TED LASSO. Odcinek „Rainbow”, czyli football is love, actually
W poprzednim odcinku #26: TED LASSO. Odcinek „Rainbow”, czyli football is love, actually
Ted Lasso nie jest serialem o piłce nożnej. Jest serialem o miłości. O miłości do ludzi, do drugiego człowieka. O miłości do samego siebie. O miłości do tego, czemu poświęcamy swoje życie. Miłości, która ma wiele twarzy, a każda z nich jest ważna i równie wartościowa. Odcinek pt. Rainbow, będący mocnym wejściem w drugą połowę drugiego sezonu, stanowi ukoronowanie tego pięknego w swej prostocie przesłania.
Lek na całe zło
Ted Lasso narodził się w 2013 roku jako bohater spotów promocyjnych przygotowanych przez Jasona Sudeikisa dla NBC Sports. Nikt nie podejrzewał wówczas, że ten pocieszny Amerykanin podbije serca widzów i krytyków na całym świecie. Nikt nie planował zresztą rozciągać jego historii na liczący kilka sezonów serial. Z pomysłem, by rozbudować opowieść o podrzędnym trenerze footballu amerykańskiego z Kansas, który dostał pod swoje skrzydła drużynę z Premier League, miała wyjść Olivia Wilde, reżyserka Nie martw się, kochanie i ówczesna partnerka Sudeikisa.
W 2020 roku, 7 lat po swoim telewizyjnym debiucie na NBC Sports, Ted Lasso rozpoczął karierę jako trener fikcyjnej drużyny AFC Richmond. Serial szybko okazał się być czymś więcej niż tylko serią żartów o Amerykaninie w Londynie. Obalając stereotypy, na których bazuje większość seriali komediowych, pokazał, że bycie przyjacielskim, ufnym i otwartym człowiekiem nie czyni z nikogo przegrywa ani popychadła. Przybywając do Zjednoczonego Królestwa, Ted miał przeciw sobie cały naród – gwiazdorzących piłkarzy, obrażonych kibiców, nieprzychylną prasę, knującą za jego plecami szefową oraz angielską kulturę i obyczaje. Zachował jednak swój niepoprawny optymizm i niegasnącą pogodę ducha. I udowodnił, że zło naprawdę można zwyciężać dobrem.
Produkcja Apple TV+ od dwóch lat zaraża pozytywną energią, uczy przyzwoitości i wybaczania, przestrzega przed pochopnymi osądami i przypomina, że każdy, nawet największy drań, jest draniem dlatego, że ktoś go kiedyś głęboko zranił. Serial Sudeikisa w niezwykle mądry i dojrzały sposób dotyka tematów zdrowia psychicznego i relacji międzyludzkich. A do tego jest jeszcze naprawdę zabawny. Ted Lasso to bez wątpienia najbardziej wartościowy feel-good content, jaki powstał w ostatnich latach, a być może i w całej historii telewizji.
Rom-communism
Wróćmy jednak do samej miłości. Brett Goldstein, współscenarzysta serialu i odtwórca roli Roya Kenta, w jednym z wywiadów powiedział, że Ted Lasso utkany jest z wielu rom-comowych relacji. Na takim schemacie opiera się znajomość Teda i Roya, Teda i Rebecci, Teda i Bearda, Roya i Keeley, Roya i Jamiego itd. Oczywiście, twórcy Teda Lasso nie wykorzystują ich bezmyślnie. Wprowadzają charakterystyczną dla komedii romantycznych dynamikę między postaciami, jednocześnie przekraczając utarte schematy, by osiągnąć efekt bardziej realistyczny i przyziemny niż w tym gatunku filmowym. W połowie 2. sezonu postanowili jednak pójść na całość. Czwarty odcinek, Carol of the Bells, spokojnie można nazwać pastiszem Love Actually. Piąty natomiast to jeden wielki metatekstualny hołd dla komedii romantycznych.
Epizod zaczyna się od kolejnej porażki AFC Richmond na boisku. By pokrzepić swoich zawodników, trener Lasso wygłasza przemowę na temat wyznawanego przez niego „rom-communismu”. By widzowie od razu wiedzieli, w jakim miejscu się znajdują, Ted zachęca piłkarzy do wymieniania największych gwiazd komedii romantycznych. Po usłyszeniu serii słynnych nazwisk Lasso kwituje swój wywód: Jeśli ci wszyscy atrakcyjni ludzie w pięknych mieszkaniach i ze świetną pracą, po tych wszystkich trudnych przejściach, mogą być szczęśliwi, to nas również czeka happy end.
Otrzymujemy zatem wprowadzenie, jak na szkolnym wykładzie z kina gatunkowego, które jest punktem wyjścia i kluczem do interpretacji wszystkiego, co zostanie w tym odcinku pokazane. Oddanie hołdu rom-comom nie jest tu bowiem celem samym w sobie. Twórcy Teda Lasso z czułością spoglądają w stronę klasyków gatunku, jednak wykorzystują jego konwencje nie tylko dla zabawy w żonglowanie motywami i cytatami. Dzięki użyciu baśniowej formuły komedii romantycznej, będą w stanie w ciągu jednego odcinka odmienić los Roya Kenta i przywrócić dobrą passę całej drużynie. Pozostając w standardowej, realistycznej konwencji serialu, musieliby poświęcić na to znacznie więcej ekranowego czasu. Tymczasem rom-communism pozwolił popchnąć fabułę do przodu niczym za dotknięciem magicznej różdżki.
Zakochany Roy Kent
Widząc, w jak kiepskiej kondycji psychicznej jest nowy kapitan drużyny, Ted postanawia zgłosić się po pomoc do jego poprzednika – wielkiego Roya Kenta, który po zakończeniu kariery piłkarskiej został komentatorem sportowym. Decyzja trenera przyniesie wiele dobrego drużynie, jak i całemu serialowi, jednocześnie jednak przyczyni się do moralnego upadku Nate’a. To ziarno nienawiści wyrosłej z zazdrości zostaje przypadkowo zasiane przez Teda właśnie w tym odcinku.
Na razie Nate jest jednak wciąż zahukanym chłopakiem, który ma problem z rezerwacją wymarzonego stolika w restauracji. To oczywiście odniesienie do Pretty Woman i słynnej sceny w ekskluzywnym butiku. Jak Richard Gere uczynił z Julii Roberts damę, tak Keeley i Rebecca organizują dla Nate’a szkolenie z asertywności. W międzyczasie Rebecca wplątuje się w internetowy romans z pozornie nieznajomym mężczyzną, niczym bohaterka filmu Masz wiadomość.
Tymczasem Ted próbuje odzyskać serce Roya, lecz – jak to w komediach romantycznych bywa – jego zaloty zostają odrzucone. Kent kategorycznie nie zgadza się na powrót do drużyny w jakiejkolwiek formie. Zgadza się jednak na jedno spotkanie z Isaakiem, czyli sfrustrowanym nowym kapitanem AFC Richmond. Jako że Lasso nie ma w zwyczaju dawać za wygraną, po udanym spotkaniu wygłasza wiązankę cytatów z Jerry’ego Maguire’a, Kiedy Harry poznał Sally i innych rom-comów, którą wieńczy słowami: Jestem zwykłym trenerem, który stoi przed chłopakiem… Niestety, Roy Kent nie pozwala dokończyć tego pięknego nawiązania do Notting Hill i ponownie odmawia.
Kolejny dzień. Plener. Stadion. Para zasiadająca na trybunach burzy czwartą ścianę i opowiada do kamery o początkach swojej znajomości, dokładnie tak, jak w filmie Kiedy Harry poznał Sally. W tym samym czasie Roy przygotowuje się do komentowania kolejnego meczu swojej byłej drużyny w telewizyjnym studiu. W pewnym momencie emocje biorą górę. Roy zaczyna rozumieć, jak wielki popełnił błąd. Niczym Meg Ryan w Bezsenności w Seattle rzuca do prowadzącego krótkie I need to go, wybiega ze studia telewizyjnego i rozpoczyna wyścig z czasem, by w ostatniej minucie zdążyć dotrzeć na… boisko. Bieganie po hali odlotów zwieńczone płomiennym pocałunkiem zostaje zastąpione triumfalnym pochodem Roya Kenta po murawie. Wszystkie oczy są zwrócone na niego. Wszyscy wykrzykują jego imię. Jego serce bije w przyspieszonym tempie. Ted zwraca się do niego ze słowami podziękowania, ale Roy ma mu do powiedzenia tylko jedno. Shut up, just shut up. You had me at coach, będące wariacją na temat kolejnego kultowego cytatu z kolejnej kultowej komedii romantycznej (tak, to znów Jerry Maguire). Jestem przekonana, że gdyby w tym momencie podbiegł do niego Dani Rojas, wykrzykując swoje słynne Football is life, usłyszałby odpowiedź: Football is love, actually.
I tak kończy się odcinek o miłości Roya do piłki nożnej. Odcinek, który wprowadza tę postać, jak i cały serial, na zupełnie nowy poziom. Spaja go przepiękna klamra – piosenka She’s a Rainbow zespołu The Rolling Stones. Po raz pierwszy słyszymy ją na początku odcinka jako dzwonek w telefonie Higginsa. Ten tłumaczy Rebecce, że utwór przypomina mu o pierwszym spotkaniu z żoną – z miłością jego życia. Roy Kent wkracza na murawę w rytm tej samej piosenki. Happy end się dokonał. Roy i AFC Richmond znowu są razem i wszyscy liczymy na to, że będą żyli długo i szczęśliwie.