KOMEDIE, na których ZAPŁACZESZ bardziej niż na DRAMATACH
„Śmiech przez łzy” – w taki sposób najczęściej opisuje się uczucie towarzyszące nam podczas seansu dobrego komediodramatu. Ten nietypowy, hybrydyczny gatunek łączy w sobie bowiem dwie skrajności. Przedstawiając żartobliwą, groteskową sytuację, często naznacza ją nutką tragizmu. Śmieszność stanowi wówczas bufor mający zmniejszyć dosadność przeżywanego wraz z bohaterami dramatu.
Oto komedie, które bawiąc, potrafią także wzruszyć.
Mała Miss
Niesforny dziadek ze słabością do narkotyków, zrezygnowana i zapracowana mama przygnieciona domowymi obowiązkami, bujający w obłokach tata, milczący acz zbuntowany brat i zdesperowany, homoseksualny wujek z jedną próbą samobójczą na koncie. Oto rodzina sympatycznej Olive, siedmioletniej dziewczynki marzącej o wygranej w konkursie piękności. W filmie z 2006 mamy do czynienia ze sztandarowym przykładem dysfunkcyjnej rodziny, w której każdy z jej członków chciałby wprowadzić w swoim życiu zmiany, ale kompletnie nie wie, jak się za to zabrać. Resztkami swej energii dzielą się z Olive, pomagając jej w osiągnięciu upragnionego sukcesu. Wiele komicznych sytuacji przytrafia się rodzinie w drodze na konkurs. W kulminacyjnej scenie rodzina solidaryzuje się z dziewczynką i pomaga jej w scenicznym występie, przewidując zarazem, jaki może być werdykt jurorów. W tym momencie więcej jest jednak czystego wzruszenia niż komizmu. Okazuje się bowiem, że to, czego wszyscy potrzebowali, to poczucie wspólnoty oraz promyka słonecznej nadziei, dającej odwagę do podjęcia starań bez względu na to, jaki będzie ich wynik.
Życie jest piękne
Po ponad dwudziestu latach od premiery filmu, po odwiedzinach w Auschwitz, grobie milionów Żydów (i nie tylko), po lekcjach dotyczących holocaustu, jakie dane mi było przeprowadzić, wiem już jedno – Roberto Benigni dokonał niemożliwego. Bo wydawać by się mogło, że masowa eksterminacja, jakiej dopuścili się zachodni sąsiedzi na naszym terytorium, jest ostatnim tematem, jaki można zamienić w żart lub niegroźną farsę. Cała wyjątkowość filmu z 1997 polega zatem na tym, że w sposób inteligentny i wrażliwy na ból wielu ofiar holocaustu udało się stworzyć dzieło pozwalające na obranie, choć na chwilę, odpowiedniego dystansu do tragedii, jaka miała niegdyś miejsce, i przy okazji zaproponować w pełni uniwersalne przesłanie. Żart wyrażany sympatyczną twarzą Benigniego, nieprzejmującego się nienawistnym spojrzeniem nazistów, działa niczym opium, które usypiając naszą czujność, sprowadza egzystencjalną tragedię do poziomu niegroźnego banału. Być może właśnie nadmierna powaga nie pozwala nam dojrzeć kluczowej prawdy – że życie będzie piękne tak długo, jak długo będzie się na nie w taki właśnie sposób patrzeć.
50/50
Trudno wyobrazić sobie uczucie towarzyszące myśli, że paskudna choroba daje nam dokładnie 50% szans na przeżycie. Z taką informacją musi zmierzyć się Adam, grany przez Josepha Gordona-Levitta 27-letni introwertyk pracujący w radiowej rozgłośni. Kolejne miesiące zmagań z rakiem będą dla niego testem. Adam sprawdzi, jak jego paskudna sytuacja wpłynie na niego i na relacje z bliskimi mu osobami. Zawrze nowe przyjaźnie wśród osób dotkniętych tą samą tragedią. Znajdzie w sobie siły, by się uśmiechnąć (a widz wraz z nim) ale czasem – tak po ludzku – da się pokonać przytłaczającej beznadziei. Po drodze popełni kilka błędów, by ostatecznie uświadomić sobie, co tak naprawdę ma w życiu największe znaczenie i dla kogo rzeczywiście warto walczyć. Widmo wiszącej nad nim śmierci jest jak łańcuch, który nie pozwala mu ruszyć naprzód, ale jeśli uda mu się z niego zerwać, wolność będzie smakować tak dobrze, jak nigdy wcześniej.
Choć goni nas czas
Wisząca nad naszymi głowami perspektywa śmierci wzmaga uczucie lęku. To właśnie nasza śmiertelność sprawia, że na co dzień obawiamy się konsekwencji swoich działań. Co jednak, gdy zostaniemy przez los postawieni przed faktem dokonanym, wiedząc, że nasze dni, na np. skutek śmiertelnej choroby, zostały już policzone? Dla jednych będzie to okazja do załamania nerwowego, dla drugich stworzy się wówczas szansa do nadrobienia tego wszystkiego, co w ciągu życia z różnych powodów się omijało lub odkładało na później. Taką listę marzeń do pilnego zrealizowania i odhaczenia stworzyli właśnie bohaterowie filmu Choć goni nas czas, komediodramatu z Jackiem Nicholsonem i Morganem Freemanem w rolach głównych. Ich postacie w końcu mogły pozwolić sobie na wybryki i odrobinę szaleństwa, zostawiając wszelkie wątpliwości obawy co do sensu swych działań daleko w tyle. Prawda jaka z tego płynie jest znamienna – dopiero akceptując śmierć, jesteśmy w stanie zacząć prawdziwie żyć.