search
REKLAMA
Ranking

SZYBKA PIĄTKA #52. Filmy, które chciałoby się zobaczyć znowu… po raz pierwszy

REDAKCJA

5 marca 2018

REKLAMA

Są takie filmy, do których regularnie wracamy. Z kolei inne wystarczy obejrzeć raz, a dobrze. Niezależnie jednak od kategorii, do jakiej dany tytuł wrzucimy, czasem chciałoby się ponownie przeżyć emocje związane z jego dziewiczym seansem. Powtórzyć niepowtarzalne pierwsze wrażenia i niespodzianki, na które twórcom udało się nas złapać. Pomarzyć piękna rzecz…

Jacek Lubiński

  1. International – to był seans idealny, a w dodatku film okazał się niezwykle przyjemnym zaskoczeniem. Tak, chętnie cofnąłbym się tę dekadę wstecz i powtórzył doświadczenie.
  2. Coś – nie jestem nawet w stanie powiedzieć, kiedy dokładnie obejrzałem ten film po raz pierwszy, ale atmosfera była niesamowita, a ciary na plecach niepodrabialne. Zazdroszczę wszystkim, którzy mają jeszcze ten film “przed sobą”. I polecam wybór jak najlepszych warunków do jego chłonięcia (niekoniecznie w kwestii czysto technicznej).
  3. Split – jedna z największych niespodzianek ostatnich lat, jak i chyba kinowych w ogóle. Pamiętam ten banan na twarzy i swoiste spełnienie mu towarzyszące, kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe – szczególnie, że podświadomie czekałem na nie od lat. Tak, to kolejny moment filmowej chwały idealnie nadający się “do powtórki”.
  4. Obcy – 8 pasażer “Nostromo” – podobnie jak Coś, także i tutaj mamy do czynienia z niesamowitym klimatem, łamaniem przyzwyczajeń i odzieraniem widza z pewnego rodzaju niewinności. Szok towarzyszący krwawym wydarzeniom chyba nigdy nie był tak perfidnie satysfakcjonujący i oczyszczający zarazem. Oj tak, to se ne vrati!
  5. Imperium kontratakuje – “Luke, Jo sem tvoj tatinek” mówi właściwie wszystko. Proste, ale robiło niesamowite wrażenie na smarkaczu. Każdym. Ach, przeżyć to jeszcze raz, Sam…

Dawid Konieczka

  1. La La Land – bo to film olśniewający pod względem oprawy audiowizualnej i żałuję, że nie udało mi się obejrzeć go w kinie. Gdybym zobaczył film Damiena Chazelle’a na wielkim ekranie, z porządnym nagłośnieniem, pewnie z miejsca skradłby moje serce. I byłoby to niemałym zaskoczeniem, bo najbardziej ze wszystkich gatunków filmowych nie lubię właśnie musicali. La La Land to jednak wyjątek, który z każdym seansem zapada w pamięć coraz głębiej.
  2. Szósty zmysł – mój pierwszy seans bodaj najlepszego filmu w dorobku M. Night Shyamalana miał miejsce tak dawno, że zupełnie nie pamiętam, czy i jak bardzo byłem zaskoczony finałowym zwrotem akcji. Po latach zaskoczenia nie można już odczuć, a chciałbym przekonać się, czy musiałbym szukać szczęki w piwnicy, czy jedynie na podłodze. Zresztą, takie fabularne wolty można oglądać i oglądać.
  3. Spring Breakers – film, po którym nie spodziewałem się praktycznie niczego, okazał się jednym z najprzyjemniejszych zaskoczeń ostatniej dekady. Nie sądziłem, że tak nieprzyjemny zazwyczaj temat i teledyskowa forma mogą stworzyć tak niepowtarzalną filmową magię. Chciałbym obejrzeć to po raz pierwszy jeszcze raz, żeby znów zorientować się po kilku minutach, że siedzę z rozdziawionymi ustami.
  4. Most do Terabithii – takiego zwrotu akcji, który zupełnie zmienia nastrój całego filmu, widocznie przekształca jego wydźwięk i zwyczajnie wyciska wiadro łez po prostu nie znam. Przyjemny cios w brzuch, jakkolwiek dziwacznie to brzmi.
  5. Człowiek-scyzoryk – wielka szkoda, że film nie doczekał się kinowej dystrybucji w Polsce, bo niewątpliwie wyszedłbym z sali z szerokim uśmiechem na twarzy i odczuwanym szczerym zachwytem. A tego ostatniego chciałbym doświadczać w kinie zdecydowanie częściej, zwłaszcza dzięki tak niezwykłym, niezapomnianym dziełom.

Przemysław Brudzyński

  1. Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia – choć byłem jednym z tych szczęściarzy, którzy filmowego Władcę Pierścieni oglądali już po przeczytaniu książki, pierwsze młodzieńcze seanse pierwszego z utworów o Śródziemiu upłynęły mi pod znakiem fascynacji urokiem wizji Jacksona, „nieskażonym” jeszcze pełnym zrozumieniem książki Tolkiena. Dziś, po latach, do filmowej Drużyny mam nieco większy dystans; to literacki oryginał okazał się, jak to zwykle bywa, bogatszy, pełniejszy, bardziej nastrojowy od swej ekranizacji. Obraz Jacksona oczywiście wciąż potrafi zachwycić doskonałym zbalansowaniem spektakularności i wrażliwości artystycznej, wciąż pozostaje najlepiej oddającym ducha Tolkiena ze wszystkich sześciu filmów (ostatnie zresztą nawet nie próbują tego czynić). Jednak to pierwsza podróż z Drużyną, owa nie w pełni świadoma i bardzo emocjonalna, pozostanie już, zapewne na trwałe, najbardziej magiczną.
  2. Szósty zmysłjestem daleki od sprowadzania wczesnych filmów Shyamalana wyłącznie do słynnego finałowego zwrotu akcji. Szósty zmysł, Znaki, Osada to coś więcej niż świetne filmy grozy z precyzyjnie zaplanowanymi, zaskakującymi finałami; to jedne z najinteligentniejszych filmów o naturze strachu, jakie dane mi było zobaczyć. Dziś hinduski reżyser, po latach błędów i produkcji niższej klasy, stara się wrócić do tworzenia ambitnego kina, lecz już w nowocześniejszej, o wiele mniej nastrojowej i oryginalnej konwencji. Dlatego czasem wspominam z pewną dozą nostalgii czas, gdy Shyamalan zapowiadał się na jednego z wielkich twórców współczesnego dreszczowca (porównania do Hitchcocka nie wydawały się wówczas o wiele przesadzone) i każdemu premierowemu seansowi jego nowego dzieła towarzyszyły wielkie emocje. Szósty zmysł zaś to niejako esencja jego twórczości, bardzo stylowe, klimatyczne i inteligentne kino grozy.
  3. Gorączka – nie jestem szczególnym miłośnikiem kina akcji; pierwszy seans Gorączki, dość przypadkowy zresztą, okazał się jednym z największych zaskoczeń pośród wszystkich moich filmowych doświadczeń. Michael Mann jednak to wśród twórców kina akcji artysta bardzo szczególny. Owszem, dynamika prowadzenia fabuły zapiera tu dech w piersiach; jest jednak też miejsce na pieczołowite konstruowanie portretów postaci, na frapujące i realistyczne dialogi oraz ceny niemal wyciszone i kontemplacyjne. Mann to także mistrz atmosfery i sugestywnego oddawania ducha miejsc, które portretuje, niezależnie od tego, czy jest to dziewicza puszcza sprzed wieków, czy – jak w omawianym filmie właśnie – nowoczesna metropolia. Tak czy inaczej,  Gorączka jest jednym z centralnych punktów kina lat 90., a spotkanie bohaterów Roberta de Niro i Ala Pacino w restauracji – jednym z najbardziej pamiętnych jego momentów.
  4. Niebiańskie dni – pierwszy seans Drzewa życia Terrence’a Malicka – reżysera bardzo długo, choć nieświadomie w mojej kinowej edukacji pomijanego – okazał się dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Sprawiło to, iż kolejnej projekcji jego klasycznych już Niebiańskich dni towarzyszyło szczególne napięcie. Czy seans obciążony takimi oczekiwaniami może nie rozczarować? Już pierwsze chwile utworu jednak udowodniły, iż każdy film Malicka przepełniony jest charakterystyczną dla niego duchowością, każdy niesie ze sobą rzadko spotykany w kinie pierwiastek niezwykłości i piękna. Spotkanie z dowolnym jego dziełem to, w jakimś stopniu, spotkanie z całą jego twórczością; w pewnym sensie bowiem obrazy tego twórcy nie stanowią osobnych kompozycji, są zaś kolejnymi rozdziałami tej samej o opowieści. Portretami niby znanego nam świata, na który jednak autor ten patrzy jak nikt inny w kinie. Niebiańskie dni stanowiły zaś ten rozdział, który, choć obciążony wielkimi nadziejami i oczekiwaniami, nie tylko je spełnił, ale również przerósł. Moment, w którym sobie to uświadomiłem, był jednym z bardziej niezwykłych pośród wszystkich moich kinowych doświadczeń.
  5. Blair Witch Project – moje wczesne doświadczenia filmowe są w znacznej mierze związane z kinem grozy. Blair Witch Project zaś to jedna z najważniejszych premier lat 90. W obrębie tej właśnie stylistyki. Pierwszy seans tego utworu był dla mnie, jak i dla wielu miłośników horroru wówczas, niezwykle odświeżającym i zapadającym w pamięć przeżyciem. Później jednak przyszła świadomość niedoskonałości gry aktorskiej i, momentami, kulejącego realizmu dzieła; przybrana, w momencie premiery dość oryginalna formuła „found footage’, stała się zbyt nachalnie eksploatowaną i mało wiarygodną. Do kolejnego seansu po latach przystępowałem więc z pewnymi obawami: być może słusznie film ten stał się, dla wielu, obiektem kpin?. A jednak, Blair Witch Project, choć jego początkowa magia, wynikająca z intrygującego pomysłu i znakomitego marketingu, zniknęła, broni się również dziś. I wciąż stanowi dowód na to, że oszczędne, lecz umiejętne operowanie klimatem znacznie silniej oddziałuje na widza, niż najdroższe i najbardziej ekstrawaganckie efekty specjalne.

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA