search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

UWE BOLL. Niepohamowany szał tworzenia

Damian Halik

26 października 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Zaczęło się od Domu śmierci (2003) za siedem milionów dolarów. Dalej poszło już z górki: Alone in the Dark: Wyspa cienia (2005, budżet: 20 000 000$), BloodRayne (2005, 25 000 000$) i Dungeon Siege: W imię króla (2007, 60 000 000$!). Grubo ponad sto milionów dolarów wyrzucono w błoto. Fanom gier nie spodobały się adaptacje zupełnie oderwane od ducha pierwowzoru, zresztą filmy te nie podobały się nikomu. Ubogie scenariusze, brak klimatu oraz fatalna realizacja sprawiają, że źle ogląda się twórczość Uwe Bolla. Nie pomagało nawet zatrudnianie znanych aktorów. Jason Statham, John Rhys-Davies, Ben Kingsley, J.K. Simmons, Michael Madsen, Ray Liotta, Burt Reynolds, Christian Slater, Ron Perlman, Michelle Rodriguez, Leelee Sobieski (i wielu, wielu innych). Wszyscy oni muszą żyć ze świadomością, że uczestniczyli w tym szaleństwie. Co jednak najciekawsze, niepowodzenia (a jesteśmy dopiero na początku listy) nie zrażały Bolla i – co ważniejsze – jego sponsorów.

Cienka granica między geniuszem a szaleństwem

W trakcie całej kariery Uwe Boll nakręcił trzydzieści dwa filmy – żaden nie odniósł sukcesu. Przynajmniej w sensie artystycznym, bo po latach telewizyjnych emisji oraz tysiącach wyprzedaży płyt DVD w hipermarketach (podczas których twórczość Niemca okupowała koszyki z najtańszymi tytułami, gdzie i tak mało kto chciał zajrzeć) część produkcji wyszła na niewielki plus. Innymi słowy: to setki milionów dolarów, które można było przeznaczyć na jakiś szczytny cel lub po prostu ustawić na stosie i podpalić, niczym Joker w Mrocznym Rycerzu. To właśnie ten poziom szaleństwa prezentował Uwe Boll. Doskonałym przykładem będą tu słowa Guinevere Turner (współscenarzystka American Psycho), która miała napisać scenariusz do filmu BloodRayne:

Zdarzyła mi się dwutygodniowa obsuwa. Uwe Boll zadzwonił do mnie, wrzeszcząc: „Zrobiłaś mi cholerne świństwo! Okłamałaś mnie! Gdzie jest mój scenariusz?!”. Oznajmiłam managerowi, że nie chcę, by ten facet kiedykolwiek jeszcze do mnie dzwonił. Tak czy inaczej, tydzień później dostarczyłam skrypt… a on był po prostu zachwycony. Stwierdził: „Świetnie, jutro zaczynamy produkcję!”. Byłam w szoku. To był tylko wstępny szkic, spodziewałam się rozmów na ten temat. Poprawek – jak to zwykle bywa. Uwe Boll postanowił jednak, że wystarczy mu to, co ma, po czym wyrwał z kontekstu i nakręcił jakieś 20%. Po wszystkim zadzwonił do mnie producent: „Nie denerwuj się, Guinevere… Uwe pozmieniał wszystko i kazał to odegrać aktorom”. Podczas premierowego pokazu byłam chyba jedyną osobą, która miała niezły ubaw. Dobry Boże – pomyślałam – to jest film za dwadzieścia pięć milionów dolarów?

Podobnie bywało z aktorami, którzy bardzo szybko żałowali podjęcia współpracy z niemieckim reżyserem. Ogólnie rzecz biorąc, niebywale trudno jest znaleźć w jego dorobku warte uwagi tytuły, ale szukając na siłę, należy pamiętać o kontrowersyjnym Postalu (2007, budżet około 15 000 000$). To ekranizacja gry tak złej, że warsztat Bolla doskonale pasował do jej stworzenia. Z czysto technicznego punktu widzenia jest to więc kolejny gniot, ale po raz pierwszy (i jedyny) przynajmniej częściowo odpowiadający pierwowzorowi, co podkreślają niektórzy fani bulwersującej gry.

Poszczególne „dzieła” osiadłego w Vancouver reżysera nie są jednak warte dogłębnej analizy. To chłam, którego twórca uważa się za niedocenionego artystę. Trudno nie dostrzec tu podobieństwa do Tommy’ego Wiseau, któremu zawdzięczamy kultowe The Room. Różnica polega na tym, że (prawdopodobnie) pochodzący z Polski filmowiec zbił na swym koszmarku olbrzymi kapitał i po latach kąpie się w blasku fleszy, jakie sprowadziło na niego powstanie filmu The Disaster Artist – Boll natomiast wolał wkroczyć na wojenną ścieżkę.

Zaczęło się od krytyki, jaka spłynęła na niego jeszcze przed rozpoczęciem produkcji Postalu. Nikt nie chciał, by tworzył on kolejną nieudolną ekranizację gry. Negatywnie o Niemcu wypowiadali się też między innymi Roger Avary czy Quentin Tarantino. Wówczas Uwe Boll po raz pierwszy nie wytrzymał i… swoich hejterów postanowił wyzwać na pojedynek bokserski, nadając sobie przydomek „Raging Boll” (nawiązanie do oryginalnego tytułu Wściekłego byka Martina Scorsesego). Zmierzył się z pięcioma z nich. Agresja z czasem zaczęła jednak coraz częściej znajdywać ujście, zwłaszcza w słowach reżysera. Sponsorzy powoli odsuwali się od sfrustrowanego artysty – budżety malały, jakość nie rosła, a złość spowodowana przebywaniem na peryferiach przemysłu filmowego coraz częściej znajdowała upust na wideoblogu Uwe Boll Raw.

REKLAMA