NAJGORSZE postaci z animacji DISNEYA

Temat ten jest bardzo szeroki. Można interpretować to miano „najgorsze” jako najgorzej technicznie zrealizowane, najgorsze w sensie obiektywnych cech charakteru, najgorsze, bo najmniej lubiane, chociaż niekoniecznie są w fabułach tych bajek czarnymi charakterami. Generalnie postać najgorsza w tym ujęciu, które wam proponuję, jest postacią źle odbieraną przez widzów, ale z różnych przyczyn – zarówno jakościowo-technicznych, jak i czysto treściowych. Wielkie znaczenie ma również czas, który upłynął od premiery. Bajki dla dzieci mają to do siebie, że wypełnia je treść wychowawcza dostosowana do czasów, więc na przykładzie tych starych Disneyowskich animacji można prześledzić, co według dorosłych dzieci powinny umieć. Jak miały myśleć i się zachowywać. Dzisiaj niektóre z tych zasad mogą budzić uśmiech, ale i sprzeciw.
Pocahontas, „Pocahontas”, 1995, reż. Eric Goldberg, Mike Gabriel
Wydaje się już dzisiaj, że zawiodła animacja. Może nie jest to postać najgorsza, ale jej ładunek emocjonalny, wynikający z osobowości, nijak się ma do estetyki, do mimiki, do samej animacji. Pocahontas w swojej kobiecej sile przerosła techniczną formę, przez co niestety wydaje się mocno nieautentyczna, a nawet buńczuczna. Nie taki był chyba plan. Historii należy się coś więcej.
Robin Hood, „Robin Hood”, 1973, reż. Wolfgang Reitherman
Z perspektywy lat i zainteresowań współczesnych dzieci pomysł zrobienia lisa Robin Hoodem wydaje się osobliwy. Nie chodzi tylko o przysłowiową naturę lisa, bo wydaje się, że twórcy chcieli jakoś odczarować to zwierzę, które przedstawiane jest zawsze jako coś, co jest złe, oszukańcze i złośliwe. Chodzi o samą postać Robin Hooda, która jest tak lekka, zwiewna, żartobliwa, wręcz słaba, że nawet w bajce trudno uwierzyć, że to ktoś, kto jest wyjęty spod prawa i udaje mu się działać w ukryciu.
Dusty, „Samoloty”, 2013, reż. Klay Hall
Disneyowi nie wystarczyły uczłowieczone samochody. Nie wziął pod uwagę, że widzowie mogą być już zmęczeni tego typu metaforami wizualnymi. Niestety na tej fali pojawiły się samoloty. Nic w nich kreatywnego niestety nie znajdziemy, za to motyw cierpiącego na lęk wysokości i rzucającego komunałami Dusty’ego będzie tak nudny, że wątpię, czy zachowa się w pamięci dzieci na dłużej.
Śnieżka, „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków”, 1937, reż. David Hand
Jeden z najdrastyczniejszych w bajkach przykładów konformizmu, podporządkowania, kulturowego zacofania, dobrego dla lat 30. XX wieku, ale nie na dzisiejsze czasy, kiedy trzeba pokazywać dzieciom może nie drapieżną multikulturowość, której również się sprzeciwiam, ale wielość ról społecznych, co w bajce o Śnieżce, właściwie nie istniało. Pod względem wychowawczym ta postać królewny jest więc jedną z najgorszych, bo prezentuje tylko podporządkowaną męskości kobiecość, która paradoksalnie dla mężczyzn powinna być przerażająco nudna.
Tygrys, „Kubuś Puchatek i rozbrykany Tygrys”, 1974, reż. John Lounsbery
Wszystko było takie fajne, błogie, spokojne, wyważone, aż tu pojawił się TYGRYS. Tygrys po raz pierwszy pojawił się na ekranie w 1968 roku. Zawsze był taki, jaki był, ale nie wszystkim to pasowało. Nie ma co ukrywać, że Tygrys, zajmuje wysokie miejsce w irytującej skali. Jest nie tylko bardzo energiczny, ale także nadmiernie głośny i chaotyczny. Przypomina nieco ciekawskiego do granic malucha, wtrącającego się do różnych rzeczy i powodującego problemy w domu. Kochasz go, ale bardzo łatwo się zirytować jego charakterem i wtedy trzeb zagryzać zęby, bo przecież to nie jego wina, że taki jest.
Mushu, „Mulan”, 1998, reż. Barry Cook, Tony Bancroft
Głosu tej postaci użyczył Eddie Murphy. Niestety bardzo tym samym przyczynił się do tego, że Mushu jest z pewnością jedną z najbardziej irytujących postaci Disneya wszech czasów. Chodzi głównie o charakter. Porywczy, pełen samolubnej pewności siebie, która wpędza go i innych w kłopoty. Mushu jest nie tylko głośny i ciągle gadatliwy, ale także arogancki, a do tego jest okrutny dla Cri-kee. Trochę przypomina osła ze Shreka, ale Osioł aż tak wkurzający jednak nie był, nie był zły w sensie moralnym. Był tylko denerwujący ze względu na czepliwość.
Gargulce, „Dzwonnik z Notre Dame”, 1996, reż. Kirk Wise, Gary Trousdale
Obecnie nie tylko w bajkach, ale i w filmach aktorskich często stosowane są zabiegi, które mają za zadanie nieco zmiękczyć ładunek emocjonalny w fabule. Jeśli więc historia jest bardzo dramatyczna, to się stosuje żartobliwe przerywniki. Gargulce właśnie są takim wentylem bezpieczeństwa, bo historia dzwonnika z Notre Dame jest bardzo poruszająca. Irytują zatem bardzo tymi swoimi komentarzami. Aż się chce przewinąć film do kolejnej sceny.