search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

ŚWIATŁA WIELKIEGO MIASTA. Komunista Chaplin?

Odys Korczyński

30 stycznia 2019

REKLAMA

Charlie Chaplin zachowywał się w Światłach wielkiego miasta trochę jak świetny materiał nie tylko na komunistę, ale i na anarchistę. Nie dziwę się zatem, że wytrawny amerykański analityk z czasów antykomunistycznej histerii McCarthy’ego mógł dopatrzyć się antydemokratycznych wtrętów w niemym świecie Chaplina. Wystarczyło obserwować i czekać. Zbierać Chaplinowskie gagi, wypowiedzi, dygresje. Po kilku latach takich dowcipnych wyczynów, kiedy sytuacja dojrzała do ostatecznego wybuchu powojennej nagonki na komunistów, można już było łatwo oskarżyć aktora o ciche sprzyjanie zwolennikom sprawiedliwie, a więc równo, dzielonej własności wspólnej oraz wszelkich wytworzonych przez społeczeństwo środków produkcji – KOMUNIZMU.

Abstrahując od warstwy polityczno-moralno-społecznej, Światła wielkiego miasta są perfekcyjnie zrealizowaną i zmontowaną pantomimą, której wcale nie trzeba słów, nawet tych plansz ze szczątkowymi dialogami. Chaplin udowodnił, że dla niego wprowadzenie dźwięku do filmu nie jest konieczne, żeby jako, reżyser, scenarzysta i aktor w jednym wypowiadał się jasno, czasami lepiej niż wielu współczesnych twórców to robi w przeintelektualizowanych dialogicznych analizach egzystencji, moralności i emocjonalności. Chaplinowi nie potrzeba było żadnej filozofii. Przesadnie gestykulował, udawał łamagę, bywał akrobatą, stosował tanie sztuczki klaunów z cyrku, tak już dzisiaj niemodne i nietrafiające do kamiennej wrażliwości widza, zawieszonego gdzieś między niemieckim porno w białych skarpetach a soczystą rozwałką w stylu Johna Wicka albo netfliksowego Polara. Czasami wydawał się niepełnosprawny zarówno fizycznie, jak i intelektualnie. I właśnie taki tramp, śmieszny klaun zamachnął się swoją twórczością na światowe mocarstwo – przynajmniej tak ono uznało. Mimo że ostatecznie uległ, zajmując miejsce na czarnej liście Hollywood, obnażył przynajmniej to, co jakże celnie określił młody Lex Luthor (Jesse Eisenberg) w Batman v Superman: Świt sprawiedliwości: Najstarsze kłamstwo Ameryki – potęga może być niewinna. Jakaż ironia, że słowa te padły w filmie tak boleśnie „po hollywoodzku” patetycznym.

Gdyby jeszcze Chaplin miał odwagę zaangażować do roli kwiaciarki faktycznie niewidomą aktorkę, może rok później Tod Browning miałby prościej ze swoimi Dziwolągami.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA