REKLAMA
Ranking
Najlepsze EKRANOWE DUETY
REKLAMA
Tomasz Raczkowski
- Martin Riggs i Roger Murtaugh (Zabójcza broń) – co tu dużo mówić, Mel Gibson i Danny Glover stworzyli prawdopodobnie najlepszy tandem gliniarzy, jaki zagościł na kinowych ekranach. Choć osobowości obydwu bohaterów kontrastują ze sobą równie wyraziście, co kolory ich skór, to od pierwszej sceny jest między nimi niesamowita chemia, która naturalnie przeradza się w głęboką przyjaźń na śmierć i życie (dosłownie). Relacja Riggsa i Murtaugha jest dla sensacyjnej tetralogii Richarda Donnera szkieletem, spoiwem i paliwem – to właśnie dla ich interakcji i niezwykle satysfakcjonującej trajektorii tej relacji wracam do tych filmów w pierwszej kolejności.
- John McClane i Zeus Caver (Szklana pułapka 3) – choć John McClane to samotnik, a fenomen pierwszej – bezkonkurencyjnej – części Szklanej pułapki zasadzał się w dużej mierze na jego ironicznym one man show, to w części trzeciej jego postać bynajmniej nie straciła na wprzęgnięciu w duet. Co więcej, dołączenie do wymiętego gliniarza przypadkowego elektryka z Harlemu, granego przez Samuela L. Jacksona Zeusa, dodało temu epizodowi potrzebnej na tym etapie świeżości. Wbrew pozorom podobni w swoim zgryźliwie pragmatycznym podejściu do życia John i Zeus stworzyli doskonale wyważony duet, który w dużej mierze stanowi o jakości filmu McTiernana.
- Wyatt Earp i Doc Holliday (Pojedynek w Corralu O.K.) – żadna inna westernowa para nie ucieleśnia w moich oczach tak celnie dualizmu Dzikiego Zachodu, którego charakter determinują z jednej strony posągowe figury herosów na straży prawa, z drugiej charyzmatycznych awanturników, balansujących niekiedy na granicy dobra i zła. Earp i Holliday to kwintesencja westernu, a przy okazji trudna do zatrzymania siła.
- Gimli i Legolas (Władca Pierścieni) – w widowisku Petera Jacksona historia przyjaźni krasnoluda i elfa to właściwie jedynie comic relief – ale jest to comic relief najwyższych lotów. Rozpisana z komediowym sznytem relacja przekazuje uniwersalny Tolkienowski motyw przełamywania uprzedzeń. Piękne to i baśniowe, a przy tym całkowicie niewymuszone i pozbawione niepotrzebnego patosu.
- Adam i Eve (Tylko kochankowie przeżyją) – związek wielusetletnich wampirów nie może być łatwy. Ale trudno mi pomyśleć o bardziej zgranej i szczęśliwej ekranowej parze niż dwójka protagonistów romansu fantasy Jima Jarmuscha (już to brzmi nieźle). Tom Hiddelston i Tilda Swinton są bezbłędni jako nieśmiertelni kochankowie, odpowiednio emocjonalni, by przekonać widza jako (ekhm) ludzcy bohaterowie, a równocześnie zblazowani i melancholijni, jak na wampiry przystało.
Odys Korczyński
- Nick Sax i jednorożec Happy (Happy!) – nietuzinkowy to duet. Ciągle pijany były as policji i kolorowy stwór pochodzący wprost z wyobraźni małej dziewczynki. Z początku wyglądają jak z dwóch nieprzystających do siebie bajek albo efekt delirium tremens, ale wystarczy obejrzeć więcej niż jeden odcinek, a staje się jasne, że główny bohater bez jednorożca z wydatnymi pośladkami byłby naprawdę niekompletny, smutny i nie poradziłby sobie z namacalną rzeczywistością.
- Sonny Crockett i Richardo Tubbs (Policjanci z Miami) – jeden z moich tzw. sentymentalnych duetów zapisanych w mojej pamięci na zawsze. Byli trochę jak noc i dzień, dobry i zły glina. Zawsze bałem się, że ten dobry zginie, poświęcony dla dobra głównego bohatera, którym okrzyknięto Crocketta, ale to do Tubbsa należy najbardziej romantyczny kawałek skomponowany do filmu przez Jana Hammera.
- Pat i Mat (Sąsiedzi) – wszyscy wychowani w latach 80. muszą ich pamiętać. Otrzymali imiona dopiero wiele lat po premierze, kiedy czasy komunizmu powoli odchodziły. Wtedy ich moc rozśmieszania jakby trochę osłabła, przynajmniej dla nowego pokolenia. Starsi jednak do końca życia będą ich pamiętać jako remontowy obraz nędzy o rozpaczy, trochę pasujący do jakości naszego budownictwa z lat 70.
- Poldek Wanatowicz i Janusz „Duduś” Fąferski (Podróż za jeden uśmiech) – znów sentymentalnie, ale co zrobić. Jakaż była moja radość, kiedy w piątek po lekcjach po raz pierwszy zdobyłem w osiedlowej bibliotece Podróż za jeden uśmiech Adama Bahdaja. Miałem wtedy dwa programy i czarno-biały telewizor. Nie sądziłem więc również, że ta cudowna literacka podróż, jaka mnie czekała w weekend, może zostać tak dobrze powtórzona na ekranie. Wspominam z rozrzewnieniem.
- Adèle i Emma (Życie Adeli) – mało w historii kina jest tak trudnych i jednocześnie oddanych sobie kobiecych par, co wylewa się z ekranu i emanuje na widza zmysłowością. I chociaż film ma co najmniej tyle samo wad (rozwlekłe prowadzenie opowieści), co i zalet (sceny erotyczne, nie tylko te rozbierane), przed duetem Adèle i Emmy powinno się czuć respekt ze względu na doskonałe aktorstwo.
REKLAMA