TO NIE JEST KRAJ DLA STARYCH LUDZI. Kryminał wagi ciężkiej
Smak goryczy osiada na języku od samego początku, co nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z jednym z najbardziej mrocznych dzieł filmowych ostatnich paru dobrych lat. W świecie, w którym nie ma miejsca dla starych ludzi, ironia nie tworzy kontrapunktu dla tragizmu. Nie pojawia się w nim, by dzięki lekkości tonu uczynić bardziej znośnym to, co tragiczne. Nie towarzyszy tragizmowi, raczej niszczy go w zarodku, pozbawiając w ten sposób Mossa jedynego pocieszenia, którego mógłby jeszcze oczekiwać – pocieszenia, jakie przynosi wzniosłość tragedii. Opuszczony przez reżysera, zdradzony przez konwencję, na której pomoc zapewne liczył, biedak pada od kuli w przydrożnym motelu, w dodatku poza kadrem, z ręki zamachowców, których facjaty nawet przez moment nie mignęły nam na ekranie. Z lekka przerażająca jest bezceremonialność, z jaką Coenowie postępują z własnymi postaciami. Taki na przykład Chigurh o mały włos nie ginie na skrzyżowaniu, potrącony przez anonimowego kierowcę – zamiast tego krew zalewa mu oko i kość wyskakuje z przedramienia. Oglądając te i inne scenki moja konsternacja równała się oszołomieniu pasażera, który w pewnym momencie swojej podróży odkrywa, że pociąg zmierza w przeciwnym kierunku niż to było pierwotnie zaplanowane. Kto przestawił zwrotnice? Zwrotnice przestawili braciszkowie i za to przestawienie Amerykańska Akademia Filmowa obsypała ich najważniejszymi filmowymi nagrodami na kuli ziemskiej.
Podobne wpisy
Nietrudno odgadnąć, czego brakuje w tej infernalnej mozaice. Coenowie konsekwentnie milczą na temat przebiegu masakry. Wszystko, co o niej wiemy, sprowadza się do kilku zdawkowych linijek autorstwa szeryfa. Nie będę ukrywał, że do tej pory pozostaję pod niesłabnącym wrażeniem odwagi braciszków – żeby w dzisiejszych czasach nie pokazać strzelaniny, trzeba mieć jaja jak berety. Inny znakomity przykład działania elipsy dotyczy questów Carsona. Facet musi odnaleźć Mossa i przy okazji odzyskać walizkę. Co robi? Otóż najpierw zahacza o motele, w których ostatnio była rozróba z ostrą amunicją. W ten sposób łatwo wyznacza trasę poruszania się ofiary. Trafiając na miejsce ulicznej masakry, odkrywa, że Moss został ranny, a co za tym idzie – wydedukował, gdzie mógł się schronić i otrzymać pomoc medyczną bez zadawania zbędnych pytań czy też wzywania glin, albowiem w amerykańskim prawie stoi jak byk, że gdy w szpitalu ląduje pacjent poraniony pistoletem albo inną giwerą, lekarze mają obowiązek niezwłocznie zawiadomić policję. Carson doskonale o tym wiedział, dlatego zlokalizowanie Mossa (i walizki) zajęło mu kilka godzin z okładem. Pewnie myślicie: “Wszystko fajnie i w dechę, ale gdzie ta cholerna elipsa, za którą braciszkowie dostali rycerza?” Już mówię: użycie elipsy powoduje, że Carson od razu zjawia się w lazarecie po stronie meksykańskiej – bez tej całej rutynowej procedury odwiedzania moteli po stronie amerykańskiej. Coenowie wierzą w naszą zdolność kojarzenia faktów i wywalają sceny, które mogłyby podbić czas trwania filmu o zbędne minuty – rezygnują z pokazywania Carsona “przy pracy”. Słowem, rezygnują z łopatologii. A jak wiadomo, za brak łopatologii Oskary się należą.