Tytuł filmu zatem metaforycznie i gorzko punktuje sytuację Chaplina, zarówno tę w filmie, jak i jego życiową historię emigranta. Wywołując u widza niekiedy pusty i bezrefleksyjny śmiech, Charlie w obwisłych spodniach i za dużych butach oszukał amerykański świat, do którego przybył. Wyśmiał go, wykorzystał jego łatwowierność i wycisnął z niego wpierw gotówkę, żeby później zapłacić za realizację Świateł wielkiego miasta – satyry na to wszystko, co osiągnął, a co kontroluje pozycję człowieka niemal jak boski trybunał, przed którym, mimo że stają wszyscy, to lepiej mają ci bogatsi – a więc spadkobiercy i niegdysiejsi piewcy burżuazyjnej władzy. Kryzys z lat. 30. był nieoczekiwanym ciosem w ich niezmienny świat. A tu nagle znalazł się w tym okresie bogaty obcy z dalekich wysp i sfinansował film o biedaku żyjącym mocno na bakier z tzw. amerykańskim snem.
Mało tego, ów przybysz zza oceanu, gwiazdor niemego kina uparcie twierdzący, że dźwięk w filmach to chwilowa moda, wręcz kaprys nowobogackich, i w ciągu kilku lat zniknie, nakręcił Światła wielkiego miasta także po to, żeby ten chwilowy „trend na dźwięk” wyśmiać na ekranie. Nie mógł tego zrobić inaczej, niż idąc na pewien niewielki kompromis. Żeby obśmiać dźwięk, musiał go w minimalnym stopniu dołożyć do swojego niemego dzieła. Dlatego np. w początkowej scenie z odsłonięciem pomnika słychać coś w rodzaju bezsensownego kwakania lub gęgania. To bodaj najintensywniej wykorzystany dźwięk w całej produkcji, nie licząc jeszcze kilku stuknięć i puknięć. No ale jakie znaczenie dla uznania Chaplina za przebrzydłego komucha mogła mieć ta satyra na dźwięk? Na początku lat 30. żadne, lecz pod koniec lat 40. i w latach 50. już ogromne, jeśli kapitalistyczni histerycy zaczęli usilnie łączyć swoją tezę na temat Chaplina ze szczegółową analizą jego filmów oraz medialnych wypowiedzi. Chociaż udało mu się zagrać w kilku dźwiękowych filmach, pozostał do końca życia po stronie niemej, a postępowy świat poszedł sobie swoją drogą. Pozostanie wciąż jasno świecącą gwiazdą wymagało dostosowania się. Chaplin zatrzaśnięty w swojej niemej pantomimie i zaciekle uważający, że mówione dialogi niszczą „prawdziwe” aktorstwo, tożsame z ruchem i ekspresyjną mimiką, tym samym obrał zupełnie odwrotny kurs niż ten panujący w Hollywood. Trudno, żeby nie zostało to zauważone w czasach antykomunistycznej histerii i coraz większego wykorzystywania dźwiękowego filmu do celów prospołecznych i prorządowych. Tak na marginesie, ciekawe, że to samo robiło ZSRR.
Bo to właśnie kryptokomuniści bywali zwolennikami takich „własnych” dróg, kontestowali porządek społeczny, chcieli wybudować nowy socjalistyczny ład na linii władza-człowiek, uważali, że istnieje jakiś wyidealizowany idealny model społeczności, do którego prowadzą tylko zlikwidowanie własności prywatnej i oczywiście postęp. Tak jednak wydawało się na początku. Postęp był fikcją. W żadnym państwie komunistycznym nigdy nie dotarto aż tak daleko. Zatrzymywano się w pół drogi, a następnie budowano totalne instytucje kontrolujące wszystko i wszystkich, byle tylko żaden postęp nie nastąpił. Obowiązywała zasada, że najlepsza droga do socjalizmu to ta najdłuższa. A więc przeciętny kryptokomunista mógł wydawać się postępowy i prospołeczny, jednak sam nie uświadamiał sobie, że tak naprawdę jest wrogiem wszelkiego rozwoju i nowoczesności, bo te dwa pojęcia stosowane w praktyce oddalą go od wyidealizowanej socjalistycznej arkadii. Antykomunistyczna histeria w USA nieco uprościła tę definicję, podejrzewając o ukrywanie prosocjalistycznych ciągot każdego bardziej medialnie znanego człowieka, który okazywał wątpliwości co do aktualnie obowiązującego trendu w purytańskiej kulturze i kierunku rozwoju amerykańskiej demokracji. Niegdysiejsze wypowiedzi Chaplina o filmie dźwiękowym, człowieku w ogóle, Chińczykach, komedii, aktorstwie etc. oraz jego obfitujące w kobiety życie osobiste teraz, w czasach polowania na kryptokomunistów, okazały się bardzo podejrzane.