PATRZ JAK KRĘCĄ. Post-kryminał w retro kostiumie
Londyński West End. Siedem lat po II wojnie światowej. Kulturalne życie miasta zdaje się wracać do pełni swojego majestatu, choć wiele ran nie zostało jeszcze zagojonych. Na teatralną adaptację kryminału Agathy Christie pt. Pułapka na myszy przychodzą tłumy. Zainteresowanie spektaklem zaczyna wyrażać amerykańskie studio. Do angielskiej stolicy – na bankiet z okazji setnego występu – przybywa zadziorny, pewny siebie filmowy reżyser, Leo Kopernick (Adrien Brody). Blichtr i szampan, artystyczna elita, interesy, interesiki, romanse, sprzeczki samców alfa o pierwszeństwo w stadzie. To przecież musi się skończyć morderstwem. I to zgodnie z kanonem: na pierwszych dziesięciu stronach scenariusza.
Rozwiązaniem zagadki zajmie się inspektor Stoppard (Sam Rockwell) – chętnie zaglądający do kieliszka flegmatyk i samotnik – oraz nieopierzona, ale ambitna policjantka Stalker (Saoirse Ronan). Dla pierwszego z tej pary ta sprawa to przykry obowiązek, odrywający go od monotonii dni i ukochanych drzemek a dla drugiej niespodziewana okazja, by udowodnić swoją wartość i choćby przez chwilę poczuć się jak prawdziwy detektyw. Reżyserowi, Tomowi George’owi, udaje się wydobyć przyciągającą uwagę dynamikę między tą dwójką. W jedynie niewielkim stopniu opiera się ona na charakterologicznym przeciwieństwie. To rzecz jasna fundament do kilku słownych przepychanek, ale najciekawsze są te momenty, gdy Stalker i Stoppard znajdują nić porozumienia. Obie strony doświadczyły straty, obie ciągle ją przepracowują, obie bardziej i mniej skutecznie próbują ułożyć sobie życie na nowo.
Modernistyczny spektakl
Patrz jak kręcą to jednak tylko przy okazji opowieść o traumach. Ponad wszystko to modernistyczny spektakl z wszystkowiedzącym narratorem, z przenikającymi się płaszczyznami kryminalnej intrygi scenicznej Pułapki na myszy i faktycznym morderstwem w teatralnym magazynie z rekwizytami. Już w otwarciu filmu wszystkie karty zostają wyłożone na stół, byśmy nie mieli wątpliwości, z jakim gatunkiem będziemy mieć do czynienia. Narrator z offu obnaża powtarzalną fabularną strukturę kryminału: jego „nieprzewidywalne” zwroty akcji, oczywistych „podejrzanych”, stereotypową grupę postaci i obowiązkowy finał w gronie wszystkich zainteresowanych, kiedy detektyw mocą dedukcji i błyskotliwego łączenia tropów wskazuje winnego. Twórcy Patrz jak kręcą ani przez moment nie wątpią, i czynią z tego atut, że ich widzowie znają tę historię doskonale i widzieli ją już pięć tysięcy razy. W każdej możliwej konfiguracji.
Tom George zręcznie bawi się tym narracyjnym szablonem i z humorem przesuwa dramaturgiczne akcenty. Zazwyczaj kluczowe przesłuchania świadków w Patrz jak kręcą są bezsensowną informacyjną papką (przypominającą śledztwo w Fargo braci Coen), a prowadzący sprawę inspektor z dużą większą zawziętością wypatruje okoliczności, by sobie gdzieś odsapnąć, niż odkryć kluczowe detale i nieścisłości w zeznaniach. Patrz jak kręcą ma w sobie niewątpliwie też coś z wyrazistego stylu Wesa Andersona. Kompozycja kadru i plany totalne czasami sprawiają, że poważna sytuacja nabiera lekkości i żartobliwego, kreskówkowego tonu. Na podobny efekt pracuje również montaż. Ekran często dzielony jest na dwa, trzy, czasem cztery plansze. Ten zabieg działa nie tylko jako stylistyczna atrakcja, ale bywa też zabiegiem podnoszącym emocjonalne napięcie niektórych scen (łączenie patrzących na wprost siebie postaci).
Za najbardziej intrygujące uważam jednak zestawienie dwóch kryminalnych intryg: morderstwa faktycznego i tego na teatralnej scenie. Na obu planach obracamy się w niemal identycznych pomieszczeniach, w salonach wyposażonych w takie same meble i układ okien. Tam dumni reprezentanci klasy wyższej – w sukniach, w garniturach – poruszają się zaprogramowani jak w zegarku. Co jest inscenizacją? Co prawdą? Kino, jak żadna inna ze sztuk, jest stworzone do zacierania granicy między tymi dwoma porządkami.