search
REKLAMA
Seriale TV

TABULA RASA. Thriller psychologiczny na pograniczu jawy i przerażającego snu

Damian Halik

17 marca 2018

REKLAMA

Międzygatunkowe mariaże to zawsze twardy orzech do zgryzienia dla odbiorcy, bo czy nie powinniśmy czuć się zawiedzeni, jeśli postanawiamy poświęcić dziewięć godzin życia na obejrzenie serialu, który twórcy określają mianem thrillera psychologicznego, a zamiast tego otrzymujemy kryminał ze sporą dawką horrorowej stylistyki oraz mocno zarysowanym tłem dramatycznym? To trudne pytanie, jakie zapewne postawi sobie każdy, kogo Tabula Rasa zainteresuje – ja nie czuję się zawiedziony, ale zupełnie nie zdziwią mnie odmienne głosy.

To będzie dość krótka recenzja (jak na mnie) – wszystko ma tu bowiem swoje znaczenie, przez co nietrudno o spoilery, nie będę więc zagłębiać się w szczegóły. Musicie wiedzieć jedynie tyle, że Tabula Rasa potrafi nieźle namieszać w głowie. Akcja toczy się w dwóch przenikających się liniach narracyjnych – teraźniejszej, w dniach 4-11 grudnia, oraz w stale odnawianych i modyfikowanych przez główną bohaterkę wspomnieniach z ostatnich kilku miesięcy. Dzieje się tak dlatego, że Annemie D’Haeze (Veerle Baetens, W kręgu miłości) trafiła do szpitala psychiatrycznego ze względu na domniemany związek z zaginięciem Thomasa De Geesta (Jeroen Perceval, Ardeny) – pracownika pobliskiego wysypiska śmieci. Sprawę prowadzi inspektor Jacques Wolkers (Gene Bervoets, Zniknięcie), dla którego to ostatnie śledztwo przed odejściem na emeryturę. Powracające wspomnienia przybliżają nam natomiast życie rodzinne głównej bohaterki oraz stopniowo odkrywają prawdę na temat jej relacji z mężem (Stijn Van Opstal), siedmioletnią córeczką (Cécile Enthoven, jakbym widział Dakotę Fanning w Wojnie światów), ekscentryczną matką (Hilde Van Mieghem, Kafka) i resztą bliskich, ale przede wszystkim jej związku ze sprawą.

Podczas seansu miałem wrażenie, że tytułowa Tabula Rasa to nie tylko termin odnoszący się do granej przez Veerlę Baetens (współautorka serialu) głównej bohaterki – byłej gwiazdy, której kariera legła w gruzach po wypadku, a jego skutkiem ubocznym jest amnezja następcza. Z tego powodu kobieta od kilku miesięcy jest właśnie taką niezapisaną tablicą (łac. Tabula rasa), każdego dnia przyswajającą na nowo te same fakty bez możliwości ich zapamiętania. Określenia tego użyłbym jednak również w stosunku do samej konstrukcji serialu – jak gdyby każdy kolejny odcinek stanowił nowe rozdanie dla przecież wcale nie początkujących filmowców.

Widać, że mieszanie stylistyk charakterystycznych dla różnych gatunków filmowych, często w formie bardzo sztampowych, ale dzięki temu mocniej rzucających się w oczy nawiązań, jest tu zabiegiem niemniej celowym niż rwana akcja. Annemie D’Haeze ze względu na swoją chorobę żyje gdzieś na granicy jawy i snu, trudno jej rozróżnić te dwa światy, jednak musi poradzić sobie z tym jak najszybciej, jeśli chce opuścić oddział zamknięty.

Belgowie wiele zrobili, by uczynić swój serial wyrazistym. Nieprzypadkowo zresztą Tabula Rasa, którą tamtejsza telewizja wyświetlała na przełomie października i listopada, trafiła do zbiorów Netflixa. Balansowanie między thrillerem, horrorem, dramatem a kryminałem, choć ciekawe, wychodzi tu dość dziwnie – jeden z gatunków porzucony zostaje mniej więcej w połowie sezonu, inny zanika, by powrócić w ostatnim odcinku, jeszcze inny zaczyna zlewać się z tłem (nie zdradzam, o których mowa). Wszystko to wpisuje się jednak w chęć igrania z widzem i ja to bardzo doceniam. Możecie być pewni, że im bardziej oklepany wyda wam się jakiś motyw, tym bardziej zaskakujące będzie jego rozwikłanie. Niestety nie wszystko udało się dopiąć na ostatni guzik.

Gdzieś w trakcie serialu padają słowa, że brak pamięci dla jednych może wydawać się błogosławieństwem, ale dla drugich jest przekleństwem. Tym samym Tabula Rasa staje się dla swoich autorów. Świetnie zaczynają, lecz z czasem zdają się gubić w nagromadzeniu zbyt wymyślnych planów niczym Annemie wśród własnych wspomnień. Przez te ciągle zmiany trudno jednoznacznie określić, czym Tabula Rasa jest. Twórcy serialu nie są konsekwentni w lawirowaniu pomiędzy gatunkami, choć trudno nie zauważyć, że większość ich zabiegów nakierowana jest na budowanie napięcia wokół tła psychologicznego – łatwo jednak przekombinować, jak ma to miejsce w wielkim finale, który ostatecznie pokazuje nam, że Tabula Rasa to thriller czystej postaci, ale jest przy tym niemal łopatologiczny, wyjaśniając scena po scenie wszystkie pozostałe wątki. To w pewien sposób rujnuje tak żmudnie budowaną historię (przypomina mi to sposób, w jaki zakończono Atomic Blonde), lecz mimo tej łyżki dziegciu w beczce miodu Tabula Rasa zapewnia naprawdę ciekawe doznania. To kolejny warty uwagi europejski serial, pokazujący, jak bardzo Stary Kontynent odjeżdża pod tym względem Amerykanom.

REKLAMA