search
REKLAMA
Artykuł

Sztuczne światy – ANIMACJE BOROWCZYKA i LENICY

Maciej Niedźwiedzki

13 grudnia 2015

REKLAMA

Złoty okres

Polskie kino drugiej połowy lat 50. i 60. było zdominowane przez kilku wielkich autorów. To o nich głównie się pisze, dyskutuje i roztrząsa na kawałki. Do nich wciąż się wraca. Nic dziwnego. To był bezprecedensowy okres naszej kinematografii. Arcydzieło goniło arcydzieło. Nóż w wodzie przeplataliśmy Popiołem i diamentem oraz Matką Joanną od Aniołów. Pociąg gonił Zezowate szczęście. Eroica korespondowała z Saltem. Mieliśmy Kanał, z którego nikt nie potrafił się uwolnić. Polska Szkoła Filmowa to nasza wizytówka. Polański, Has, Wajda, Munk, Kawalerowicz to giganci. Chyba dalej pierwszy punkt odniesienia dla współczesnych polskich filmowców.

Od pełnometrażowych aktorskich fabuł nie gorzej trzymało się nasze kino animowane, również doceniane i obecne na wszystkich festiwalach świata. Niebanalne i specyficzne, korzystające z kilku rodzajów animacji, czasami autotematyczne i nie unikające ambitniejszych tematów.

Takie były krótkometrażowe filmy Waleriana Borowczyka (rocznik 1923) i Jana Lenicy (rocznik 1928). Animacje realizowali wspólnie i osobno, kreując jeden spójny obraz świata. Obaj, zanim zainteresowali się medium filmowym, byli plakacistami i grafikami. Zajmowali się również sztuką od strony teoretycznej, publikując teksty w ówczesnych czasopismach. Byli więc merytorycznie doskonale przygotowani do tworzenia animacji. Nie ma jednak potrzeby streszczać ich bogatych biografii. Niech przemówią filmy.

Poziom meta

Był sobie raz… z 1957 roku wyreżyserowany przez Borowczyka i Lenicę opowiada o czarnej kropce. Nie wiadomo, czy stanowi jakąś część niedokończonego obrazu, czy może jest przypadkową plamą z pędzla. Wokół otacza ją biel kartki. Obdarzonej świadomością kropce nie bardzo odpowiada taka sytuacja, więc opuszcza swój obraz i rozpoczyna niewinną wędrówkę po pokojach muzeum, wypełnionych przez tradycyjną ekspozycję. To ciekawska i ruchliwa istota. Reprezentuje ona sztukę malarstwo abstrakcyjne i generalnie sztukę współczesną.

Kropka z zaciekawieniem przygląda się majestatycznej rzeźbie Juliusza Cezara, później z zainteresowaniem obserwuje Monę Lizę Leonarda da Vinci. Ona sama nie jest pewna, do jakiego porządku należy. Pewnie zastanawia się, czy również jest dziełem sztuki, bo od oglądanych dzieł odróżnia ją wszystko. To tylko jedna z możliwych interpretacji. Może Borowczyk i Lenica po prostu zgrywają się z kategorii artystycznych albo zależy im na ukazaniu różnorodności naszego dorobku. Może ta animacja jest refleksją nad wszystkim tym, co wrzucamy do worka „sztuka”. Z jeszcze innej perspektywy Był sobie raz… skupia się na ewolucji sztuk plastycznych, którego filmowa animacja jest bezpośrednim spadkobiercą. W tym kontekście ruchoma niewinna kropka pochodzi ze świata X muzy i porównuje się ze swoimi „przodkami”.

Ostatniemu ujęciu Był sobie raz… można przypisać kilka znaczeń i za pewne każde jest trafne.

Nie mniej interesująca jest animacja Nagrodzone uczucie z 1958 roku, również podpisana przez tę dwójkę autorów. Borowczyk i Lenica sięgają w niej po obrazy Jana Płaskocińskiego. Wprowadzają je w ruch za sprawą kreacyjnego montażu. Autorzy animacji operują zbliżeniami, planami  bliskim, obracają kamerę i dzielą obrazy na części. Z fragmentów malarskich dzieł konstruują spójną fabularnie i dramatyczną historię.

Opowieść w Nagrodzonym uczuciu jest niewątpliwie banalnie prosta. Poszukiwanie miłości przez głównego bohatera, pana Ludwika, pełni rolę pretekstową. Przede wszystkim chodzi o wyrażenie siły montażu. Potężnego narzędzia, które najlepiej definiuje, czym jest kino: to ono buduje narrację, nadaje tempo i dramaturgię. Nagrodzone uczucie jest mocno zadłużone w radzieckiej szkole montażu i wyczerpująco korzysta choćby z koncepcji kreacyjnego montażu. Błaha miłosna historyjka jest tak naprawdę przyczynkiem do refleksji nad medium filmowym.

 Samotność

Dom Borowczyka i Lenicy z 1958 roku jest animacją niezwykle trudną, korzystającą ze skomplikowanej i złożonej symboliki. Bohaterką filmu jest kobieta w średnim wieku, która zrezygnowanym wzrokiem spogląda w obiektyw. To postać bierna i obdarzona tajemniczym spojrzeniem. Poznajemy ją prawdopodobnie po doświadczeniu jakiejś życiowej klęski, po tym, jak jej życie rozpadło się na kawałki. Tytułowy Dom – ciężka, kilkupiętrowa kamienica – jest alegorią jej samotności, jest twierdzą, w której schowała się przed przygnębiającą codziennością. Autorzy animacji rysują nam jej psychologiczny portret, wkraczając bezpośrednio do umysłu kobiety. Ich celem jest próba analizy jej stanu. W dyskretny sposób dostajemy się do mieszkania bezimiennej bohaterki. Powolne zbliżenie na okno oznacza wkradnięcie w jej psychikę.

Z bliska przyjrzymy się jej życiu wewnętrznemu, które rozpadło się na kawałki.

Borowczyk i Lenica oddają mechanizm funkcjonowania pamięci. Cofają się w przeszłość i odtwarzają historię małżeństwa bohaterki. Jej mąż zaciągnął się do wojska i zginął na froncie. Ten długi odcinek jej przeszłości reżyserzy wyrażają w liryczny, ale czytelny sposób, z pomocą jedynie kilka obrazów. Ten spójny narracyjnie wątek zderzony jest z nieoczywistymi, trudnymi do interpretacji fragmentami. Do nich zaliczyć na pewno trzeba scenę, gdy po kuchennym stole przemieszcza się pukiel włosów, który z premedytacją tłucze szklankę po mleku. To daleko posunięta abstrakcja i surrealizm w stanie czystym. Scena ta utrzymana jest w ciemnej tonacji kolorystycznej, jest niepokojąca i obca, niewygodna w odbiorze. Uważam, że pomimo swojego absurdu ta scena oddaje uczucia samotności i bezcelowości, jakich doświadcza bohaterka. Dom to dzieło niezwykle skomplikowane i enigmatyczne, otwarte na wielość odczytań.

Nosorożec w labiryncie

Za najlepsze animacje tego okresu uznaję jednak dwa samodzielne filmy Lenicy: Labirynt z 1957 roku i Nosorożca z 1963. To najbardziej kompleksowe i najambitniejsze animacje, operujące wyrafinowanym językiem. Oba te filmy, mimo że dotykają nieco innych społecznych problemów, wydają się pokrewne duchowo. W obu przypadkach w alegoryczny sposób opisują zjawiska, mające totalny charakter. W Nosorożcu wyśmiana zostaje mieszczańska inteligencja i kultura konsumpcjonizmu. Labirynt jest z kolei parabolicznym obrazem opresyjnego, zniewalającego jednostkę politycznego systemu. Animacje te korzystają również z ikonografii bajki, w której ludzie przedstawiani są jako zwierzęta. Odczuwalny w nich jest również satyryczny gombrowiczowski ton oraz kafkowski nastrój bezradności i zagubienia.

Polską Szkołę Filmową kojarzymy z ezopowym językiem. Powierzchowna ideologiczna poprawność zakrywała drugie dno – znacznie bardziej krytyczne. Reżyserzy starali się nie być kontrowersyjni i dosłowni. Dzięki temu budowali nieoczywiste metafory. Pociąg Kawalerowicza wydaje się być najdoskonalszym przykładem podwójnego kodowania treści. Labirynt dowodzi, że państwo musiało w pewnym stopniu ignorować kino animowane. W filmie Borowczyka znajduje się jedna niezwykle sugestywna, dosadna sekwencja, której w jakiś magiczny sposób udało się ominąć cenzurę.

Chodzi oczywiście o moment, gdy główny bohater Labiryntu zostaje schwytany przez ogromnych rozmiarów rękę, przeniesiony zostaje do laboratorium, gdzie na jego mózgu przeprowadzonych zostaje kilka operacji. Po nich przemieni się w kolejną zaprogramowaną, zniewoloną jednostkę. Gdy później bohater stara się uciec, atakuje go chmara nietoperzy i brutalnie sprowadza na Ziemię. Jakakolwiek forma sprzeciwu jest nie do zaakceptowania.

Nosorożec jest animacją nie mniej interesującą. Reżyser wyśmiewa materializm społeczeństwa. Buty, biżuteria, ubrania stają się dla wielu irracjonalną obsesją, przysłaniającą rzeczywistość. Intelektualiści z kolei, spędzający całe dnie w kawiarniach, nie zajmują niczym innym poza snobistycznym „krakaniem” nazwisk pisarzy, filozofów i naukowców. W kółko powtarzają: Camus, Freud, Dostojewski, Kafka… do momentu, aż te nazwy przestają cokolwiek znaczyć. Nagle w tym świecie pojawia się nosorożec. Przemyka na bliskim planie, zasłaniając wszystko. To istota z zupełnie innego porządku. Nieskorumpowana przez mody i ideologie, dysponująca naturalnością, którą utracili bohaterowie tej animacji.

W Nosorożcu reżyser celnie diagnozuje ówczesne społeczne zjawiska. Wyolbrzymia je i tworzy z nich satyryczny komiks.

Animacje Borowczyka i  Lenicy oddają spektrum zjawisk kulturalnych, społecznych i politycznych kojarzonych z tamtym latami. Wnioski zawarte w Nosorożcu wydają się dalej aktualne. Obłąkany konsumpcjonizm i pseudointelektualny bełkot zostały spotęgowane i wyśmiane, ale miały charakter hipotetyczny. Lenica przestrzegał, w jakim kierunku zmierzaliśmy. Teraz znacznie łatwiej odnaleźć się w tej wizji. Niestety jest nam ona znacznie bliższa. Nie wymaga bowiem już aż takiego przymrużenia oka.

korekta: Kornelia Farynowska

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA