajomego?

Tony Montana – Scarface

Miałem spore wątpliwości co do tego, czy Tony Montana powinien się znaleźć w tym towarzystwie. Kubański gangster nie wzbudza bowiem sympatii. To prostak i prymityw – morderca i handlarz narkotykami o prostej wizji świata i prostych motywacjach. Nieprzyjemny, chamski, popada w uzależnienie, jest zaborczy wobec siostry (której męża zabija) i fatalny jako mąż. A jednak nie chciałem ani jego wyroku, ani jego śmierci. Mimo wszystko miałem nadzieję, że uda mu się wyjść na prostą i prowadzić swoje interesy. Dlaczego? Czy to z powodu nielicznych przebłysków człowieczeństwa? A może po prostu zło na ekranie jest na tyle ekscytujące i odmienne od naszej codzienności, że budzi nasz pociąg zamiast odrazy? To interesujący fenomen, słusznie eksploatowany w kinie i w telewizji. Niejednoznaczni, wymykający się schematom albo nawet zupełnie zdemoralizowani bohaterowie są dla nas poznawczym wyzwaniem, a swoimi okropnymi czynami trwale zapisują się w naszej pamięci. Lepiej być źle zapamiętanym niż zapomnianym? Na to wychodzi.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA