Swoim drugim filmem, Lighthouse, Robert Eggers potwierdził talent reżyserski i udowodnił, że kino gatunkowe wcale nie musi trzymać się skostniałych ram. Jednak już wcześniej widać było swobodę, z jaką twórca traktuje elementy horrorowe. Czarownica… wbrew wszelkim zasadom pokazuje tytułową użytkowniczkę magii w pierwszych minutach, by później skupić się na relacjach rodziny głównej bohaterki, Thomasin (Anya Taylor-Joy). Autor kreuje toksyczną wizję, w której dziewczyna oskarżana jest o wszystkie spotykające ich nieszczęścia wyłącznie z racji swojej płci, a główną linią argumentacji staje się jej domniemana chuć. Jednocześnie ostrzegam – nie odnajdą się tu fani szybkiej akcji i wyskakujących spod łóżka demonów, gdyż film charakteryzuje się niespiesznym tempem, nawet pomimo zaskakującego początku. Nie zmienia to faktu, że po stokroć warto Czarownicy… dać szansę.
To już drugi koreański film w tym zestawieniu, ale cóż poradzić, gdy ich kino, niestety względnie w Polsce nieznane, jest wyjątkowe i kulturowo fascynujące. Lament żeni ze sobą szereg elementów i konwencji w kombinacji, która na papierze nie miała prawa się udać. Ten amalgamat horroru z komedią, kultury wschodniej z zachodnią, znanych na całym świecie religii z lokalnymi wierzeniami niepokoi i zachwyca zarazem od początku do końca. Dodajmy do tego nieoczywistego protagonistę (Do-Won Kwak), stanowiącego zaprzeczenie bohatera kina noir, podtekst polityczny i pojawiającą się w ściśle określonych momentach eskalację zła, a otrzymamy film jedyny w swoim rodzaju. Powolna, przepełniona odniesieniami także do innych dzieł kultury przejażdżka po krainie opanowanej przez siły nieczyste.
Okultyzm to dokładne zaprzeczenie wiary w Boga. Sięgający po niego ludzie zazwyczaj robią to w akcie desperacji, w próbie znalezienia odpowiedzi na pytania, na jakie nie może ich im udzielić żadne wyznanie. To również wdzięczny temat dla filmowców, którzy okultystyczne praktyki inkorporują w ramach przeróżnych konwencji. Liam Gavin w Mrocznej pieśni traktuje ten temat jednak wyjątkowo serio. Tutaj nikt się nie śmieje z przywoływania demonów czy kontaktu z drugą stroną – ani zrozpaczona śmiercią dziecka matka (Catherine Walker), ani niepokojący rytualista (Steve Oram). W związku z tym należy się przygotować na mroczną, krwawą, momentami nawet oniryczną historię o igraniu ze światem zmarłych i zaglądaniu w miejsca, które nie traktują gości zbyt przychylnie. Reżyser daje tutaj popis swoich umiejętności inscenizacyjnych, budując sceny pełne napięcia i niejednokrotnie wywołując gęsią skórkę u widzów.
A jakie współczesne horrory religijne Wam przypadły do gustu?