Dodatkowo: Wyznania mordercy, Kształt wody, Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri, Wyspa Psów (chociaż trochę się boję nadmiaru emocji, no ale Wes Anderson), Avengers: Wojna bez granic (bardzo jestem ciekawa, jak się sprawdzi nagromadzenie tylu grzybów w jednym barszczu) i X-Men: Dark Phoenix (bo to moje ulubione superbohaterskie uniwersum).
Dodatkowo: Lady Bird, bo momentami czuję się jedyną osobą na świecie, która nie lubi Grety Gerwig (czy ona oszukuje w hipsterstwo, czy nie? oto jest pytanie), więc należy wiedzieć, czego się nie lubi. Oraz The Man Who Killed Don Quixote ze względu na klątwę ciążącą nad Terrym Gilliamem – chociaż życzę mu dobrze, ale tak trudno uwierzyć, by teraz się udało…
1.Wieża. Jasny dzień – kiedy w recenzji Carte Blanche użyłem określania „renesans polskiego kina”, był to wyraz zachwytu nad polepszającą się jakością i różnorodnością polskich filmów. Bo rodzima kinematografia rzeczywiście rozkwitła – Bogowie, Czerwony pająk, Body/Ciało, Moje córki krowy, Ostatnia rodzina – to tylko te najgłośniejsze tytuły, a jeszcze dużo mam do nadrobienia. Świetnie się stało, że wreszcie znalazło się miejsce na niszowe projekty, gdzie też coraz częściej trafiają się świetne tytuły – Ederly, Małe stłuczki, Photon czy wyjątkowy pod wieloma względami Twój Vincent. Czekam na prawie każdy polski film z rosnącą ciekawością, a Wieża. Jasny dzień zapowiada się bardzo dobrze. Niepokojący, mroczny dramat, piękne otoczenie Kotliny Kłodzkiej, mniej znane nazwiska po obu stronach kamery – obiecujące.
2. Kształt wody – Deltorowska stylistyka i wyobraźnia bardzo mi odpowiadają, dobrze się czuję w jego świecie, lubię jego mitologię i bohaterów. Boleję nad brakiem trzeciego Hellboya, chętnie wracam do Labiryntu Fauna, trzymam kciuki za powstanie W górach szaleństwa. Mrok, baśniowość i zamiłowanie do tradycyjnych efektów specjalnych wychodzi mu najbardziej, choć czasem realizuje mniej ambitne widowiska. Zwiastun Kształtu wody zapowiada powrót do takiego Guillermo del Toro, jakiego lubię najbardziej. Czekam.
3. Nić widmo – aktor Daniel Day-Lewis i reżyser Paul Thomas Anderson poruszyli mnie i zachwycili filmem Aż poleje się krew. Na myśl o tym, że ten duet znów połączy siły, mam dreszcze ekscytacji. Może niepotrzebnie, ale spodziewam się znakomitego dramatu na wysokim poziomie. Oby się udało, zwłaszcza że to podobno ostatnia rola Day-Lewisa, który zapowiada aktorską emeryturę.
4. Czwarta władza – mam duży sentyment i kredyt zaufania do Stevena Spielberga. Mógłby wysłać Indianę Jonesa na zasłużoną emeryturę, ale poza tym potrafi zaczarować ekran jak mało kto i właśnie ta magia kina stała się jego znakiem firmowym. Wierzę, że Czwarta władza okaże się solidnym, pełnokrwistym dramatem, który bez żenady będzie można postawić obok Trzech dni kondora i Wszystkich ludzi prezydenta. Mam taka nadzieję, ale czas pokaże.
5. Lady Bird – bardzo lubię Gretę Gerwig, zwłaszcza od obejrzenia Upokorzenia, gdzie nie dała się zdominować samemu Alowi Pacino. Chętnie obejrzę film, który wyreżyserowała, zobaczę coś jej okiem. Zwłaszcza że zapowiada się naprawdę zabawna komedia, która z lekkością mówi o poważnych sprawach bez zadęcia i po ludzku. Mało jest takich produkcji, tym chętniej zobaczę i się przekonam.
1. Nić widmo – Paul Thomas Anderson to gwarancja wielkiego kina, a gdy w głównej roli zobaczymy Daniela Day-Lewisa to, drodzy państwo, na salę kinową wchodzimy w modlitewnym nastroju. Zwrot „uczta filmowa” zarezerwowany jest dla takich właśnie filmów.
2. Film o księżach i kościele (jeszcze bez tytułu) – Wojciech Smarzowski o współczesnym Kościele Katolickim – o pasterzach i owieczkach w konfrontacji z rzeczywistością. Biskupi trzęsą się ze strachu, ministerstwo kultury już szuka haków na reżysera, a wierni pozostają w moralnym rozkroku: bo Smarzowski pokaże prawdę, która boli i uwiera od samego patrzenia (więc czy warto patrzeć?).
3. Wyspa Psów – Fantastyczny Pan Lis był fantastyczny, więc kolejna animacja od Wesa Andersona powinna być równie genialna. Bo to Wes Anderson, jeden z naprawdę niewielu prawdziwych Autorów kina – tutaj także w roli scenarzysty – i z tego powodu absolutnie nie mam żadnych obaw dotyczących jakości. Bo jak mieć obawy choćby do Billa Murraya w roli psa? W ciemno stawiam, że będzie na podium najlepszych filmów za rok.
4. The Man Who Killed Don Quixote – tajemniczy, wieloletni, najeżony problemami projekt Terry’ego Gilliama może być albo jego opus magnum w XXI wieku, albo ambitną porażką (czego naprawdę bym nie chciał, zważywszy na historię powstawania tego filmu).
5. Han Solo: Gwiezdne wojny – historie – bardzo dobrze wchodzą mi te ostatnie Gwiezdne wojny. Przebudzenie mocy było świetne, Ostatni Jedi jeszcze lepsze, a Łotr 1, jako samodzielna historia, broni się znakomicie. Oby trend był utrzymany, bo jest olbrzymi potencjał i w samej postaci Hana Solo, i drugoplanowej obsadzie. Żałuję jedynie, że na krześle reżyserskim nie utrzymał się duet od kapitalnych filmów Lego, Lord & Miller, bo zapewniliby zdrowy masaż przepony (i nową jakość w uniwersum), za to Ron Howard to bardzo solidny rzemieślnik, który „umie w filmy”. Więc nie mam większych obaw.
1. Lady Bird – Saoirse Ronan to moim zdaniem najlepsza aktorka młodego pokolenia (raptem 23 lata na karku), która z każdym nowym filmem udowadnia, że mierzy coraz wyżej i nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Od dawna śledzę tę jej wspinaczkę na szczyt i wiem, że po prostu warto czekać na kolejne produkcje z jej udziałem, a płynące zza oceanu recenzje samodzielnego reżyserskiego debiuty Grety Gerwig tylko pobudzają mój apetyt.
2. Wyspa Psów – kocham psy i uwielbiam filmy Wesa Andersona, jego najnowsza animacja jest więc tytułem, którego nie mogę pominąć. Obawy? Żadnych. Wyspa Psów to pewniak co do jakości wykonania, ale i przedstawiana historia zdaje się ciekawą przygodą w dystopijnym świecie.
3. Disaster Artist – projekt Jamesa Franco od początku budził sporo emocji, będąc przy tym intrygującą próbą wyniesienia twórcy „najgorszego filmów wszech czasów” na piedestał. Obawiałem się, że w ogóle nie będzie nam dane zobaczyć tego tytułu w kinach, ale – na szczęście – nie podzielił losu choćby Logan Lucky, które mimo dobrych recenzji, postanowiono pozostawić poza zasięgiem polskiej publiczności.
4. Nowi mutanci – ze wszystkich superbohaterskich uniwersów zawsze najbardziej lubiłem X-Menów. Co prawda filmowo wiodło im się bardzo różnie, ale Nowi mutanci to właśnie tytuł, który może wszystko zmienić. Po raz pierwszy mamy bowiem doczekać się zabawy konwencją oraz zupełnego odejścia od wymyślnych kostiumów i ratowania świata, a spojrzeć na los młodych odmieńców przez pryzmat… horroru (dosłownie i w przenośni).
5. Jurassic World: Upadłe królestwo – jestem prostym facetem, widzę dinozaury – chcę obejrzeć ten film. Poprzednia część Jurassic World pozostawiła mnie z mieszanymi uczuciami, ale miłość do oryginalnej produkcji z 1993 roku wciąż jest we mnie silna, więc Upadłemu królestwu też dam szansę. Jestem szczególnie ciekaw, jak poradzi sobie J.A. Bayona, który dotąd raczył nas głównie produkcjami pełnymi grozy.