search
REKLAMA
Analizy filmowe

SZATAŃSKIE TANGO. I tak wszyscy zdechną

Tomasz Raczkowski

2 grudnia 2019

REKLAMA

Węgierski reżyser Béla Tarr nazywany bywa cesarzem slow cinema i trudno odmówić takiemu tytułowi trafności. Jego nazwisko w pewnych kręgach kinofilskich otoczone jest równie wielką estymą – a nawet czcią – co Bergmana czy Tarkowskiego, a rozwinięta przez niego na przestrzeni dekad autorska estetyka pozostaje wyznacznikiem awangardowego geniuszu dla rzeszy widzów oraz twórców filmowych. Przyjmując, że urodzony w Peczu artysta jest faktycznie „cesarzem” kina monumentalnie powolnej kontemplacji, a jego dokonania potraktujemy jako celuloidową koronę, to za jej najważniejszy klejnot uznać należy Szatańskie tango z 1994 roku. Ponad siedmiogodzinny film to niezwykła egzystencjalna podróż, łącząca hiperrealistyczne obrazy z wyrafinowaną metafizyką w skrajnie pesymistycznej i przygnębiającej wizji rzeczywistości.

Kontemplacyjny monument

Szatańskie tango to ekranizacja powieści László Krasznahorkaia pod tym samym tytułem, wydanej w 1985 roku. Jest to jednak ekranizacja szczególna – scenariusz powstał we współpracy reżysera z pisarzem, a pierwotny plan obu artystów zakładał niemal równoczesne premiery książkowej i ekranowej wersji Szatańskiego tanga. Ostatecznie prace nad filmem zostały wstrzymane (przede wszystkim z powodu niesprzyjających okoliczności politycznych na Węgrzech) i Szatańskie tango Béli Tarra doczekało się swojej premiery dopiero dziewięć lat po książkowym odpowiedniku. Być może ta zwłoka wyszła filmowi na dobre – w międzyczasie Tarr nakręcił Jesienny almanach i Potępienie (to drugie również we współpracy z Krasznahorkaiem), w których dokonała się ostateczna krystalizacja stylu reżysera, dzięki czemu, wkraczając na plan Szatańskiego tanga, Tarr był już artystą całkowicie dojrzałym i ukształtowanym. W efekcie powstało dzieło perfekcyjnie realizujące estetykę filmową Węgra, opartą na długich, kontemplacyjnych ujęciach, ponurych czarno-białych kadrach i posępnej atmosferze spowijającej bohaterów.

Żadna inna forma filmowa nie pasowałaby tak dobrze do niepokojącej, niespiesznie meandrującej między postaciami i wątkami historii stworzonej przez Krasznahorkaia. W Szatańskim tangu twórcy zabierają widzów na zapomnianą przez Boga i ludzi, na wpół wymarłą węgierską wieś, skąpaną w strugach jesiennego deszczu. Domyślać się można, że rzecz dzieje się w czasach mniej więcej współczesnych powstawaniu powieści i filmu, czyli gdzieś w drugiej połowie XX wieku – jest to jednak w zasadzie nieistotne, bo czas, tak jak i życie, w wizji Węgrów zamarł, a rzeczona wioska pogrążona jest w stagnacji, która trwać może równie dobrze i dziesiątki lat. Marazm ten przenika nagle wiadomość, że do osady wraca dwóch wagabundów, wyraźnie cieszących się wśród miejscowych niemal nabożną estymą – Irimiás i Petrina. Ich spodziewane przybycie staje się dla bohaterów wyczekiwanym przełomem, wokół którego organizuje się cała narracja. Nim jednak tak zarysowana intryga się rozwinie i rozwiąże, twórcy roztaczają naturalistyczną panoramę upadku, jakim jest życie mieszkańców wsi.

Choć ze względu na niespieszną dramaturgię i zbudowanie z długich, najczęściej milczących scen film Tarra może w pierwszej chwili sprawiać wrażenie kompozycji luźnej, przedkładającej swobodne śledzenie zdarzeń nad reżyserską dyscyplinę, w rzeczywistości ma on bardzo precyzyjną strukturę. Narracja podzielona jest na dwanaście rozdziałów, których układ i treść odzwierciedla dokładnie kompozycję książki Krasznahorkaia. Poszczególne epizody częściowo nakładają się na siebie, wiele zdarzeń widzimy dwukrotnie z różnych perspektyw, a następstwo chronologiczne bywa na dłuższe partie filmu wstrzymane, podczas gdy twórcy skupiają się na poszerzaniu historii „na boki” i obudowywanie głównego wątku kolejnymi osobistymi dramatami. Owe rozdziały układają się w dwie symetryczne części, odtwarzające kroki pojawiającego się w tytule tanga – sześć do przodu i sześć w tył. Szatańskie tango zmierza więc równomiernym, konsekwentnym krokiem ku intensywnej kulminacji, z której następnie się wycofuje, zamykając w ostatnich scenach symboliczny krąg.

Tarr odtwarza całość literackiego pierwowzoru, przenosząc na ekran wszystkie stworzone przez Krasznahorkaia sceny, dodatkowo każdy rozdział puentując rozbrzmiewającym zza kadru bezpośrednim cytatem z książki. Oferuje przy tym jednak coś więcej niż tylko całkowite i dosłowne zwizualizowanie powieści. Reżyser opowiada historię za pomocą własnego języka filmowego, nadając Szatańskiemu tangu autorski rys. Wraz z Gáborem Medvigyem (autorem zdjęć) i Ágnes Hranitzky (odpowiedzialną za montaż) Tarr wydobywa z materiału literackiego dziwną oniryczną płynność, pozwalając skrajnie realistycznym obrazom na swój sposób dryfować i przenikać się w czymś, co bardziej niż opowieść przypomina wyzwoloną z fabularnych ram filmową medytację. Co więcej, choć dialogi zaczerpnięte zostały wprost z książki, zgodnie z metodą reżyserską Béli Tarra większość scen jest częściowo improwizowana, w efekcie czego tekst ulega częściowemu przemontowaniu, a w wielu miejscach wręcz okrojeniu. To wzmacnia zagadkowy, uduchowiony wręcz ton filmu, dokonując subtelnych korekt znaczeń zaczerpniętych od Krasznahorkaia.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA