Sztuczne światy – PIĘKNA i BESTIA
Z szeregu wielkich animacji Walta Disneya lat dziewięćdziesiątych Piękną i Bestię cenię najmniej. Jednym z ważniejszych powodów może być sama historia, za mocno osadzona na fundamentach klasycznej baśni o kolejnej księżniczce. Animacja z 1991 roku przede wszystkim nostalgicznie spogląda w przeszłość, odwołując się fabularnych konstrukcji produkcji sprzed lat.
Piękna i Bestia nie była zrealizowana z brawurą znaną z nieco późniejszych Mulan czy Pocahontas, a główna bohaterka nie była obdarzona przyciągającym moją uwagę temperamentem. Trudno również odnieść Piękną i Bestię do przebojowego, ironicznego Herculesa czy wieńczącego disneyowski renesans, narracyjnie gwałtownego i nowoczesnego Tarzana. Najbardziej jednak w tej animacji brakuje mi emocjonalnego kopa, jednoczesnego skumulowaniu silnych wrażeń – łączących wymowność obrazu z przeszywającą muzyką. W osiąganiu tego efektu Walt Disney zawsze był doskonały. To nawet jego znak rozpoznawczy. Oczywiście trudno oczekiwać od każdej produkcji wywołania szoku na miarę Króla Lwa. Mimo to Piękną i Bestię oglądam raczej z chłodem i dystansem.
Nie odmówię jednak animacji Disneya uroku, rzetelności wykonania i umiejętnego budowania klimatu, rozciągniętego między grozą monster horroru i ckliwym melodramatem. Ten pierwszy podgatunek szczególnie daje o sobie znać w początkowej części filmu. Autorzy wprowadzają bestię, wykorzystując sprawdzoną metodę pars pro toto. Trudno jest więc określić rzeczywiste rozmiary bestii, a gdy widzimy ją w całości, to zazwyczaj cała okryta jest cieniem. Reżyserzy powołują się na znane dla gatunku sposoby podnoszenia napięcia i tkania tajemnicy wokół postaci. W finale filmu sięgają po wizualny cytat z Frankensteina. Podobnie jak w klasyku Jamesa Whale’a, mieszkańcy organizują obławę na budzącego w nich wstręt potwora. W dłoniach trzymają widły i pochodnie.
Podobne wpisy
Twórcy zderzają ze sobą dwa światy. Sielankową, bezpieczną i skąpaną w słońcu mieścinę z ponurym zamczyskiem, w którym mieszka bestia. Para reżyserów, Kirk Wise i Gary Trousdale, wychodzi od czarno-białego rysunku tych lokacji. Wystarczy, że ojciec Belli tylko wyjedzie z miasta, a zacznie otaczać go mgła, zwisające nisko nad głową bohatera konary drzew będą przypominać gotowe do ataku szpony. Małe francuskie miasteczko wydaje się natomiast wymarzoną do kosztowania życia krainą – z ludźmi żyjącymi w symbiozie z naturą, miłymi sąsiadami i dziećmi bawiącymi się na każdym rogu.
To niewątpliwie idylla, ale Bella nie myśli o niczym innym, jak tylko o opuszczeniu jej. Wyrażenie przez bohaterkę tej potrzeby jest wiodącym wątkiem otwierającego film utworu. Poza tym, że proponuje on bardzo swojski, ciepły i prowincjonalny klimat, to nadaje również Belli interesujący rys psychologiczny i kulturowo-literacki rodowód, z którym Disney wchodzi w dialog. Bohaterka jest prostoduszną dziewczyną, która marzy o wielkiej miłości, przygodach i mieszkaniu w zamku u boku ukochanego księcia. Codzienność jej tego nie dostarcza, więc wolny czas poświęca czytaniu rycerskich romansów, a właśnie one taką wizję świata jej zapewniają. Tym samym Bella może przypominać panią Bovary, której percepcja rzeczywistości została zachwiana przez wybujałą wyobraźnię. Disney oczywiście unika tragicznej tonacji, oszczędza swojej bohaterce rozczarowań. Niemniej sytuacja wyjściowa jest bardzo podobna. Bella może jednak bezpiecznie marzyć, a za swoją wytrwałość zostanie nagrodzona.
Piękna i Bestia wpisuje się również w cykl disneyowskich animacji z silnymi, samodzielnymi reprezentantkami płci pięknej. Bella opiekuje się niezdarnym ojcem, odrzuca zaloty miejscowego amanta i cywilizuje nieokrzesaną bestię. W każdej z tych par główna bohaterka jest postacią dominującą i decyzyjną, nie godzącą się na kompromisy. Piękna i Bestia może nie posiada tak zdecydowanego feministycznego wydźwięku jak Mulan i Pocahontas, nie opiera się na równie wyrazistych kontrastach i nie ogrywa społecznych stereotypów. Tworzy jedynie proste opozycje cech i wyznawanych wartości między bohaterami męskimi a Bellą. Oczywiście zawsze na korzyść tej drugiej.
Produkcja Walta Disneya to kino nowoczesnej formy i anachronicznej fabuły. Z jednej strony dynamiczna wodewilowa choreografia sekwencji musicalowych i ich reżyserska inscenizacja wciąż są jednym z największych osiągnięć studia. Z drugiej natomiast otrzymujemy mało przekonującego i tak naprawdę mało potrzebnego antybohatera. Gaston to irytująca i niewiele wnosząca do filmu postać. Piękny fizycznie, ale o podłym charakterze amant ma stanowić opozycję dla uwięzionego w ciele bestii księcia. Na zbliżonych opozycjach zbudowana jest dramaturgia Dzwonnika z Notre Dame. Tam jednak ma ona rację bytu i wyrażona jest w znacznie pełniejszy, pełen niuansów sposób. W przypadku Pięknej i Bestii te dwa wymiary są już tak naprawdę zawarte w biografii zakochanego w Belli potwora, tym bardziej nie dając uzasadnienia dla tak dużej ilości czasu ekranowego danego Gastonowi.
Piękna i Bestia to na pewno wielki triumf Walta Disneya. Ozłocony pierwszą w historii nominacją dla animacji w głównej oscarowej kategorii. Temu studiu to wyróżnienie należało się oczywiście już dużo wcześniej. Piękna i Bestia z przytupem rozpoczęła wyjątkowe dla Disneya dziesięciolecie. Dla mnie pozostanie jednak oznaką zwyżki formy. Obiecującą zapowiedzią następnych produkcji, reprezentujących poziom, do którego ta animacja wznosi jedynie w kilku momentach.
korekta: Kornelia Farynowska