SZYBKA PIĄTKA #49. Filmy, na które czekamy w 2018 roku
Karolina Chymkowska
- Disaster Artist – po rewelacyjnych zwiastunach tylko czekam na więcej. Rola Jamesa Franco nie do przegapienia.
- 15.17 do Paryża – bo Eastwood i intrygująca historia na faktach. Może to być prawdziwa jazda bez trzymanki, trzymająca na krawędzi fotela, tym bardziej ciekawa, że w główne role wcielają się faktyczni bohaterowie całego wydarzenia. Może być jednak też przesadnie pompatyczna i z łopoczącym sztandarem w tle. Liczę jednak na wyczucie i kunszt Eastwooda.
- Nić widmo – Paul Thomas Anderson we współpracy z Danielem Day-Lewisem? Kupuję w ciemno.
- Czas mroku – Gary Oldman jako Churchill, po prostu muszę to zobaczyć. A i drugi plan zapowiada się wybornie.
- Wszystkie pieniądze świata – dla samej ciekawości, co to wynikło z tego wycinania i zastępowania jednego aktora drugim.
Dodatkowo: Wyznania mordercy, Kształt wody, Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri, Wyspa Psów (chociaż trochę się boję nadmiaru emocji, no ale Wes Anderson), Avengers: Wojna bez granic (bardzo jestem ciekawa, jak się sprawdzi nagromadzenie tylu grzybów w jednym barszczu) i X-Men: Dark Phoenix (bo to moje ulubione superbohaterskie uniwersum).
Karolina Dzieniszewska
- Suspiria – mam wielką słabość do oryginału i jeszcze większą do wrażliwości Luki Guadagnino – jego nazwisko to nie tylko gwarancja tego, iż będzie estetycznie, ale przede wszystkim elektryzująco, zmysłowo i podskórnie dziwacznie.
- Trzy billboardy za Ebbing, Missouri – pozytywne recenzje i niemożność zobaczenia tego natychmiast są po prostu nieznośne… Martin McDonagh powinien robić filmy zdecydowanie częściej!
- Nić widmo – Paul Thomas Anderson chyba nie umie zrobić złego filmu i tej myśli się trzymam (mimo iż uparł się pracować z Danielem Day-Lewisem, ale cóż poradzić…).
- The Death and Life of John F. Donovan – z Xavierem Dolanem bywa ostatnio bardzo różnie i oby zmiana trybu pracy na angielski wyszła mu na dobre, bo powoli wszyscy sugerują, aby zrobił sobie przerwę… Zresztą Dolan zawsze wpędza mnie w kompleks wieku, więc tym bardziej należy śledzić, co wyczynia.
- Wyspa Psów – na Wesa Andersona chyba nie wypada nie czekać i oby było tak dobrze, jak przy Fantastycznym Panu Lisie. Chyba że dokona się niemożliwe i będzie jeszcze lepiej.
Dodatkowo: Lady Bird, bo momentami czuję się jedyną osobą na świecie, która nie lubi Grety Gerwig (czy ona oszukuje w hipsterstwo, czy nie? oto jest pytanie), więc należy wiedzieć, czego się nie lubi. Oraz The Man Who Killed Don Quixote ze względu na klątwę ciążącą nad Terrym Gilliamem – chociaż życzę mu dobrze, ale tak trudno uwierzyć, by teraz się udało…
Karolina Nos-Cybelius
- Prawdziwa historia – najnowszy film Romana Polańskiego miał być moim prezentem pod choinkę, ale… zaplanowana na 25 grudnia polska premiera uległa odroczeniu i jej data nie jest znana. Film zniknął z zapowiedzi popularnego kinowego multipleksu. Wrodzony pesymizm podpowiada mi, że próżno czekać na najnowszy obraz Polańskiego, szczypta optymizmu nakazuje łudzić się, że może jednak. Prawdziwa historia jest adaptacją powieści francuskiej pisarki Delphine de Vigan pod tym samym tytułem. Książka została wydana w polskim przekładzie, i mocno mnie zafascynowała. Czy tylko ja czekam na filmową Prawdziwą historię?
- Happy End – bo uwielbiam kino Michaela Hanekego i ubóstwiam Isabelle Huppert. Celowo unikam wszelkich recenzji, Happy End. Wiem tylko, że to film w reżyserii twórcy słynnego Funny Games (a właściwie dwóch) i że opowiada o zamożnej z pozoru szczęśliwej rodzinie. Co pod podszewką? Dodatkowym atutem jest obecność w osadzie filmu Jeana-Louisa Trintignanta, który tak poruszył mnie w nagrodzonej Oscarem Miłości. Premiera w połowie lutego. Mam nadzieję, że się odbędzie. Urodzinowy seans już zaplanowany.
- Trzy billboardy za Ebbing, Missouri – czyżby najbardziej wyczekiwany film roku? Wszyscy chcą obejrzeć, chcę i ja.
- Kształt wody – mam słabość do filmów Guillermo del Toro, nawet jeśli meksykańskiemu reżyserowi trafiają się słabsze produkcje. W obsadzie Michael Shannon i znana z Kwiatu Pustyni Sally Hawkins, akcja osadzona w czasach zimnej wojny. Spodziewam się retrofuturystycznych klimatów, niezłego gatunkowego miszmaszu i wielkich emocji. Czekam niecierpliwie.
- Nigdy cię tu nie było – pod tym mrocznym tytułem kryje się film twórczyni Musimy porozmawiać o Kevinie oraz Nazwij to snem, dwóch filmów, które oglądałam wielokrotnie i uważam za wybitne. Zupełnie nie wiem, czego się spodziewać po nowym obrazie Lynne Ramsay, chyba można się spodziewać wszystkiego. Tym bardziej, że szkocka reżyserka wraca po pięciu latach przerwy. Wygląda na to, że rok 2018 będzie rokiem wielkich powrotów i wielkich zaskoczeń. Oby równie wielkich filmów, które przejdą do historii.
Jan Dąbrowski
1.Wieża. Jasny dzień – kiedy w recenzji Carte Blanche użyłem określania „renesans polskiego kina”, był to wyraz zachwytu nad polepszającą się jakością i różnorodnością polskich filmów. Bo rodzima kinematografia rzeczywiście rozkwitła – Bogowie, Czerwony pająk, Body/Ciało, Moje córki krowy, Ostatnia rodzina – to tylko te najgłośniejsze tytuły, a jeszcze dużo mam do nadrobienia. Świetnie się stało, że wreszcie znalazło się miejsce na niszowe projekty, gdzie też coraz częściej trafiają się świetne tytuły – Ederly, Małe stłuczki, Photon czy wyjątkowy pod wieloma względami Twój Vincent. Czekam na prawie każdy polski film z rosnącą ciekawością, a Wieża. Jasny dzień zapowiada się bardzo dobrze. Niepokojący, mroczny dramat, piękne otoczenie Kotliny Kłodzkiej, mniej znane nazwiska po obu stronach kamery – obiecujące.
2. Kształt wody – Deltorowska stylistyka i wyobraźnia bardzo mi odpowiadają, dobrze się czuję w jego świecie, lubię jego mitologię i bohaterów. Boleję nad brakiem trzeciego Hellboya, chętnie wracam do Labiryntu Fauna, trzymam kciuki za powstanie W górach szaleństwa. Mrok, baśniowość i zamiłowanie do tradycyjnych efektów specjalnych wychodzi mu najbardziej, choć czasem realizuje mniej ambitne widowiska. Zwiastun Kształtu wody zapowiada powrót do takiego Guillermo del Toro, jakiego lubię najbardziej. Czekam.
3. Nić widmo – aktor Daniel Day-Lewis i reżyser Paul Thomas Anderson poruszyli mnie i zachwycili filmem Aż poleje się krew. Na myśl o tym, że ten duet znów połączy siły, mam dreszcze ekscytacji. Może niepotrzebnie, ale spodziewam się znakomitego dramatu na wysokim poziomie. Oby się udało, zwłaszcza że to podobno ostatnia rola Day-Lewisa, który zapowiada aktorską emeryturę.
4. Czwarta władza – mam duży sentyment i kredyt zaufania do Stevena Spielberga. Mógłby wysłać Indianę Jonesa na zasłużoną emeryturę, ale poza tym potrafi zaczarować ekran jak mało kto i właśnie ta magia kina stała się jego znakiem firmowym. Wierzę, że Czwarta władza okaże się solidnym, pełnokrwistym dramatem, który bez żenady będzie można postawić obok Trzech dni kondora i Wszystkich ludzi prezydenta. Mam taka nadzieję, ale czas pokaże.
5. Lady Bird – bardzo lubię Gretę Gerwig, zwłaszcza od obejrzenia Upokorzenia, gdzie nie dała się zdominować samemu Alowi Pacino. Chętnie obejrzę film, który wyreżyserowała, zobaczę coś jej okiem. Zwłaszcza że zapowiada się naprawdę zabawna komedia, która z lekkością mówi o poważnych sprawach bez zadęcia i po ludzku. Mało jest takich produkcji, tym chętniej zobaczę i się przekonam.
Rafał Oświeciński
1. Nić widmo – Paul Thomas Anderson to gwarancja wielkiego kina, a gdy w głównej roli zobaczymy Daniela Day-Lewisa to, drodzy państwo, na salę kinową wchodzimy w modlitewnym nastroju. Zwrot “uczta filmowa” zarezerwowany jest dla takich właśnie filmów.
2. Film o księżach i kościele (jeszcze bez tytułu) – Wojciech Smarzowski o współczesnym Kościele Katolickim – o pasterzach i owieczkach w konfrontacji z rzeczywistością. Biskupi trzęsą się ze strachu, ministerstwo kultury już szuka haków na reżysera, a wierni pozostają w moralnym rozkroku: bo Smarzowski pokaże prawdę, która boli i uwiera od samego patrzenia (więc czy warto patrzeć?).
3. Wyspa Psów – Fantastyczny Pan Lis był fantastyczny, więc kolejna animacja od Wesa Andersona powinna być równie genialna. Bo to Wes Anderson, jeden z naprawdę niewielu prawdziwych Autorów kina – tutaj także w roli scenarzysty – i z tego powodu absolutnie nie mam żadnych obaw dotyczących jakości. Bo jak mieć obawy choćby do Billa Murraya w roli psa? W ciemno stawiam, że będzie na podium najlepszych filmów za rok.
4. The Man Who Killed Don Quixote – tajemniczy, wieloletni, najeżony problemami projekt Terry’ego Gilliama może być albo jego opus magnum w XXI wieku, albo ambitną porażką (czego naprawdę bym nie chciał, zważywszy na historię powstawania tego filmu).
5. Han Solo: Gwiezdne wojny – historie – bardzo dobrze wchodzą mi te ostatnie Gwiezdne wojny. Przebudzenie mocy było świetne, Ostatni Jedi jeszcze lepsze, a Łotr 1, jako samodzielna historia, broni się znakomicie. Oby trend był utrzymany, bo jest olbrzymi potencjał i w samej postaci Hana Solo, i drugoplanowej obsadzie. Żałuję jedynie, że na krześle reżyserskim nie utrzymał się duet od kapitalnych filmów Lego, Lord & Miller, bo zapewniliby zdrowy masaż przepony (i nową jakość w uniwersum), za to Ron Howard to bardzo solidny rzemieślnik, który „umie w filmy”. Więc nie mam większych obaw.
Damian Halik
1. Lady Bird – Saoirse Ronan to moim zdaniem najlepsza aktorka młodego pokolenia (raptem 23 lata na karku), która z każdym nowym filmem udowadnia, że mierzy coraz wyżej i nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Od dawna śledzę tę jej wspinaczkę na szczyt i wiem, że po prostu warto czekać na kolejne produkcje z jej udziałem, a płynące zza oceanu recenzje samodzielnego reżyserskiego debiuty Grety Gerwig tylko pobudzają mój apetyt.
2. Wyspa Psów – kocham psy i uwielbiam filmy Wesa Andersona, jego najnowsza animacja jest więc tytułem, którego nie mogę pominąć. Obawy? Żadnych. Wyspa Psów to pewniak co do jakości wykonania, ale i przedstawiana historia zdaje się ciekawą przygodą w dystopijnym świecie.
3. Disaster Artist – projekt Jamesa Franco od początku budził sporo emocji, będąc przy tym intrygującą próbą wyniesienia twórcy “najgorszego filmów wszech czasów” na piedestał. Obawiałem się, że w ogóle nie będzie nam dane zobaczyć tego tytułu w kinach, ale – na szczęście – nie podzielił losu choćby Logan Lucky, które mimo dobrych recenzji, postanowiono pozostawić poza zasięgiem polskiej publiczności.
4. Nowi mutanci – ze wszystkich superbohaterskich uniwersów zawsze najbardziej lubiłem X-Menów. Co prawda filmowo wiodło im się bardzo różnie, ale Nowi mutanci to właśnie tytuł, który może wszystko zmienić. Po raz pierwszy mamy bowiem doczekać się zabawy konwencją oraz zupełnego odejścia od wymyślnych kostiumów i ratowania świata, a spojrzeć na los młodych odmieńców przez pryzmat… horroru (dosłownie i w przenośni).
5. Jurassic World: Upadłe królestwo – jestem prostym facetem, widzę dinozaury – chcę obejrzeć ten film. Poprzednia część Jurassic World pozostawiła mnie z mieszanymi uczuciami, ale miłość do oryginalnej produkcji z 1993 roku wciąż jest we mnie silna, więc Upadłemu królestwu też dam szansę. Jestem szczególnie ciekaw, jak poradzi sobie J.A. Bayona, który dotąd raczył nas głównie produkcjami pełnymi grozy.