search
REKLAMA
Ranking

SZYBKA PIĄTKA #118. Najlepsze kinematografie ze świata

REDAKCJA

9 grudnia 2019

REKLAMA

Gracja Grzegorczyk

1. Wielka Brytania – Jak można nie kochać kina brytyjskiego? Zwłaszcza że każdy znajdzie dla siebie tu coś dla siebie. Mamy bowiem pokręcone komedie Monty Pythona i postthatcherowskie przywracanie godności zwykłego człowieka, ostre społeczne obserwacje i przygody najsłynniejszego agenta świata Jamesa Bonda, stylowe, choć tandetne horrory wytwórni Hammer i krytyczne celebracje zwyczajności dnia codziennego, przygody Harry’ego Pottera i poszukiwania okruchów uczuć w świecie sztywnych konwenansów. Ale największymi zaletami kina brytyjskiego są realizm, nawet jeśli czasami jest on mocno wykrzywiony, i umiłowanie codzienności. Tu dom przedstawiciela klasy robotniczej prezentuje się jak prawdziwe mieszkanie robotnika, marzenia nie zawsze przekształcają się w rzeczywistość, a w każdym domu kryje się dramat, który może wywrócić do góry nogami czyjś mały świat. Prawda uderza prosto w twarz, a wydarzenia przedstawiane są bez lukru, ale i bez nadmiernej przesady. Nawet brytyjskie komedie romantyczne wyglądają tak, jak gdyby mogły zdarzyć się naprawdę, a nie jak product placement najdroższych marek. I jak u nie kochać brytyjskiego kina?

2. Korea Południowa – Zemsta najlepiej smakuje po koreańsku. Bo właśnie w Korei Południowej kręci się najlepsze kino zemsty. „Trylogia zemsty” Chan-wooka Parka (Pan Zemsta, Oldboy, Pani Zemsta) czy Ujrzałem diabła Ji-woona Kima to rewelacyjne filmy, w których zemsta ma mocno gorzki posmak, pełne brutalności i zaskakujących rozwiązań fabularnych. Ale Korea Południowa to nie tylko filmy o zemście, ale i kino sensacyjne oraz horrorowe Hong-jina Na, niezwykły miszmasz gatunkowy z podtekstem społecznym czy politycznym Joon-ho Bonga, niespieszna celebracja obrazu Ki-duka Kima, zarazem piękna i wstrząsająca. Koreańskie kino zaskakuje i zachwyca nieoczywistym przebiegiem akcji, dalekim od hollywoodzkich klisz, które wlewa całe morze świeżości w utarte koleiny kina gatunkowego. A niezrozumiały dla Europejczyka sposób gry aktorskiej tylko dodaje pikanterii koreańskim produkcjom, nadając im pewien rys egzotyki.

3. Czechy – Kino czeskie kojarzy się ze specyficznym, niepodrabialnym klimatem. Mieści się w nim lekkość w przedstawianiu poważnych spraw, pewne pobłażanie dla ludzkich słabości i grzeszków, specyficzny humor, groteska oraz ironia, która rzadko naprawdę bywa gorzka. To wszystko sprawia, że człowiek najczęściej wychodzi z kina oczyszczony i z lekkim uśmiechem. W dodatku, wbrew powiedzeniu „czeski film”, tamtejsze produkcje najczęściej stawiają na prostotę, dzięki której zwyczajne życie w rękach twórców nabiera cech godnych filmowego dzieła.  Największą wadą, ale i zaletą czeskiego kina jest jego pokoleniowość – po latach tłustych przychodzą te nieco chudsze. Ale za to Czesi dochowali się dwóch pokoleń prawdziwych mistrzów. Bo Jiříemu Menzlowi, Milošowi Formanowi, Karelewi Kahyni czy Vojtěchowi Jasnemu, kojarzonych z czeską nową falą lat 60., niewiele ustępują reżyserzy, którzy swą karierę zaczynali w latach 90. – Jan Svěrák, Petr Zelenka, Jan Hřebejk czy David Ondříček.

4. Hiszpania – Dla mnie Hiszpania to przede wszystkim dwóch reżyserów: Álex de la Iglesia i Luis Buñuel. Ten pierwszy to mistrz  zabawy kinem gatunkowym. Gdyby urodził się w USA, pewnie byłby równie znany co Quentin Tarantino. Ten drugi z dużą swobodą potrafił przechodzić od surrealistycznej groteski do prostych, choć przewrotnych historii. Do tego dochodzą oczywiście Pedro Almodóvar, Carlos Saura, Alejandro Amenábar i świetne horrory, które mocno przerażają bez nachalnego starania się, by przestraszyć. A krzykliwość i przegięcie, charakterystyczne dla wielu hiszpańskich filmów, stanowią dla mnie dużą zaletę, a nie wadę.

5. Rosja – Wprawdzie kino rosyjskie jest niezwykle różnorodne, jednak ja kocham najbardziej te filmy surowe, chropowate, które nawet jeśli są pięknie nakręcone, walą prosto w pysk mocną fabułą. Dzięki temu najbardziej przerażającymi dla mnie produkcjami nie są żadne horrory, ale Ładunek 200 i Idź i patrz, najmocniej zapadającym w pamięć filmem akcji Brat, najbardziej trzymającym w napięciu thrillerem psychologicznym Jak spędziłem koniec lata, a najlepsze „przygodowe” kino wojenne to nie żaden amerykański blockbuster, a 9 kompania.

Piotr Sawicki

1. Japonia – Kraj, z którego pochodził i w którym tworzył największy z geniuszy kina, Akira Kurosawa, musiał znaleźć się w moim rankingu na miejscu pierwszym. A przecież twórca Siedmiu samurajów to nie jedyny mistrz w gronie filmowców z Kraju Kwitnącej Wiśni. Japonia to także ojczyzna kameralnych filmów obyczajowych Yasujirō Ozu, pozwalających widzowi “dotknąć zen”; wyrafinowanych, głęboko humanistycznych przypowieści Kenjiego Mizoguchiego; rozrachunkowych wobec japońskiego militaryzmu samurajskich i wojennych dramatów Masakiego Kobayashiego; wiwisekcyjnych dzieł Kona Ichikawy, który jako jedyny potrafił zekranizować Mishimę… A to tylko wierzchołek góry lodowej, bowiem kino japońskie to też gumowe potwory kaijū, odważne kino nowej fali lat 60. i 70. spod znaku Teshigahary, Shindo, Imamury czy Oshimy, mistrzowskie filmy Sadao Yamanaki z lat 30. i bogata oferta w ramach kina gatunków. Jednak największy sentyment zawsze będę żywił do “klasycznego” okresu japońskiego kina, rozciągającego się umownie między Pijanym aniołem (1948) Kurosawy a Buntem (1967) Kobayashiego.   

2. Rosja/ZSRR – We wczesnych latach 20. ekranowe środki wyrazu bazowały głównie na wzorcach wyniesionych z innych sztuk, jak literatura, teatr czy malarstwo. W tym czasie Rosjanie, koncentrując się na rozwijaniu najbardziej filmowego z filmowych środków ekspresji, czyli montażu, najwydatniej przyczynili się do usamodzielnienia języka kina, przeobrażenia gminnego wówczas medium w nowoczesną, samoświadomą sztukę XX wieku. Filmy Eisensteina, Pudowkina, Dowżenki, abstrahując od propagandowych intencji kryjących się za ich powstaniem, do dziś potrafią zachwycić intelektualną śmiałością, porywającą narracją, patosem, liryzmem i przejmującym, bezpośrednim realizmem. W późniejszej erze dźwiękowej kino radzieckie to wspaniale stylizowane filmy historyczne Eisensteina, niezrównane, oparte na rosyjskim folklorze baśnie “fantasy” Aleksandra Ptuszki, najlepsze na świecie melodramaty, wstrząsające obrazy wojenne i ujmujące humanizmem historie obyczajowe. To filmy Tarkowskiego, Paniłowa, Riazanowa. W XXI wieku kino rosyjskie odrodziło się m.in. za sprawą Sokurowa, Zwiagincewa i Bałagowa, którzy ponownie wynieśli je na poziom jednej z najlepszych kinematografii świata. Dodam, że jedyne współczesne seriale, które naprawdę mnie zachwyciły, to właśnie seriale rosyjskie, takie jak Żony generałów czy dostępne na Netfliksie Droga przez mękę i Trocki.

3. Włochy – Hollywood filmową fabryką snów? Ależ skąd! Według coraz bardziej popularnej – i podzielanej przeze mnie – opinii to słoneczna Italia jest ojczyzną zarówno najśmielszych kinematograficznych wizji, jak i najlepszego na kuli ziemskiej kina gatunków. No dobrze – nie jest, lecz była, bowiem lata świetności ma już dawno za sobą. Jednak pozostawiony przez nią dorobek do dziś pozostaje bezdenną kopalnią złota dla śmiałków spragnionych różnorakich filmowych wrażeń, zmęczonych jałowością hollywoodzkiej korpopapki. Od przejmujących prozą życia filmów neorealizmu, przez fantasmagorie późnego Felliniego czy epickie freski Viscontiego, po onieśmielające Amerykanów spaghetti westerny, zuchwałe, wizjonerskie, nieliczące się z konwenansami horrory i thrillery, filmy policyjne, filmy fantasy, science fiction, akcyjniaki… Dość! Od samego myślenia o włoskim kinie można dostać celuloidowej gorączki. Kinematografia żadnego innego kraju nie kumuluje w sobie tak czystej pasji, potrafiącej najobskurniejsze warunki produkcji przekuć w zachwycające widowisko.

4. USA – Długo się zastanawiałem, którą z kinematografii anglosaskich ująć w “piątce”: amerykańską czy australijską. Nie ukrywam, że kino antypodów fascynuje mnie ze względu na specyficzny klimat wynikający z odrębności australijskiego kontynentu, poza tym 90 procent obejrzanych filmów z Australii uważam za dobre lub wybitne. Jednak kinematografia Stanów Zjednoczonych zwycięża różnorodnością i ilością. Właściwie to nie wiadomo, gdzie zacząć, bo w jakikolwiek jej zakamarek byśmy nie zajrzeli, zawsze znajdziemy coś miłego sercu. Abstrahując już od stuletniego dorobku Hollywood, dla mnie kinematografia USA to także (a może przede wszystkim) niezliczone ilości niezależnych horrorów i filmów akcji, czyli tego, co powszechnie określa się mianem kina klasy B. Takie filmy oglądam najchętniej.

5. Polska – Przy czym wyłącznie okres PRL-u. Polskie kino potransformacyjne bywa raz lepsze, raz gorsze, ale w swym całokształcie zdecydowanie mnie odstręcza. A przecież były kiedyś takie czasy na tym świecie, kiedy nasza kinematografia naprawdę się liczyła. Filmy polskiej szkoły zdobywały festiwale, zabierając głos w imieniu wszystkich, którzy zmuszeni byli wygrzebywać się z wojennych traum; nawet szkolne lektury ekranizowano tak, że powstawały arcydzieła lub po prostu bardzo dobre, do dziś chętnie oglądane filmy, zaś Andrzej Wajda był najprawdziwszym mistrzem kina. Często wracam i będę wracał do kina z tamtej epoki nie dlatego, że jest “dobre, bo polskie”, lecz dlatego, że jest do czego wracać – do tego multum świetnych komedii, fabuł i animacji dla dzieci, a także rewelacyjnych seriali. Taki ferment, takie zatrzęsienie wybitnych twórców nigdy już się nie powtórzy.

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA