search
REKLAMA
Sztuczne światy

Sztuczne światy – SINDBAD: LEGENDA SIEDMIU MÓRZ

Maciej Niedźwiedzki

26 marca 2017

REKLAMA

Dreamworks Animation na początku swojej działalności potrafił na równi rywalizować z produkcjami Disneya i Pixara. Mrówka Z, Książę Egiptu, rzecz jasna Shrek czy Droga do Eldoradu były równie przebojowe i zjawiskowe wizualnie, co animacje konkurencji. To również złożone fabuły, których bohaterowie mierzą się z nieprostymi etycznymi dylematami. Wyczerpująco napisane postaci przyciągają uwagę i zapadają w pamięć. Wizualna maestria znajduje się na drugim planie. Ona ma zawsze służyć historii, a nie ją napędzać.

Otwierająca sekwencja Sindbada: Legendy siedmiu mórz jest wzorowym zawiązaniem akcji. Proponującym efektowną konwencję, w jakiej opowiedziana będzie cała animacja, i zarysowującym trójkę głównych bohaterów. Nie dostajemy czytelnej ekspozycji, ale poznajemy Sindbada, Proteusa i Eris w działaniu. To oni sugerują nam, kim są postaci i jakimi charakterami są obdarzeni. To zawsze świadczy o klasie scenariusza.

Z perspektywy chmur dynamicznie zbliżamy się do dwóch statków. Pierwszy z nich dowodzony jest przez kapitana Proteusa, honorowego i pewnego siebie dowódcę, który wraca ze swoją załogą do macierzystego portu na Syrakuzach. Na pokładzie wiozą niezwykle cenny artefakt – magiczną Księgę Pokoju. Na drugiej, pirackiej łajbie mknie szykujący się do abordażu Sindbad. Na tę sytuacje spogląda z góry Eris – bogini Chaosu – interesuje się zdobyciem księgi, ale chyba przede wszystkim chce skłócić ze sobą Proteusa z Sindbadem. Dawnych przyjaciół, wciąż darzących się sporym sentymentem. Ich losy potoczyły się jednak w przeciwnych kierunkach. Reprezentują teraz zupełnie inne poglądy i wyznają inne wartości. Proteus to zasłużony, dostojny mąż stanu. Sindbad jest obdarzonym urokiem rzezimieszkiem i oszustem, za którym wysłano pewnie niejeden list gończy.

Zderzenie tych osobowości jest dramaturgiczną osią filmu i jednocześnie jego największą siłą. Wiąże ich ze sobą podstęp Eris, która przyjmując postać Sindbada, kradnie Księgę Pokoju, za co tytułowy bohater zostaje niesłusznie skazany na karę śmierci. Proteus nie wierzy w zasadność tego wyroku. W wyniku umowy decyduje się przejąć na siebie winę Sindbada. Zanim dojdzie do egzekucji, żeglarz-banita musi odzyskać od Eris księgę, by uratować życie przyjaciela. Najciekawsze jest to, że początkowo Sindbad nie ma skrupułów, by od razu uciec, gdy tylko znajdzie się na wolności.

To konflikt opierający się na opozycjach przypominających te dzielące Maximusa z Commodusem w Gladiatorze bądź Mojżeszem a Ramzesem w Księciu Egiptu. W przypadku Sindbada również braterska więź znajduje się w centrum uwagi twórców. Ma ona jednak wektor ukierunkowany w inną stronę – chodzi w nim nie eskalację sporu, ale o budowanie uczucia empatii. Mimo kilku różnic do wcześniej wymienionych tytułów animacja wpisuje się w dokładnie tę samą narrację, traktując o problemie budowanym na tych podobnych fundamentach.

Sindbad: Legenda siedmiu mórz to przygodowe kino o idealnie wymierzonych proporcjach. Następujące po sobie niebanalnie zainscenizowane sekwencje akcji w inteligentny sposób rozszerzają przed nami przedstawioną rzeczywistość, a twórcy w stopniowy sposób wprowadzają nas w porządek mitologiczny. Animacja nabiera dzięki temu alegoryczny, uniwersalny wymiar. Dzieje się tak nie tylko za sprawą Eris stawiającej przed bohaterami zadania o coraz większym stopniu trudności, ale również kilku rozwiązaniom fabularnym. Taki jest choćby moment, gdy jedna z wysp, przy której zatrzymuje się statek Sindbad, okazuje się gigantycznych rozmiarów stworzeniem. Sindbad w bardzo kreatywny i niedosłowny sposób oprowadza nas po przedstawionym świecie. Autorzy animacji, wierząc w wyobraźnię swoich widzów, nie wyjaśniają wszystkich zasad rządzących tym miejscem, a eksplorację lokacji możemy przeprowadzić jedynie w domysłach. Twórcy wprowadzają fantastyczne wątki, bazując na efekcie zaskoczenia. W doborze kolejnych elementów nie ma jednak ani grama przypadkowości.

terminator ocalenie

Bardzo cenię Sindbada za to, że w odpowiednim momencie pędząca do przodu akcja zatrzymuje się. Kolejne coraz bardziej bombastyczne sekwencje pojedynków z Eris schodzą na drugi plan, zostają wręcz delikatnie zbagatelizowane. Największym wyzwaniem dla Sindbada staje się umiejętne rozwiązanie napiętej relacji z Proteusem. Intrygującym paradoksem staje się też fakt, że finalnie bogini Chaosu staje się przyczyną rodzącej się harmonii.

Sindbad: Legenda siedmiu mórz jest spełnionym kinem rozrywkowym. Produkcja Dreamworks ma rozmach, rewelacyjnie wyreżyserowane sceny akcji, angażujący wątek dramatyczny wsparty na nieobojętnych bohaterach. Wyciągnięta z Baśni tysiące i jednej nocy opowieść została zakodowana tak, by była zrozumiała dla zachodniej publiczności. Ten transfer na poziomie symboli czy wizerunków postaci nie drażni. Postać Sindbada nabrała rysów legendy uniwersalnej. Nie tylko wpisanej w kontekst arabskich baśni. Możliwe, że to największy sukces animacji Dreamworks.

korekta: Kornelia Farynowska

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA