search
REKLAMA
Zestawienie

W oczekiwaniu na „Godzilla i Kong: Nowe imperium”. Ranking wszystkich produkcji z MonsterVerse

Powstały cztery filmy i dwa seriale. Która produkcja z MonsterVerse jest najlepsza?

Jakub Piwoński

26 marca 2024

REKLAMA

Już 27 marca do kin wchodzi widowisko Godzilla i Kong: Nowe imperium. Trudno powiedzieć, czy szykuje się nam spektakularny hit, czy też spektakularna klapa, zwłaszcza że japońska Godzilla Minus One podniosła wysoko poprzeczkę widowiskom z wielkimi potworami i kaiju w roli głównej. Ale Japonia to Japonia, a Ameryka to Ameryka. Adam Wingard stworzył jednak udaną część poprzednią, czyli Godzilla vs. Kong, więc jest szansa, że sequel zachowa choć trochę energii. Tymczasem zapoznajcie się z moją oceną tego tworzonego od kilku lat MonsterVerse i jego poszczególnymi częściami.

„Monarch: Dziedzictwo potworów”

Ten serial trudno brać na poważnie. Apple postanowił zagarnąć dla siebie trochę tortu z budowanego przez Legendary i Warner Bros. uniwersum i zaproponował poszerzenie tej historii przy pomocy aktorskiego serialu. Oczekiwania były spore, ale rezultat stoi od nich daleko w tyle. W zasadzie to można przyczepić się do absolutnie każdego aspektu widowiska, jakim Monarch miało być, a się nim nie stało. Efekty specjalne, delikatnie mówiąc, nie powalają, choć są poprawne. Generalnie za mało jednak jest tu zapierającej dech akcji, choć przestrzeni na jej zaprezentowanie było sporo, z racji dłuższego metrażu. Twórcy postawili na relacje międzyludzkie, jakąś dziwnie melodramatyczno-ckliwą podbudowę, a na rzecz umocnienia aspektu sensacyjno-konspiracyjnego, który mógłby faktycznie nadać tej produkcji osobowości. Zamiast tego oglądamy absolutnie puste rozmowy tekturowych postaci, które niby coś do siebie czują, ale tak naprawdę kompletnie nie wiedzą, co robią w tej historii.

„Godzilla II: Król potworów”

Jestem pełen obaw w stosunku do filmu Godzilla i Kong: Nowe imperium między innymi z powodu Króla potworów. Jest on dla mnie dowodem na to, że to uniwersum całkiem dobrze radzi sobie, gdy ma otworzyć historię, pokazać potwora w nowej odsłonie, ale gorzej, gdy ma dać mu podtrzymujący napięcie sequel. Król potworów jest filmem przeciętnym – ma całkiem udane sceny akcji i destrukcji, ale zostały zaprezentowane zbyt zdawkowo i za późno; ma też znane nazwiska w obsadzie, ale żadne z nich nie tworzy ciekawej głównej postaci. Generalnie rzecz ujmując, Król potworów to taka dość atrakcyjnie prezentująca się budowla z klocków, która byłaby lepsza, gdyby niektóre swoje elementy po prostu wymieniła. Wówczas może nie zaliczyłaby tak doniosłego upadku w box offisie. Choć warto zaznaczyć, że Godzilla z 2014 także nie miała zadowalających wyników finansowych.

„Wyspa Czaszki”

Doceniam przede wszystkim za próbę stworzenia czegoś innego. Choć na upartego można także dostrzec w tym cynizm – dziś jest stosunkowo łatwo przetworzyć jakąś franczyzę na animowany serial i ma to najczęściej komercyjny cel. Przez długi czas Wyspę Czaszki ogląda się tak, że łatwo zapomnieć o tym, że to część MonsterVerse – mało jest elementów na to wskazujących. I wówczas pojawia się on: wielki Kong, potężny naczelny, który tym razem, zamiast krzykliwej blondynki, dostaje całą zgraję ludzi do ujarzmienia, wyposażonych w dodatku w technologię. Jest raz lepiej, raz gorzej, są odcinki kompletnie nieinteresujące, są takie, które wnoszą powiew świeżości, ale zaleta jest taka, że ogląda się to praktycznie bezboleśnie ze względu na około dwudziestominutowy czas trwania poszczególnych epizodów. Ramionami raczej tylko wzruszyłem po seansie całości, zamiast unieść je ku górze w geście zwycięstwa, ale i tak wspominam milej niż przygodę z Monarch.

„Godzilla vs. Kong”

To trochę taki zachwyt wbrew logice. Nawet jeśli zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo Wingard zmienił reguły gry i z dostojnego widowiska, jakim była Godzilla, przeobraził tę historię w coś niesamowicie wybuchowego, kolorowego, efektownego, to i tak bardzo Wingardowi dziękuję za tamten seans sprzed kilku lat, bo odbudował on we mnie wiarę w blockbustery. Bawiłem się świetnie, to według mnie jeden z lepszych crossoverów w historii kina, jego największym sukcesem jest to, że jego adrenalina działa tak silnie, że kompletnie zapomina się o wszelkich głupotach czy kontrowersjach scenariuszowych. Do nich na pewno należy zaczerpnięcie z Juliusza Verne’a i wejście do wnętrza Ziemi, ale szczerze? W takiej formie nie miałem żadnych oporów, by to kupić.

„Kong: Wyspa Czaszki”

Ciekawe postacie, ciekawa lokacja, ciekawy klimat, mnóstwo cytatów z klasyków, także wojennych, bo to przecież trochę taki list miłosny do Czasu Apokalipsy. Nieoczywiste jest to widowisko, choć można było się spodziewać kolejnej, nudnej historii spod znaku origin. Nic bardziej mylnego. Troszkę mało wyważona Brie Larson, która, znowu, aż za bardzo chce kopać jaja. Hiddleston z kolei za bardzo powściągliwy, choć to i tak ciekawa odmiana po latach spędzonych w kostiumie Lokiego. Trzeba jednak brać pod uwagę, że po tym jak Konga odświeżył Peter Jackson, Jordan Vogt-Roberts musiał zaprezentować zupełnie inną jakość. I faktycznie, Kong jest tutaj nie tylko większy, ale został obudowany znacznie ciekawszym anturażem.

„Godzilla”

Wielki to film. Wszystkich tych, którzy tak bardzo narzekają na otwierający uniwersum film Garetha Edwardsa, zachęcam do ponownego seansu Godzilli z 1998 roku w reżyserii Rolanda Emmericha. Różnica pomiędzy tymi filmami polega na tym, że Edwards stara się złożyć hołd oryginałowi w reżyserii Ishirô Hondy, a Emmerich dokonuje na tej tradycji swoistego gwałtu. Widowisko Garetha Edwardsa mimo wszystko pozostaje nietypowe, ponieważ brak mu krzykliwości, chęci dążenia do szybkiego osiągnięcia spektakularnego efektu. Potwór, którego wszyscy tak dobrze znamy, jest tu jakby owiany tajemnicą. Każde jego tąpnięcie działa silniej. Kierunek ten nie został kontynuowany, ponieważ niecierpliwa widownia na to nie pozwoliła, dlatego MonsterVerse w kolejnych filmach ewidentnie wcisnęło pedał gazu. Osobiście jednak najmilej wspominam ten swoisty „hamulec” Edwardsa, który kazał nam czekać, aż Godzilla wyłoni się z cienia i zaryczy. Czy nie tak właśnie podkreśla się majestat króla?

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA