TAJEMNICZE FILMOWE WYSPY. Rajskie ogrody i piekielne dżungle

7. Czy zabiłbyś dziecko? (1976), reż. Narciso Ibáñez Serrador
Hiszpańska wyspa Almanzora to kolejny punkt na mapie niniejszego artykułu. Nie jest rzeczywista, lecz wymyślona przez filmowców. Urugwajski reżyser Narciso Ibáñez Serrador zaczerpnął fabułę z powieści Juana José Plansa El juego de los niños (Dziecięca gra), ale w książce wyspa nosi inną nazwę – Isla de Th’a. Zarówno film, jak i powieść ujrzały światło dzienne w 1976 roku, ale już cztery lata wcześniej utwór był publikowany w prasie. Serrador pracował głównie dla hiszpańskiej i argentyńskiej telewizji. Nakręcił tylko dwa obrazy kinowe. W Hiszpanii pod rządami generała Franco zrealizował najpierw gotycki dreszczowiec The House That Screamed (hiszp. La Residencia, 1969), który mógł zainspirować Daria Argenta do stworzenia Suspirii (1977). Drugi film urugwajskiego reżysera okazał się jeszcze lepszy.
Sen o idealnych wakacjach wśród plaż i wód zmienia się w koszmar o przemocy przychodzącej z nieoczekiwanej strony. Tak w skrócie można opisać fabułę. O dzieciach mówi się, że są przyszłością tego świata, ale jeśli dzieci ogarnięte są szałem zabijania, to przyszłość jawi się w bardzo mrocznych barwach. Te skłonności na pewno nie pojawiły się u nich ot tak, znikąd, lecz wynikają z przeszłości, a więc z postępowania ich rodziców. Wydarzenia śledzimy z punktu widzenia angielskich turystów – w tych rolach Australijczyk Lewis Fiander i Brytyjka Prunella Ransome – którzy są rodzicami, a więc ostatnią rzeczą, o której myślą, to zabijanie dzieci. Jednak skrupuły mogą oznaczać śmierć, bo grupa dzieciaków przypomina stado głodnych kojotów polujących na jelenie, osobniki od nich większe, ale bezsilne w walce. Czy zabiłbyś dziecko? to film niesztampowy i polisemantyczny, zadający trudne pytania, nastrojowy, o klimacie niemal apokaliptycznym. Akcja toczy się przy świetle dziennym, a jednak jest ponuro i nędznie. Niektóre sceny będą się śniły po nocach, jak makabryczna wersja popularnej w Hiszpanii zabawy z piniatą.
8. Wyspa doktora Moreau (1977), reż. Don Taylor
W postać doktora Moreau wcielali się Charles Laughton, Burt Lancaster i Marlon Brando w kolejnych ekranizacjach, które miały premierę w 1932, 1977 i 1996 roku. Pierwsza z nich, zatytułowana Island of Lost Souls (tzn. wyspa zagubionych dusz), oceniana jest najwyżej, ale w moim odczuciu najlepsza (co nie znaczy doskonała) jest środkowa adaptacja, wyreżyserowana przez aktora znanego ze Stalagu 17 (1953) Billy’ego Wildera. Aktorem tym jest Don Taylor – prywatnie był mężem brytyjskiej „królowej krzyku” Hazel Court. Jako reżyser częściej pracował dla telewizji, w kinie wyróżnił się dzięki kilku sprawnie przyrządzonym horrorom i filmom science fiction. Przy Ucieczce z planety małp (1971) pracował z mistrzami efektownej charakteryzacji, Johnem Chambersem i Danem Striepeke, których pomoc okazała się potrzebna także przy ekranizowaniu powieści Herberta George’a Wellsa z 1896.
Podobne wpisy
Gdy dryfujący na oceanie marynarz po wielu dniach bez wody pitnej zauważa wreszcie ląd, musi z pewnością być szczęśliwy. Bo to jest jak nagroda za wytrwałość i cierpienie. Ale wyspa doktora Moreau (będąca w rzeczywistości częścią Wysp Dziewiczych) nie jest rajem dla zmęczonych i spragnionych wędrowców. To schronienie dla szalonego naukowca, który z dala od cywilizacji, nieograniczany przez zakres uprawnień, może prowadzić własne badania i eksperymenty. Gdy rozbitek Andrew Braddock poznaje charakter tych eksperymentów, pojawia się uczucie szoku i niedowierzania… Pisząc powieść, Wells inspirował się wykonywanymi pod koniec XIX wieku zabiegami na zwierzętach, ale film Dona Taylora może być odbierany na innej płaszczyźnie, między innymi dzięki powieści Iry Levina Chłopcy z Brazylii (The Boys from Brazil, 1976). W latach siedemdziesiątych doktora Moreau można było porównać do ukrywających się niemieckich zbrodniarzy, takich jak dr Josef Mengele, zwany „Aniołem Śmierci”.
Stawiam temu dziełu wysoką notę przede wszystkim ze względu na rolę Burta Lancastera. Mimo iż Charles Laughton i Marlon Brando to również legendy kina, o których nie wypada powiedzieć złego słowa, tak Lampart Lancaster jest w roli szalonego genetyka najbardziej wiarygodny. Dobrze sprawdził się także Michael York, szczególnie w drugiej połowie, gdy jego postać staje się bardziej dynamiczna. To, co wyróżnia tę wersję od pozostałych, to między innymi rezygnacja ze wstępu na frachtowcu. Wyszło to filmowi na dobre, gdyż te sceny niczego nie wniosłyby do historii. A tak przenosimy się na wyspę niemal od razu, co wpływa pozytywnie na rytm i wyrazistość opowieści. Atutem jest niewątpliwie charakteryzacja – jest wprawdzie widoczna sztuczność, wynikająca zapewne z ograniczonego czasu i budżetu, ale dobrze ona współgra z groteskową, ekstrawagancką wizją świata pełnego pół zwierząt, pół ludzi. Film dostarcza emocji, może nie jest to strach, ale jakiś dziwny niepokój, który z kolei prowadzi do pytania o sens igrania z naturą ludzką i zwierzęcą. Solidnie nakręcony, angażujący spektakl z intensywnym zakończeniem – to znaczy ostatnia scena rozczarowująca, ale ostatni akt, trwający około pół godziny, to kawał świetnego widowiska.
9. Zombi 2 (1979), reż. Lucio Fulci
Matul – takie nazwisko ma jeden z polskich lektorów filmowych, ale to również nazwa karaibskiej wyspy w jednym z najsłynniejszych włoskich horrorów. W rejonie Wielkich Antyli, gdzie zlokalizowane są m.in. Haiti i Dominikana, żywa pozostaje wiara w magię voodoo i przywracanie zmarłych do życia. Jest to więc idealna sceneria dla filmu o zombie. Scenariusz Dardano Sacchettiego (sygnowany nazwiskiem jego żony Elisy Briganti) nie jest kalką innych dzieł o tej tematyce, choć autor inspirował się „karaibskimi” filmami o kulcie voodoo, takimi jak Wędrowałam z zombie (1943) Jacques’a Tourneura. Reżyser otrzymał zielone światło dopiero po sukcesie Świtu żywych trupów (1978) George’a A. Romero. Stąd też dwójka w tytule sugerująca sequel tegoż obrazu, rozpowszechnianego w Italii jako Zombi. W krajach anglojęzycznych do horroru Fulciego przylgnął tytuł Zombie Flesh Eaters. Dla włoskiego reżysera był to przełom w karierze. To jego pierwszy rasowy horror, w którym najważniejszym składnikiem jest krew. Dziś jest już pamiętany przede wszystkim jako reżyser tego typu kina, określanego mianem gore & shocker.
Film zachwyca kreatywnością i rzetelnością w kwestii zaprezentowania tytułowych istot. Tylko w niewielkim stopniu przypominają one ludzi. Gdy wychodzą spod ziemi z oczodołami pustymi lub wypełnionymi robactwem, trudno nie zadać sobie pytania „jak oni to zrobili?” Odpowiedź na to pytanie znają Giannetto De Rossi i Maurizio Trani, żyjący do dziś artyści od halloweenowego makijażu. Są w filmie również triki innego typu, nad którymi czuwał Giovanni Corridori, np. finał z efektami pirotechnicznymi. Aktorstwo (może z wyjątkiem Richarda Johnsona w roli doktora Menarda) jest przeciętne, natomiast dialogi i niektóre klisze (np. kobiety stojące w bezruchu na widok zombi, jakby czekając na ugryzienie) bywają irytujące. Słabe punkty rekompensuje strona wizualna, zawierająca kilka oryginalnych pomysłów. W jakim innym filmie można zobaczyć sekwencję, w której rekin goni prawie nagą kobietę-nurka, która następnie toczy walkę z zombi, a na koniec zombi wdaje się w pojedynek z rekinem? Zdjęcia podwodne realizował Ramón Bravo, meksykański nurek i treser rekinów.
Budżet filmu wyniósł około 250 tysięcy dolarów, o wiele mniej, niż miał Romero przy realizacji Świtu żywych trupów. A jednak dzięki zgranej współpracy grupy pasjonatów powstało dzieło wybitnie nastrojowe i dla miłośnika gatunku wartościowe niczym rzadki klejnot. Autorem zdjęć był Sergio Salvati, który z Fulcim zrealizował dziesięć projektów, natomiast partyturę muzyczną – dziwnie niepokojącą, potwornie złowieszczą, paraliżującą swoim charakterem – skomponowało dwóch autorów, Fabio Frizzi i Giorgio Tucci (ten pierwszy, podobnie jak Salvati, związany dość długo z reżyserem, też pracował z nim przy dziesięciu produkcjach). Dużą moc ma kasandryczne zakończenie Zombi 2, dające asumpt do kolejnej opowieści. Włosi często umieszczali w swoich filmach konkluzje dość niezwykłe, bardziej przewrotne niż u amerykańskich kolegów, inne również niż klasyczne „furtki” w seriach horrorów z kolejnych dekad. W omawianym obrazie finał wygląda jeszcze bardziej podstępnie dzięki temu, że rozgrywa się na tle nowojorskiej architektury. Tak jakby Fulci chciał powiedzieć: „Koniec z wami – jesteście tylko mięsem i wkrótce zostaniecie pożarci!”.
10. Dziesięciu Murzynków (1987), reż. Stanisław Goworuchin
Rosyjski filmowiec Stanisław Goworuchin przenosił na ekran literaturę Daniela Defoe, Marka Twaina i Jules’a Verne’a. Na liście adaptowanych przez niego utworów jest również dzieło Agathy Christie znane pod tytułami Ten Little Niggers, And Then There Were None i Ten Little Indians. Ten znakomity kryminał był wielokrotnie adaptowany dla różnych mediów: teatru, kina, radia, telewizji, gier wideo i komiksów. Zwracają uwagę wersje filmowe z 1945, 1974 i 2015, bo są świetnie obsadzone, ale ja chciałbym zarekomendować rosyjską interpretację z lat osiemdziesiątych. Choć nie jestem zwolennikiem niewolniczego trzymania się książkowych pierwowzorów, w tym przypadku to właśnie wierność literze i duchowi oryginału jest czynnikiem decydującym. To świetny hołd złożony mistrzyni kryminału, bo udowadnia, że napisany w 1939 tekst angielskiej pisarki nawet pół wieku później jest w stanie utrzymać widza w napięciu i to bez stosowania żadnych (np. slasherowych) ozdobników.
Wyspą Murzynków są tutaj tereny nad Morzem (nomen omen) Czarnym. Aktorzy mówią po rosyjsku, chociaż nazwiska bohaterów pozostały anglojęzyczne. Rolę Very Claythorne zagrała Tatiana Drubich, a Philipem Lombardem został Aleksander Kajdanowski, pamiętny Stalker z filmu Andrieja Tarkowskiego. Zarówno oni, jak i cała reszta obsady doskonale wpasowali się w ponurą i nerwową atmosferę filmu. Wciąż aktualna pozostaje wymowa opowieści. Brawura, chciwość, zazdrość, nietolerancja, alkoholizm, łapówkarstwo mogą być powodem czyjejś lub własnej zguby. A winnym może być dosłownie każdy: nieostrożny kierowca, kamerdyner, generał, dewotka, lekarz, policjant, najemnik, guwernantka, sędzia. Największym atutem jest to, że udało się zachować mroczny nastrój literackiego pierwowzoru. To zaskakujące, że nie udało się to wcześniej Brytyjczykom ani Amerykanom, mimo że pierwsza amerykańska wersja powstała w czasach kina noir. Dopiero trzeba było rosyjskiego reżysera, by to ogarnął, jak należy.