NAJGORSZE role ulubionych aktorów
SZYBKA PIĄTKA #112.
Każdemu zdarzają się wpadki, choćby i te niewielkie – nawet najlepszym. I choć fan jest gotów wybaczyć idolowi wszystko, to czasem z ręku na sercu trzeba wskazać potknięcie niegodne mistrza, za którego go/ją uważamy. W tej odsłonie Szybkiej Piątki próbujemy zatem znaleźć właśnie takie najsłabsze ogniwa w karierach. Was również do tego zachęcamy w komentarzach.
Jacek Lubiński
1. Audrey Hepburn – prawdę mówiąc, nie da się wskazać jednoznacznie słabej roli w filmografii Audrey, przynajmniej jeśli idzie o te główne. W nich aktorka lśniła nawet w swoich ostatnich występach, naznaczonych już lekko wiekiem, oraz wtedy, gdy sam film okazywał się rozczarowaniem. Co innego jej pierwsze role, czyli sześć występów w latach 1951–52. To w większości mało pamiętne epizody lub niewykorzystane postaci drugiego planu, które nawet jeśli nie przynoszą jej ujmy, to w ogólnym rozrachunku pozostają bez znaczenia dla całej kariery. Ot, skromne ciekawostki.
2. Kurt Russell – no dobra, nie widziałem wszystkich. Ale z tych, które dane mi było oglądać, Kurt zdecydowanie najgorzej wypadł w Posejdonie. Szczęśliwie cały film to jedna wielka katastrofa, więc jego rola rozbija się nieco po kościach.
3. Mel Gibson – zdecydowanie debiut na dużym ekranie w tragicznym samym w sobie Summer City nie należy do momentów chwały Mela. Powiedzmy jednak, że na te trudne początki przymkniemy oko. Wtedy najgorszą rolą Gibsona pozostanie Voz z celowo tandetnego filmu Maczeta zabija. Tuż za nią trzecia część Expendables i autoironiczny Stonebanks.
4. Harrison Ford – a skoro już przy Niezniszczalnych jesteśmy, to i Ford właściwie nie ma tam nic do roboty. Przyjmijmy, że to jednak tylko epizod i smaczek dla fanów, a nie pełnoprawny występ. Jeśli o te chodzi, to niestety Han Solo mocno spuścił z tonu już ponad dekadę temu i praktycznie wszystko, co zrobił po cienkim jak dupa węża Indym 4, jest popłuczynami po jego dawnej karierze. W tym wypadku wskażę więc ostatnią, naprawdę dobrą rolę aktora – K-19.
5. Robert Redford – emerytowana już w tym momencie legenda kina to twardy orzech do zgryzienia. To pięćdziesiąt ról, w których zwyczajnie nie znajdziemy żadnej poniżej pewnego poziomu. Ponieważ trzeba jednak coś wybrać, to niech to będzie niewielki występ u Marvela, do którego Redford zwyczajnie nie pasuje. Jego Alexander Pierce w Zimowym żołnierzu to ładny ukłon w stronę dawnych thrillerów szpiegowskich, którym produkcja hołduje, lecz nic poza tym. Nic więc dziwnego, że Redfordowi się tu nawet niespecjalnie chce grać – on po prostu jest, i tyle.
Odys Korczyński
1. Rutger Hauer – oczywiście nie obejrzałem wszystkich, ale z tych, które widziałem, niewątpliwie rola Prezesa Światowej Federacji w Valerianie i Mieście Tysiąca Planet jest najgorsza. To niewielka rólka polegająca na pokazaniu się na mównicy i wygłoszeniu kilku patetycznych stwierdzeń do narodu. Jeśli tak ma wyglądać aktorska starość, lepiej nie grać w ogóle.
2. Sean Young – piękna i uwielbiana przeze mnie za rolę Rachael w Łowcy androidów, gdyby nie pokazała trochę nagiego ciała w Ace Venturze: Psim detektywie, gdzie grała panią porucznik Lois Einhorn, znikłaby pod ciężarem głupkowatych żartów Jima Carreya. W ten sposób zapamiętałem pokaz jej aktorskich możliwości.
3. Jakub Gierszał – młody aktor, ale z jakim potencjałem, żeby wyjść poza naszą rodzimą kinematografię. Myślę, że ma wielkie szczęście do ról za wyjątkiem jednej, Krystiana Ceglarskiego w Hiszpance. Nie twierdzę, że jest to kreacja bardzo zła. Rozpatruję ją na tle innych w jego filmografii. W tym przypadku poddał się ogólnie panującemu w filmie Łukasza Barczyka uwzniośleniu polskiego patriotyzmu. Teatralny patos w ociekającej narodowymi odwołaniami scenerii wypada żenująco sztucznie.
4. Arnold Schwarzenegger – jeden z tych aktorów, których o talent dramatyczny nigdy nie posądzałem, za to o możliwości udawania go już tak. Arnie zrobił to jednak rewelacyjne do tego stopnia, że stał się postacią kultową. Początki miał trudne, bo i obcy język, i wielkie mięśnie klasyfikujące go jako głupawe karczycho. Na szczęście przetrwał ten okres i znalazł dla siebie niszę, chociaż nie bez aktorskich koszmarków. Herkules w Nowym Jorku to jeden z nich. Prawdziwa aktorska tragedia.
5. Jennifer Lawrence – uwielbiam ją za Pasażerów i Mother!. Mimo młodego wieku jest aktorką posiadającą osobowość, co przy nietuzinkowej urodzie daje jej siłę do dźwignięcia całej fabuły. Gdy jest na drugim planie albo snuje się gdzieś na trzecim – znika. Tak się stało w X-Men: Mrocznej Phoenix, gdzie zagrała Raven. Ukryta pod charakteryzacją utraciła moc uwodzenia widza swoimi oczami.
Tomasz Raczkowski
1. Brad Pitt – pomimo urody i ogólnych walorów fizycznych, które składają się też na jego popularność, Brad jest naprawdę bardzo dobrym aktorem, niebojącym się zawodowych wyzwań. Kiedyś, gdy grał regularnie, było to bardziej widoczne, jednak jak pokazuje bieżący rok, wciąż stać go na klasowe występy. Zdarzają mu się jednak i potknięcia, choć dość nieźle maskowane ekranową charyzmą. Pierwszym takim występem, który przychodzi mi do głowy, jest World War Z – ogólnie średnio udane skumulowanie zombie apocalypse movie i kina katastroficznego. W głównej roli Pitt jest w pozbawiony zapału sposób Pittem, a jego rola jest płaska i nijaka.
2. Robert De Niro – uważam, że De Niro to jeden z najlepszych aktorów, jacy stanęli kiedykolwiek przed kamerą. Dlatego cierpię z powodu aktualnego stanu jego kariery, wyglądającej jak akcja spłaty całkiem pokaźnego kredytu. Niegdysiejszy Vito Corleone pojawia się w ostatniej dekadzie w kilku filmach rocznie i dość rzadko są to role faktycznie trafione. W gronie większości mniej udanych szczególnie bolesne jest Co ty wiesz o swoim dziadku?. Oglądanie tego aktora w tak miernym filmie i grającego tak miałką rolę, jest po prostu żenujące.
3. Janusz Gajos – no dobra, Gajos nie gra słabych ról. Poniżej pewnego poziomu po prostu nie schodzi. Ale mimo wszystko zdarza mu się zagrać słabiej. Tak było w Klerze, gdzie pan Janusz dostał przesadnie karykaturalną rolę arcybiskupa Mordowicza. Nawet przy wzięciu poprawki na ogólną estetykę filmu Smarzowskiego postać ta wypada dość słabo i niestety Gajos robi niewiele, by ją wyciągnąć. A przemawiając w kulminacyjnej scenie, pozwolił sobie na jeden z nielicznych w swojej karierze momentów przesady w ekspresji.
4. Johnny Depp – pamiętacie czasy, kiedy Johnny Depp był niekwestionowaną gwiazdą i jednym z najciekawszych aktorów swojego pokolenia? Ja już bardziej przez mgłę i za pośrednictwem retrospekcji. Po zagraniu swojej najbardziej hitowej roli – Jacka Sparrowa w Piratach z Karaibów – stwarzającej mu pole do przekucia warsztatu i charyzmy na popkulturową ikonę, Depp osunął się w tęskniące za dawnym wyczuciem zmanierowanie. Niemal wszystko, co zagrał po 2006 roku, to cień dawnego talentu, a w gorszym wypadku autoparodia. Negatywny top tego okresu: Turysta i Dziennik zakrapiany rumem.
5. Bruce Willis – może nigdy nie był to aktor pierwszoligowy w klasycznym sensie, ale nikt chyba nie odmówi Willisowi umiejętności budowania pełnokrwistych, charyzmatycznych postaci. Świadomy swoich predyspozycji, stworzył kilka naprawdę świetnych ról, m.in. w Szóstym zmyśle, Sin City czy Pulp Fiction, a pod okiem prawdziwego wizjonera – Terry’ego Gilliama – popisał się naprawdę rewelacyjną kreacją w 12 małpach. Największym osiągnięciem Bruce’a pozostaje jednak kultowy John McClane z serii Szklana pułapka. Serii, w której niestety wydarzyła się piąta część – nijaka, pozbawiona klimatu i rzetelności poprzednich filmów. W słabym filmie słabo wypada też Bruce Willis, zupełnie niemogący odnaleźć energii potrzebnej do powrotu do roli McClane’a.