TRĘDOWATA. Perełka pod warstwą kiczu
Cóż to za dziewczyna?… Bo nie anielica, a ma czystość anioła… nie demon, a ma temperament i ogień szatański. Fenomenalne!
Trędowatą zwykło się traktować jak… trędowatą właśnie. Powieść Heleny Mniszkówny, wydana w roku 1909, już w swoich czasach była uważana przez krytykę za płytkie romansidło – etykietka, którą łatwo złapać, a niezwykle trudno zgubić. W przypadku Trędowatej zresztą to już niemożliwe, ponieważ w czasach współczesnych, choć określana także łagodzącym słówkiem „klasyk”, jest chyba tytułem bardziej obciachowym jeszcze niż 50 twarzy Greya. Naiwna, archaiczna, właściwie tandetna, doczekała się nawet swojej parodii, napisanej lekkim i złośliwym piórem Magdaleny Samozwaniec.
Główna bohaterka powieści, Stefania Rudecka, jest do bólu niewinną guwernantką, ogłupioną wielkim uczuciem do przystojnego ordynata (to tytuł właściciela ziemskiego, nie mylić z ordynatorem…) Waldemara Michorowskiego. Choć początkowo dziewczyna nie przepada za towarzystwem wyniosłego szlachetki, ostatecznie, głównie dzięki jego konsekwentnej agresji, daje się porwać miłości i nabiera przekonania, że Amor vincit omnia – nawet skostniałe struktury wyższej arystokracji, zresztą powoli już wymierające. Realia niestety sprowadzają biedną Stefcię do parteru, a nawet trochę niżej. I sami powiedzcie, czyż nie jest to tandetne romansidło…?
Podobne wpisy
A jednak jest i zawsze było – wbrew światłym opiniom krytyków – popularne. Trędowata została zekranizowana aż cztery razy – w roku 1926, 1936, 1976 i 1999. W pierwszej, niemej adaptacji w roli głównej wystąpiła niekwestionowana gwiazda polskiego kina, Jadwiga Smosarska. Dziesięć lat później pałeczkę przejęła Elżbieta Barszczewska. W roku 1976 Rudecką zagrała Elżbieta Starostecka – i ta ekranizacja jest najbardziej znana. Rok 1999 przyniósł serial telewizyjny oparty luźno na motywach powieści Mniszkówny, z Anitą Sokołowską w roli tytułowej.
Jako się rzekło, krytyka swoje, a masy swoje. Coś w tej historii być musi, co nie tylko budzi emocje widza i czytelnika, ale i inspiruje twórców. Ekranizacja z roku 1976 jest dziełem Jerzego Hoffmana, muzykę do niej napisał Wojciech Kilar. Autorem scenariusza początkowo był Stanisław Dygat, którego, wedle jego własnych słów, historia Stefci fascynowała od dawna, jednak na skutek zbyt dalekiego odejścia przez reżysera od przyjętej przez niego koncepcji zażądał usunięcia swojego nazwiska z czołówki filmu i zrzekł się wszelkich tantiem. Obsada aktorska z kolei to nie tylko prześliczna, filigranowa Starostecka w roli głównej, ale i takie nazwiska jak Mariusz Dmochowski, Anna Dymna, Jadwiga Barańska, Leszek Teleszyński. Romansidło sprzed prawie siedemdziesięciu lat nie było dla tych artystów kiczem, lecz wyzwaniem.
Spojrzeć poza postać Rudeckiej i jej sentymentalną miłość było, jak się okazuje, nietrudno. Powieść Mniszkówny bowiem wbrew pozorom stanowi ciekawy portret społeczności – niewielkiej, hermetycznej, skazanej na zagładę arystokracji polskiej.
Para głównych bohaterów jest – zgoda – nakreślona sztampowo. Stefania Rudecka to uboga szlachcianka bez tytułu, zmuszona do pracy zarobkowej, której jednakże – pełna cnót wszelakich – nie uznaje za upokorzenie. Elżbieta Starostecka prowadzi swoją postać równiutko według schematu, który ustaliła Mniszkówna. Dziewczę jest zjawiskowo piękne (aktorka ta zresztą po dziś dzień, w wieku niemal siedemdziesięciu pięciu lat, zachowała ślady legendarnej urody porcelanowej laleczki), ale i dobre i mądre. Zna swoje miejsce w szeregu, ale i ma swoją dumę, zręcznie podkreślaną przez Starostecką niechętnym zmarszczeniem brwi czy zaskakująco twardą tonacją głosu.
Ordynat Michorowski, młody dziedzic majątku, to mężczyzna przystojny (jakże trafnie dobrano do tej roli Leszka Teleszyńskiego, jednego z głównych amantów swoich czasów!), wykształcony i postępowy. Ma odwagę sięgać po to, co teoretycznie jest poza granicami jego możliwości, ma odwagę wystąpić przeciwko wszystkim, łącznie z seniorami rodu, i zburzyć tradycję, walcząc o swoje osobiste szczęście. Ona zatem łagodna i piękna, on silny i zdecydowany. Schemat, który musi się sprawdzić.