W oczekiwaniu na Prometeusza: moja przygoda z sagą Obcy
Wprawdzie już na samym początku twórcom udało się "wyrównać" szanse obcych z uzbrojonymi po zęby Marines, mimo to obcy Camerona nie byli już tym samym, niemalże archetypicznym wcieleniem Zła, jak miało to miejsce w przypadku młodego ksenomorfa w poprzedniej części. Oddział Marines, których Marines nazywam tylko z szacunku do reżysera, to zgraja przerysowanych ludków, którzy znaleźli się w ekstremalnie ciężkiej sytuacji, jednakże tak charakterystyczne dla lat 80. one-linery zdają się nie schodzić im z ust (przoduje w tym pewien wojak zagrany przez Billa Paxtona). Jeśli odhaczyć jeszcze katastrofalną postać Newt oraz śmiesznego Murzyna z cygarem, reszta postaci, czyli Ripley, Bishop i Hicks, rozpisane i zagrane zostały doskonale, dzięki czemu kibicowałem im z wypiekami na twarzy. Tych miałem nie mało, bo kiedy Żelazny Jim skończył szopkę z żartami, Newt-córeczką i instynktem matki, pokazał swoje prawdziwe oblicze. Sceny akcji, bo o nich mowa, mimo że pełne pirotechniki trącącej już myszką, niemal za każdym razem wrzucają tyłek na krawędź fotela, głównie dzięki świetnej reżyserii, dramaturgii oraz dynamicznemu montażowi. Nie mniejsze wrażenie robi kapitalna scenografia, a muzyka Jamesa Hornera, mimo iż napisana i nagrana w dwa tygodnie, idealnie współgra z klimatem Decydującego starcia. Mimo kilku elementów, które mocno kuły mnie w oczy przy pierwszym podejściu do Aliens, obraz Kanadyjczyka bardzo mi się podobał, jednak do Ósmego pasażera Nostromo trochę mu zabrakło.
Alien 3 Davida Finchera miał o tyle szczęście, że po raz pierwszy obejrzałem go na DVD z napisami, w dodatku była to wersja rozszerzona. Przy pierwszym kontakcie obraz Finchera wywarł na mnie wielkie wrażenie, a kolejne seanse tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że trzecia część zmagań Ellen z ksenomorfem to jedna z dwóch najlepszych odsłon cyklu. Nasz tytułowy znajomy ponownie występuje w liczbie pojedynczej, zabijając aż miło, i mimo że na terenie karnej placówki nie brakuje chorych popaprańców, nie ma wątpliwości, kto jest tutaj myśliwym, a kto zwierzyną. Obcy 3 kończy dramatyczne zmagania Ripley z obcą formą życia w najlepszy możliwy sposób, puentując budowaną na ciągu przyczynowo-skutkowym trylogię symboliczną sceną w płomieniach. Oprócz "syfu", naturalizmu i emocji, najwięcej w tej części postaci, których się po prostu nie zapomina. Paradujący z siekierą, wkładający w każde zdanie kilka fucków charyzmatyczny Dillon (Charles S. Dutton) oraz Aaron "85" stanowią doskonałe uzupełnienie dla brylującej po raz trzeci Sigourney Weaver. Trzecia część Obcego to najbardziej dojrzała część sagi, przesiąknięta poczuciem beznadziejności, dzieło, w którym próżno szukać optymizmu i pozytywnego przesłania. Niejako na deser Elliot Goldenthal stworzył ścieżkę dźwiękową, której nie można nazwać inaczej niż arcydziełem. I nawet cyfrowy obcy, który w kilku ujęciach wygląda cienko, jak sik pająka, nie przeszkadzał mi.
Mimo poruszającego zwieńczenia historii o walecznej Ellen Ripley i jej nemezis, ktoś z 20th Century Fox zapragnął zarobić trochę dodatkowych centów i w ten sposób powstała czwarta część cyklu o podtytule Przebudzenie. Możecie się ze mnie śmiać, ale ja udaję, że Alien: Resurrection w ogóle nie powstało – a co! Albo inaczej: historia dobiegła końca wraz z "trójką", natomiast film Jeuneta traktuję jako spin-off, który stanowi wariację na temat tego, co by było, gdyby Ripley przeżyła i poskładano ją do kupy. Wiem, że mało w tym sensu, tym bardziej, że tak naprawdę jest to kanoniczna kolejna część słynnej serii. Jednak tylko w taki sposób mogę wyrazić swoją dezaprobatę, gdyż obok dwóch arcydzieł i jednego świetnego filmu, pod słynną markę podpięto zaledwie dobry akcyjniak z podstarzałą Weaver i jej "potomstwem". Alien: Resurrection jest filmem jak najbardziej ok: dzieje się sporo i intensywnie, nowe postaci budują klimat, a ksenomorfy nigdy przedtem nie wyglądały tak… pięknie. Brutalność oraz konsekwentnie realizowana koncepcja kolorystyczna to kolejne elementy, które muszę pochwalić. Problem w tym, że całość zbyt mocno przypomina film s-f klasy B, a pretekstowe zawiązanie akcji do wczoraj odbijało się producentom czkawką, gdyż film poniósł klęskę w kasach, a temat nie był kontynuowany.
W zbliżającym się wielkimi krokami Prometeuszu zobaczymy genezę mitycznego Space Jockey'a z części pierwszej, dowiemy się zapewne czegoś nowego na temat ksenomorfów. Pierwszy zwiastun odebrany został bardzo ciepło – Sir Scott za kamerą prawie zawsze gwarantuje jakość, obsada jest wyborna, a design oraz setting, które zobaczyć można w trailerze, wykręcają suty. Pozostaje już tylko czekać na kolejną cegiełkę do diablo ciekawego uniwersum, w realiach którego odnalazłem się stosunkowo niedawno, ale żadnej sekundy spędzonej z filmami tercetu Scott – Cameron – Fincher nie mam prawa żałować. A jeśli na sali znajduje się ktoś, kto żałuje, to skwituję go słowami kolegi: "Kula w łeb i posypać wapnem [*]" 😉
P.S. Chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że ostatnie zdanie to ŻART.