Ulubione filmy z CHARLIEM CHAPLINEM. Świat śmiechu i wzruszeń
Gdybym miał wybrać ulubionego filmowego twórcę, to – przy całej swojej sympatii do niektórych współczesnych reżyserów – postawiłbym na Charliego Chaplina. Ponadczasowość dzieł tego artysty przebija się w każdym kadrze, gagu i scenie dramatycznej jego autorstwa. Filmy, w większości których nie pada ani jedno słowo, zabierają nas w podróż pełną śmiechu, wzruszeń i głębokich emocji. Poczucie humoru idzie u Chaplina z rzadko spotykaną wrażliwością i niezwykle błyskotliwym spojrzeniem na otaczający go świat. Kreując swój własny, nawet prawie stulecie później zabiera nas w cudowną podróż.
Dziś dołączam do niej z największą chęcią, wracając myślą do pięciu ulubionych filmów Chaplina, będących perfekcyjną mieszanką wspomnianych wyżej emocji. Ikoniczna postać włóczęgi, stawiana w różnych sytuacjach, nigdy nie przestaje być wcieleniem dobra i niewinności, tworząc protagonistę, któremu trudno nie chcieć kibicować. Nie inaczej jest w przypadku pierwszego z przypominanych tu filmów.
Brzdąc (1921) rozpoczyna się planszą zapowiadającą tak śmiech, jak i łzy. W obliczu rozwoju fabuły tego niespełna godzinnego filmu to wyjątkowo zasadna informacja, choć tak naprawdę można by było wstawić ją na początku każdego dzieła artysty. Włóczęga, biorąc pod opiekę porzuconego przez matkę chłopca i wychowujący go przez kolejne pięć lat, staje się dla niego siłą rzeczy figurą ojcowską. Tworzy to obopólną, silną więź, szczególnie że dodatkowo obaj bohaterowie żyją w ubóstwie i współpracują, aby przetrwać kolejne dni. Choć nie brak w Brzdącu elementów komediowych, to najbardziej pamiętna jest tutaj jednak warstwa dramatyczna. Chaplin-aktor i Chaplin-reżyser to niezastąpiony mistrz przekazywania ogromnej treści samym gestem i spojrzeniem, a partnerujący mu Jackie Coogan jest w swoich uczuciach tak prawdziwy, jak tylko dziecko być może. Pamiętna scena pościgu i jej kulminacja ściskają za gardło do dziś, bo w najlepszy możliwy sposób wyciągają na wierzch cechy obu głównych postaci – być może emocjonalnie są delikatni, ale nie brak im hartu ducha i determinacji, która pozwala przeżyć na ulicach. Przede wszystkim jednak są niekompletni bez siebie nawzajem. Opiekun i podopieczny stali się przez te kilka bardzo bliską sobie rodziną, a to dla nich największe bogactwo i Chaplin pięknie o tym opowiada.
Do stworzenia Gorączki złota (1925) artystę zainspirowały tragiczne historie o poszukiwaczach złota i imigrantach z końcówki dziewiętnastego wieku. Twórca nie miał oczywiście zamiaru tworzyć dramatu w sensie stricte – przeciwnie, idąc za swoim przekonaniem, że tragedia i komedia leżą bardzo blisko siebie, postanowił przekuć czytane historie na wypełniony gagami, przezabawny film. W żadnym wypadku nie jest to zgrywa z ludzkiego cierpienia. Oglądając perypetie włóczęgi-poszukiwacza, nietrudno odczuć żal, bo Chaplin nie zaniedbuje swoich postaci, ale jednocześnie przedstawia sytuację tak, że równie łatwo zaśmiać się bez wyrzutów sumienia. Oczywiście największa w tym zasługa jego aktorskiego talentu i wrodzonego wdzięku. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w Gorączce złota odnajdziemy sceny nie tylko będące jednymi z najsłynniejszych w dorobku Chaplina, lecz także całej kinematografii. Taniec bułeczek, jedzenie buta (zainspirowane właśnie prawdziwymi historiami) czy wreszcie sekwencja z przechyloną chatą nieprzerwanie zachwycają, nie tylko w obrębie kina niemego.
O ile Gorączka złota jest znakomitym dowodem komediowego talentu Chaplina, tak Światła wielkiego miasta (1931) to jeden z tych wielkich przykładów jego ogromnej wrażliwości. Stworzony już w epoce dźwięku i świadomie ignorujący postęp techniczny, jako że w filmie mimo wszystko nie pada ani jedno słowo. Decyzja Chaplina o pozostaniu przy doskonale znanej mu już formie wzbudzała początkowo obawy o powodzenie produkcji – niesłuszne, jak się okazało, bo przez wielu Światła wielkiego miasta są uznawane za najlepszy film artysty (a przez Orsona Wellesa za ulubiony w ogóle).
Historia włóczęgi skupiona jest tym razem na jego zauroczeniu młodą, niewidomą kwiaciarką, którą pragnie wspomóc finansowo pomimo własnego ubóstwa. Nieświadoma prawdy dziewczyna jest przekonana, że jej nowy znajomy to człowiek zamożny, a włóczęga ani myśli wyprowadzać ją z błędu. Śledzimy więc jego relacje z kwiaciarką, a ponadto znajomość z faktycznym bogaczem, którego uratował pewnej nocy od samobójstwa. Ten drugi wątek to fantastycznie zawiązana komedia, oparta na bardzo prostym pomyśle – bogacz kojarzy włóczęgę tylko w stanie upojenia alkoholowego. Tyle wystarczy Chaplinowi, by nie kręcąc się w kółko, wycisnąć z tego wątku wielkie pokłady humoru. Prawdziwym mistrzostwem komedii jest jednak słynna scena walki bokserskiej, dzięki której włóczęga ma nadzieję wygrać pieniądze. Chaplin kumuluje tu mnóstwo błyskotliwych gagów nadających fantastycznego tempa. Jedna z jego najlepszych scen.
Najwspanialsze, co dają nam Światła wielkiego miasta, to jednak wspomniany już wątek romantyczny. Za kulisami nie było tak uroczo, bo perfekcjonizm Chaplina owocował mnóstwem dubli i nerwów (występująca w roli kwiaciarki Virginia Cherrill została nawet przez niego zwolniona, przynajmniej tymczasowo), ale z drugiej strony to dążenie do ideału faktycznie nim zaowocowało. Relacja Włóczęgi i kwiaciarki jest zwyczajnie piękna w swojej czystości oraz wspominanej już wcześniej niewinności i trudno się nie uśmiechnąć, widząc ich razem. Końcowa scena to perfekcyjne zamknięcie i jeden z tych wyjątkowych, magicznych filmowych momentów. Na samą myśl robi się ciepło na sercu.