SZYBKA PIĄTKA #100. Najlepsze filmy w historii
Po tym, jak wybraliśmy nasze ulubione seriale, przyszedł czas na jeszcze trudniejsze zadanie. Jubileuszową, setną (!) Szybką Piątkę poświęcamy naszym ulubionym filmom. Tym, które uważamy za absolutnie najlepsze w historii kina. Tym, szczególnie przez nas cenionym. Oto, jak przedstawiają się nasze typy.
Maciej Niedźwiedzki
1. Tajemnica Brokeback Mountain – westernowa otoczka w połączeniu z miłosną historią dwóch facetów wydawać się może naiwną prowokacją. Może być traktowana jako włożenie kija w mrowisko lub usilne szukanie kontrowersji. Ang Lee przyjmuje jednak zupełnie inną optykę. W swoim arcydziele na pierwszy plan wysuwa uczucie, wychodzące daleko ponad środowiskowy i gatunkowy kontekst, ponad liczne przeciwności, ponad dzielącą bohaterów odległość. Zabrzmi to banalnie, ale żaden inny film nie opisuje równie krystalicznie pojęć miłości, przyjaźni i zaufania. Tego, jak są one wyrażane i na jakie próby wystawione. Imponuje mi delikatność i wrażliwość, z jaką Ang Lee opowiada o Jacku i Ennisie. Imponuje mi aktorska wiarygodność i ekspresyjna subtelność Jake’a Gyllenhaala i Heatha Ledgera. Tajemnica Brokeback Mountain od całej ekipy wymagała ogromnej precyzji. Twórcy, nie robiąc ani jednego fałszywego kroku, w moich oczach osiągnęli filmowy absolut.
2. Ojciec chrzestny II – nie mam wątpliwości, że scenariusz Francisa Forda Coppoli i Maria Puza to dzieło geniuszu. Przeplatające się ze sobą wątki wkraczającego w mafijny świat Vito i popadającego w obłęd Michaela łączy magiczna, trudna do zdefiniowania więź. Liczą się w niej czas, kontekst historyczny, szeroki rodzinny plan, zbieżność/różnice charakterów oraz zdarzeń. Dało to efekt nie do powtórzenia w żadnym innym medium. F.F. Coppola wszystkie konflikty rozgrywa za pomocą niedopowiedzeń i przemilczeń: w szczególności relacje Michaela z Fredem i Hymanem Rothem. Do tego Al Pacino dostarcza najwybitniejszą kreację w historii kina (to dla mnie aktor zazwyczaj aż nadto krzykliwy i impulsywny, ale w Ojcu chrzestnym II całą swoją energię kumuluje w spojrzeniu, w tempie wypowiedzi i zachowawczej gestykulacji) oraz obezwładniający finał: “wybaczenie” Fredowi + egzekucja + wspomnieniowy epilog. Przysięgam: za każdym razem zbieram szczękę z podłogi.
3. Wściekły byk – to film, na którego planie u szczytu artystycznych sił ponownie spotkali się ze sobą Martin Scorsese, Robert De Niro, scenarzysta Paul Schrader, montażystka Thelma Schoonmaker oraz wyczyniający cuda z kamerą Michael Chapman. Z tego połączenia nie mogło wyniknąć nic innego jak arcydzieło. Wściekły byk to kino naładowane po brzegi energią i dynamiką (gwałtowne walki na ringu, bójki w klubach, ciągłe rodzinne kłótnie), ale przy tym wzbogacone o zaskakującą delikatność, wrażliwość i symbolikę. Taka jest choćby mistyczna czołówka filmu czy ujęcie na kropelki krwi ściekające z otaczającej ring taśmy. Wściekły byk traktuje również o wszystkim, co w człowieku złe, i o tym, co może złamać jego moralny kręgosłup. Scorsese przeprowadza nas przez ludzkie piekło, ale w finale sygnalizuje, że jest możliwość odkupienia: nieporadnego i może fałszywego, ale dającego szansę na lepsze jutro.
4. Toy Story 3 – prawdę mówiąc, do ostatniej chwili zastanawiałem się, czy wpisać tu część pierwszą, czy trzecią. Tę, co przebojem wprowadziła Chudego i Buzza do świata kina, czy tę, która brawurowo, wzruszająco i wyczerpująco zwieńczyła ich przygody oraz przyjaźń za czasów Andy’ego. Abstrahując od strony technicznej, wybieram jednak Toy Story 3, które jest filmem emocjonalnie odrobinę dojrzalszym i koncepcyjnie ambitniejszym. Sekwencja w niszczarce śmieci ciągle jest najbardziej przejmującym doświadczeniem w moim życiu kinomana. Miś Tuliś jest najlepiej napisanym i umotywowanym czarnym charakterem, nie tylko w kinie animowanym. Lekkość, z jaką reżyser, Lee Unkrich, przechodzi od przygody, przez heist movie, po horror, naprzemiennie zmieniając tonację z dramatu na komedię, jest niepowtarzalnym osiągnięciem. Toy Story 3 to spektakularny finał i wielkie otwarcie. Kino ze wszech miar ponadczasowe.
5. Gladiator – to setna Szybka Piątka, ale Gladiatora we wcześniejszych edycjach umieszczałem już kilkanaście razy. Uwielbiam w filmie Scotta ten zniewalający patos: zasadny i wygrany tak czysto, jak w żadnej innej filmowej opowieści. Monumentalny Russell Crowe za każdym razem porywa mnie swoją oddaną kreacją (pełną bólu, dumy, determinacji i gniewu). Joaquin Phoenix wielkim aktorem jest, ale jego największą rolą ciągle jest ta w Gladiatorze. Commodus to zło wcielone i tyran, ale jednocześnie ofiara i tchórz. Ridley Scott składa hołd klasycznym hollywoodzkim superprodukcjom, ale w tkankę filmu wplata także swoje komentarze na poziomie meta: stawianie figurek na planszy Koloseum czy słynny, skierowany przecież do widzów kinowych, okrzyk Maximusa: Are you not entertained!? Dzięki realizacyjnemu rozmachowi, psychologicznie zawiłym bohaterom, wybitnej ścieżce dźwiękowej Hansa Zimmera i pierwszorzędnie poprowadzonej politycznej intrydze naprawdę nie potrafię nie ulegać tej opowieści. Przy każdej powtórce pochłania tak samo.
Filip Pęziński
1. Powrót Batmana – Tim Burton po premierze Batmana nie miał większej ochoty wracać do tego świata. Zmienił zdanie, kiedy wytwórnia obiecała mu całkowitą swobodę twórczą. W ten sposób powstała najodważniejsza ekranizacja komiksu superbohaterskiego. Burton wziął postaci z komiksu i wrzucił je do swojego wykrzywionego świata. Powstał film nie tylko mroczny jak smoła, ale pełen czarnego humoru i wizualnego odjazdu charakterystycznego dla twórcy Soku z żuka. Powrót Batmana to jednak przede wszystkim depresyjnie smutna historia o samotności i odrzuceniu. Kiedy w finale Selina Kyle (znakomita Michelle Pfeiffer) z łzami w oczach wyznaje, że chętnie zamieszkałaby z Bruce’em w jego zamku, ale wie, że nie wytrzyma nawet sama ze sobą, każdorazowo pęka mi serce.
2. Obcy – 8. pasażer “Nostromo” – trudno w to może uwierzyć, ale Ridley Scott zaczął pracę nad Obcym zainspirowany Gwiezdnymi wojnami George’a Lucasa. Trudno bowiem o produkcje bardziej od siebie stylistycznie odległe. Nawet jeśli oba oczywiście dzieją się w kosmosie. Film Scotta to perfekcyjny horror science fiction. Pełen napięcia, intrygujący, niechętnie odsłaniający swoje karty. To także wizualna doskonałość, która mimo czterdziestu (!) lat na karku nie zestarzała się nawet o dzień. Lęk przed kosmosem nigdy nie był i nigdy nie będzie tak namacalny.
3. Gwiezdne Wojny: Imperium kontratakuje – najwspanialsza saga przygodowa w historii kina zasługuje na swojego reprezentanta. Postawiłem oczywiście na film znany powszechnie jako sequel doskonały. Twórcy zdecydowanie – wsparci większym budżetem i wiarą w swoje umiejętności – przenieśli świat znany z oryginalnych Gwiezdnych wojen na wyższy poziom. Powstała rozrywka doskonała. Pełna humoru, ale i mroku dwugodzinna podróż do zupełnie innego, zapierającego dech w piersiach świata. A realizacyjnie znów mamy do czynienia z filmem, który można byłoby bez grama nawet wstydu wpuścić dziś do kinowej dystrybucji.
4. Ona (Her) – film Spike’a Jonze’a uważam za zdecydowanie jedno z największych i najważniejszych osiągnięć kina science fiction. To smutny portret otoczonego technologią i dobrobytem społeczeństwa, w którym jeden człowiek nie potrafi zbliżyć się do drugiego. To także niezwykle gorzka refleksja nad związkami. Jak i przepiękna historia miłosna. Znakomicie zagrana, urzekająca stroną wizualną, ujmująca doskonałą ścieżką dźwiękową.
5. Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj (In Bruges) – znakomite, postmodernistyczne kino, pełne ostrych jak brzytwa dialogów i niesamowitych osobistości. Festiwal doskonałego aktorstwa. Życiowa rola Colina Farrella. Przepiękne zdjęcia Brugii i olśniewająca muzyka. W końcu scenariusz w formie doskonałej układanki, której wszystkie elementy w finale zostają perfekcyjnie połączone.
Dawid Myśliwiec
1. Truposz (Jim Jarmusch) – Jarmusch to twórca o gigantycznej renomie, ale Truposz rzadko bywa wymieniany w czołówce najlepszych dzieł tego reżysera. A jest to film wybitny, opowiedziany tak, jak opowiada się legendy – z niesamowitym klimatem, narracją, która płynie sama, i piękną, czarno-białą formą. Jest tu wszystko: reinkarnacja wielkiego poety, Indianie, metafizyka i spora dawka Jarmuschowskiego, nieco absurdalnego humoru. Pamiętam, że po raz pierwszy oglądałem ten film o 4:00 nad ranem i wówczas wydawał się pięknym snem, ale Truposz smakuje równie dobrze o każdej porze dnia i roku.
2. Requiem dla snu (Darren Aronofsky) – nie wiedzieć czemu film ten z czasem dorobił się sporego grona przeciwników, by nie powiedzieć: hejterów. Nie rozumiem tak negatywnych uczuć wobec tego dzieła, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdy może żywić do niego te same uczucia co ja – gdy po raz pierwszy obejrzałem Requiem dla snu, byłem zaledwie nastolatkiem, dlatego wstrząs był gigantyczny. Nie znałem wówczas innych słynnych filmów o narkotykach, ale też żadne z obejrzanych przeze mnie słynnych dzieł o uzależnieniach nie wywołało tego samego wrażenia. Darren Aronofsky za pomocą prostych, ale niezwykle sugestywnych obrazów i jednego z najgenialniejszych soundtracków w dziejach stworzył transujący spektakl, który – cóż – uzależnia. Mimo iż niegdyś zarzekałem się, iż więcej nie obejrzę Requiem…, dziś licznik przekroczył 10 seansów i chyba właśnie nadszedł czas na powtórkę.
3. Komedianci (Marcel Carné) – film, który obejrzałem w ramach wymuszonego przez studia procesu poznawczego kinematografii francuskiej. Nie oczekiwałem zbyt wiele, a otrzymałem jedną z najpiękniejszych opowieści o miłości i poświęceniu w historii kina: nie tylko tego z Francji, ale i z całego świata. Niby z lat 40. XX wieku, a wciąż uniwersalnie aktualną. Do obejrzenia przez każdego, kto śmie się mianować fanem X muzy.
4. Wielkie piękno (Paolo Sorrentino) – nie wiem, czy to mieszanka hedonizmu i nihilizmu w wykonaniu Jepa Gambardelli, czy też wizualno-stylistyczny przepych, który uwielbia Paolo Sorrentino, sprawiły, że z miejsca zakochałem się w Wielkim pięknie. Bo też to wspaniałe dzieło o kryzysie intelektualizmu i “włoskości” nie mogło mieć bardziej trafionego tytułu – jest to film, którego piękno jest totalne, ale czy za tą wspaniałą fasadą kryje się coś więcej niż pogłębiana przez lata pustka? Dzieło totalne, które zasłużyło na wszelkie laury i grono opętańczych zwolenników, do którego zalicza się wyżej podpisany.
5. Boyhood (Richard Linklater) – jeszcze nigdy film tak zwykły nie był tak niezwykły. I nie ma żadnego znaczenia, że Boyhood powstawało przez 12 lat, że w kolejnych, oddalonych od siebie w czasie wcieleniach głównego bohatera i jego siostry nie występowali inni aktorzy, lecz oni sami, przez co film Linklatera zyskuje na autentyczności. Czy na pewno nie ma? Mimo swego trzygodzinnego metrażu Boyhood nie nuży i nie wystawia widza na próbę – oglądamy je niczym podróż przez formatywny okres pewnego nastolatka, który przechodzi przez wszystkie typowe dla młodego człowieka etapy, nie będąc przy tym nikim szczególnym. Jest jednak na wskroś autentyczny i właśnie dlatego staje się nam tak bardzo bliski.