NAJLEPSZE role w polskim kinie
Szybka piątka #94
W dzisiejszej odsłonie cyklu podejmujemy się bardzo trudnego zadania w postaci wytypowania ulubionych, najlepszych według nas ról w polskim kinie. Wybór opieramy oczywiście na własnych odczuciach, wspominając zachwyt i emocje, jakich dostarczyły nam przytoczone niżej role.
Maciej Niedźwiedzki
- Roman Wilhelmi – Kariera Nikodema Dyzmy. Nie zastanawiałem się ani chwili. Wilhelmi dostarcza wyczerpujący portret przypadkowego karierowicza, brawurowo niuansując między dowcipem a bezwzględnością i wyrachowaniem. Niemal każda jego wypowiedź to cytat warty oprawienia w złotą ramkę. Dyzma Wilhelmiego ujmuje jako nieudacznik i amator, przeraża jako najpodlejsza szuja i coraz sprawniejszy polityczny gracz. Legendarna i brawurowa kreacja.
- Andrzej Chyra – Dług. Polskie kino nie może pochwalić się obszernym repertuarem hollywoodzko rozumianych czarnych charakterów. Gdy jednak już taki się pojawił, to od razu w spełnionym, fascynującym wykonaniu. Gerard Nowak w interpretacji Andrzeja Chyry emanuje charyzmą i spokojem. Wyprostowana sylwetka i elokwencja wzmacniają jego autorytet. Sprawiają, że aż chce mu się zaufać. Wystarczy jednak choćby słowo, drobny gest, by poczuć, że życie pozostałych bohaterów wisi na włosku. Tajemnicza i mrożąca krew w żyłach rola aktorska. Popisówka Andrzeja Chyry.
- Lucyna Winnicka – Matka Joanna od Aniołów. Przejmująca, tragiczna postać, ale też prawdziwy symbol polskiego kina. Lucyna Winnicka dopracowała swoją bohaterkę do najmniejszego szczegółu: od wyzywającego głosu, przez hipnotyzujące, pełne przerażenia spojrzenie, po ekspresyjną gestykulację. Matka Joanna to enigmatyczna i poruszająca dramatyczna postać, zarazem agresor i ofiara, jednocześnie podstępna i rozpaczliwa. Przy każdej powtórce arcydzieła Jerzego Kawalerowicza przyjmuje wobec niej nieco inne stanowisko. Rola Winnickiej ma bowiem tak wiele odcieni.
- Leon Niemczyk – Nóż w wodzie. Andrzej, niby pewny siebie, ale czujący, że traci tak cenioną przez siebie kontrolę. Dumny, lubiący słabszym wskazywać miejsce w szeregu, ale z każdą rozmową coraz bardziej skompromitowany i obnażony. Dorobkiewicz i człowiek sukcesu, ale mściwy jak dziecko w piaskownicy. Pełnokrwiście napisane, pełnokrwiście zagrane.
- Marian Dziędziel – Dom zły. Uwielbiam Dziędziela za jego naturalność i wiarygodność, zachowywaną zawsze, nieważne, jak obrzydliwe i przerażające rzeczy, by odgrywał. Zdaje się, jakby Marian Dziędziel nie zauważał obecności kamery i niczego nie udawał. W parze z tym idzie i z tego wypływa magnetyczna siła jego ról, tak prawdziwych i przekonujących. Jego Zdzisław Dziabas to rola fizyczna, ale dopełniona nasilającym się szałem w spojrzeniu i zaplanowanym niechlujstwem w mowie. Wierzę w to, że Zdzisław Dziabas istnieje naprawdę. Kreacja CUDEŃKO!
+ obowiązkowo muszę wspomnieć o brawurowym, idącym po trupach do celu Jerzym Stuhrze w Wodzireju. Poza pierwszą piątką, ale nie mniejsze oklaski.
Janek Brzozowski
- Gustaw Holoubek – Pętla. “- Imię? – Pijak. – Nazwisko? – Pijak. – Zawód? Też pijak? – Też”. Na potrzeby debiutu pełnometrażowego Wojciecha Jerzego Hasa Gustaw Holoubek wcielił się w uzależnionego od alkoholu Kubę Kowalskiego. Powiedzieć, że stworzył w Pętli kreację wybitną, to jak nie powiedzieć absolutnie nic. Niesamowita gra mimiką, oczami, fantastyczna dykcja oraz ruch sceniczny wyniesione z teatru – wszystko to złożyło się na, w mojej opinii, najlepszą pierwszoplanową rolę męską w polskim kinie. Czapki, albo raczej kapelusze, z głów.
- Zbigniew Cybulski – Do widzenia, do jutra… Nie Popiół i diament, nie Pociąg, nie Rękopis znaleziony w Saragossie, ale właśnie Do widzenia, do jutra… jest moim zdaniem filmem, w którym “polski James Dean” stworzył swoją najlepszą kreację w karierze. Wcielił się tutaj w Jacka – niespełnionego artystę oraz niepoprawnego romantyka, który nieszczęśliwie zakochuje się w córce francuskiego konsula. Nieszczęśliwie, ponieważ czas na podjęcie jakichkolwiek działań jest ograniczony – dziewczyna przyjechała do Polski (a dokładniej do Gdańska) jedynie na krótką chwilę. Cybulski jako Jacek szaleje na ekranie, wiecznie uganiając się za piękną nieznajomą, czekając z utęsknieniem na kolejne spotkania. Urocza, mała-wielka rola.
- Zbigniew Zapasiewicz – Barwy ochronne. Nie wiem, czy istnieje bądź istniał w polskim kinie aktor, który z równym powodzeniem potrafiłby stworzyć postać tak antypatyczną, a jednocześnie budzącą respekt jak Zbigniew Zapasiewicz w Barwach ochronnych Krzysztofa Zanussiego. Docent Szelestowski w jego interpretacji wyrasta na jedną z największych kanalii w polskim kinie – cynicznego, pragmatycznego i pełnego ironii przedstawiciela nieludzkiego systemu. Jego legendarne potyczki słowne z niewinnym, idealistycznym magistrem Kruszyńskim wspominam z wypiekami na twarzy po dziś dzień.
- Bogumił Kobiela – Zezowate szczęście. Na liście moich ulubionych polskich ról musiał się znaleźć jeden z występów Bogumiła Kobieli. Postawiłem na ten najsłynniejszy, najbardziej ikoniczny – Jana Piszczyka z Zezowatego szczęścia. Kobiela niesie cały film Munka na swoich barkach. Czy szarżuje? Oczywiście, że tak, ale w konwencję Zezowatego szczęścia jego nadmierna ekspresja i slapstickowa nadpobudliwość wpasowały się doskonale.
- Jerzy Stuhr – Spokój. Stuhr współpracował z Kieślowskim aż przy sześciu filmach. Dzisiaj pamięta się przede wszystkim o Amatorze, w którym późniejsza gwiazda Seksmisji stworzyła niezapomnianą postać Filipa Mosza. Warto jednak cofnąć się kilka lat i prześledzić, jak współpraca dwóch wielkich artystów się rozpoczęła. A rozpoczęła się w roku 1976 realizacją telewizyjnego filmu pt. Spokój. Stuhr wcielił się wówczas w Antoniego Gralaka (co ciekawe, nazwisko to pojawiło się już u Kieślowskiego wcześniej – w zainscenizowanym dokumencie pt. Życiorys) – człowieka po przejściach, który po wyjściu z więzienia postanawia rozpocząć nowe życie, zatrudniając się na budowie. Plany bohatera szybko przekreśla jednak konflikt na linii robotnicy-władza. Gralak zostaje postawiony przed wyborem tragicznym: albo stanie po stronie kolegów, albo pójdzie na współpracę z przełożonymi. Tytułowy spokój okazuje się dla niego nieosiągalny, pozostaje tylko moralny niepokój.
Agnieszka Stasiowska
- Lucyna Winnicka – Matka Joanna od Aniołów. Powtórzę ten wybór za Maćkiem, ale nie wyobrażam sobie tej piątki bez niej. Ba, nie wyobrażam sobie, by ona jej nie otwierała. Przede wszystkim – postać. Do końca nieodgadniona, pełna sprzeczności, pociągająca i przerażająca jednocześnie. W wykonaniu Winnickiej – dodatkowo szatańsko i anielsko jednocześnie piękna. Mimika, gestykulacja, niesamowita ekspresja – ta rola, ta aktorka, to niezwykłe dzieło.
- Leon Niemczyk – Pociąg. Jeden z moich ulubionych polskich aktorów. Zawsze, kiedy słyszę zarzut grania „na jednej minie”, myślę o Niemczyku w Pociągu. Tam jego mimika jest tak oszczędna, że bez mała zerowa, a jednak aktor tworzy kreację, która na lata zapada w pamięć. Wycofaną, zdystansowaną, tajemniczą i całkowicie panującą nad obrazem. Majstersztyk.
- Roman Wilhelmi – Zaklęte rewiry. Wilhelmi z każdej swojej roli osiągał mistrzostwo. To jeden z tych aktorów, na których napatrzeć się nie można. Większość z jego kreacji jednak – pamiętny Dyzma, pamiętny Anioł – balansowała na granicy przerysowania. Fornalski z Zaklętych rewirów jest inny, jest chyba najbardziej z ekranowych wcieleń Wilhelmiego przyziemny – a przez to boleśnie prawdziwy.
- Agata Buzek – Rewers. Pamiętam uczucie niesamowitej świeżości, kiedy po raz pierwszy oglądałam ten film. Po długich latach wróciła mi wtedy na czas jakiś wiara w polską kinematografię. Jest to sporą zasługą Agaty Buzek, która w Rewersie kreuje postać na pozór nieśmiałej i przytłoczonej życiem, a jednak silnej Sabiny. Znakomicie połączyła w tej roli elementy komediowe i dramatyczne, objawiając światu swój niewątpliwy talent.
- Bogusław Linda – Psy. Kultowy Maurer to postać, którą się wielbi albo nienawidzi. Przez dłuższy czas nie przepadałam za filmem Pasikowskiego, wydawał mi się brudny, depresyjny, nie w moich klimatach. Nie rozumiałam, jak to się mówi, fenomenu. Doceniłam go dopiero przy n-tym seansie, kiedy Maurer nagle przestał być tylko bazą dla wytartych do zerzygu cytatów i głupkowatych memów. Takiej roli przed Lindą w polskim kinie chyba nie było i raczej jeszcze długo nie będzie.
+ wyróżnienie specjalne: Marek Walczewski jako Eyck z Denesle (Wiedźmin). Zaprawdę, mało które pojawienie się na ekranie zaowocowało u mnie takim wybuchem śmiechu, jak lekko zdezorientowany Stępień z 13. Posterunku, bez okularów, bezskutecznie wypatrujący smoka. Nie wątpię, że efekt komiczny był niezamierzony, ale i niezapomniany…