WAKACYJNE KINO DROGI. Najprzyjemniejsze filmowe podróże
Beavis i Butt-Head zaliczają Amerykę (1996)
Borat miał być jedyną pozycją, której lekkość i przyjemność nietrudno będzie podważyć, ale jakoś nie mogłem się powstrzymać. Pełnometrażowy spin-off kultowego już serialu Mike’a Judge’a, którego powstanie zawdzięczamy złotym latom MTV, to dość nieoczekiwana i – jak można się domyślić – do granic możliwości absurdalna podróż naszych dwóch niezbyt rozgarniętych bohaterów przez Stany Zjednoczone. Zaczyna się niewinnie: podczas drzemki ktoś kradnie Beavisowi i Butt-Headowi telewizor, ci zaś ruszają na jego poszukiwania, w międzyczasie wplątując się w spisek i zdobywając dwie nominacje od Złotych Malin. Można się spierać, czy film jest lepszy od serialu, czy może nie dorasta mu do pięt, ale pewne jest jedno: taka historia mogła powstać tylko i wyłącznie w głowie twórcy Życia biurowego, Idiokracji i Doliny krzemowej.
The Blues Brothers (1980)
The Blues Brothers jest jedną z tych produkcji, jakie bez wahania dopisałbym do listy filmów, które mnie ukształtowały. Co prawda nie noszę na co dzień stylowego garnituru, rzadko zakładam okulary, a kapelusza nie posiadam w ogóle, w życiu też nie będę w stanie wykonać takiego scatu, jak Elwood podczas śpiewania Rubber Biscuit, ale łączę się z Jakiem w nienawiści do nazistów z Illinois, a każdy muzyczny element filmu po prostu uwielbiam! Droga jest tu równie ważna, co plejada gwiazd jazzu, soul i bluesa, która przewija się w jej trakcie, wykonując niezapomniane kawałki. Nic tylko oglądać i śpiewać razem z nimi.
Sekretne życie Waltera Mitty (1947/2013)
Podobne wpisy
Z tym tytułem zawsze mam jeden problem: nie jestem w stanie stwierdzić, która z wersji jest lepsza. Zarówno oryginał w reżyserii Normana Z. McLeoda (Małpi interes, Końskie pióra), jak i niedawny remake Bena Stillera, który wcielił się także w tytułową postać, mają swoje plusy i minusy. Napisana przez Jamesa Thurbera w latach trzydziestych ubiegłego wieku historia marzyciela, który zdecydowanie za często próbuje uciekać od swego nudnego życia wprost do krainy fantazji, jest mi wyjątkowo bliska, a jeśli dodamy do tego ciekawy soundtrack na czele ze Space Oddity Davida Bowie’ego, jestem w stanie wybaczyć Stillerowi przesadne uwspółcześnienie i spłycenie fabuły, którą w gruncie rzeczy sprowadzono do wątku miłosnego.
Prosta historia (1999)
Na koniec film, bez którego nie wyobrażam sobie tej listy. Niby Prosta historia nie jest produkcją rozrywkową – wręcz przeciwnie, na widok staruszka, który postanawia na traktorku (a właściwie kosiarce) przejechać kilkaset kilometrów, by pogodzić się z chorym bratem, trudno nie zacząć zastanawiać się nad sensem ludzkiej egzystencji, ale mimo wszystko zawsze wyczuwam w tym filmie olbrzymią dawkę pozytywnych emocji, które zastępują mi wszelkie śmich-chichy. Tym bardziej że mowa przecież o czymś, co wydarzyła się naprawdę! I choć Prosta historia nie jest najgłośniejszym z tytułów w dorobku Davida Lyncha, warto poświęcić mu te niespełna dwie godziny, a potem samemu ruszyć tyłek z kanapy i udać się we własną drogę, najlepiej, by odwiedzić kogoś bliskiego.
korekta: Kornelia Farynowska