STARY MROCZNY DOM (1932). Dziadek wszystkich filmów o obłąkanych rodzinach

Nie wymieniłem wszystkich domowników, ale i Whale co bardziej niezwykłe przypadki zostawia na później. Czego powinni obawiać się goście? Przede wszystkim Morgana, kolejnego niemego potwora wykreowanego przez Borisa Karloffa. Oszpecony służący, który po alkoholu traci wszelkie hamulce, pełni w widowisku rolę negatywną, lecz wcale nie najgorszą. Scenariusz Benna W. Levy’ego czyni z Morgana osobnika podobnego do potwora Frankensteina – potężnego fizycznie, brutalnego, lecz niezbyt rozumnego, a w przeciwieństwie do Femmów pozbawionego okrutnej natury. To jednak on stanie się tym, który zainicjuje koszmar. Karloff ponownie straszy widzów samym swoim wyglądem, zdradzając jednak w paru scenach głębię swej postaci i refleksję, której u żadnego z jego pracodawców nie doświadczymy. Whale wie, w jaki sposób uczynić ze swojego aktora niebezpiecznego upiora, lecz w najlepiej pomyślanej scenie filmu udaje się reżyserowi niemal metaforycznie ukazać pozycję Morgana i jego prawdziwy status. Kiedy zebrani w holu goście spoglądają na schody prowadzące wyżej, ujawnia im się ręka na poręczy. Początkowo nie widać, do kogo należy dłoń, lecz chwilę później zza węgła wyłania się potworny lokaj. Chwilę tam stoi, po czym schodzi, ale ręka pozostaje na balustradzie. Okazuje się, że nie należy ona wcale do Morgana! Jest to moment i zaskakujący, i błyskotliwie ukazujący, że choć postać Karloffa uchodzi za największe zagrożenie, kogo innego powinni obawiać się główni bohaterowie.
Stary mroczny dom jest protoplastą wszystkich filmów o szalonych rodzinach, które dążą do unicestwienia, w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, wszelkich przejawów normalności. Oczywiście z tej walki wyłaniają się ogromne pokłady czarnego humoru, gdyż jeśli zestawić obok siebie obłęd i poczytalność, nie sposób przewidzieć zachowań obu stron. To zaskakujące, ale filmem najbardziej podobnym pod tym względem do dzieła Whale’a jest późniejsza o ponad 40 lat Teksańska masakra piłą mechaniczną, gdzie zachowanie rodziny Sawyerów staje się tak okrutne, że aż śmieszne. Femmowie mogą nie być równie ekstremalni, jak ich następcy, lecz to nie akty przemocy mają świadczyć o ich szaleństwie, a nagromadzenie pod jednym dachem najróżniejszych form moralnego zepsucia poddanego groteskowej obróbce. Każde z osobna może nie robić wrażenia, a nawet nie sugerować obłędu, ale kiedy sukcesywnie poznajemy nowych członków rodziny, schizofreniczna atmosfera domu zaczyna działać coraz silniej.
Film Whale’a nie był przebojem w kinach, a również i opinie krytyków były podzielone. Nie ma się czemu dziwić. Ówczesna publika musiała być wielce zaskoczona tym, jak bardzo reżyser odchodzi od powagi horroru na rzecz humoru, który zaprezentowany jest tu w różnych odcieniach, aby w jednej chwili znów ujawnić mroczniejsze oblicze historii. Pod względem tonacji jest to rzecz odległa o mile świetlne od tego, co można było wtedy zobaczyć w kinie. Bez powodzenia również próbowano film zrimejkować w 1963 roku, po tym, jak wersja Whale’a była przez długi czas uważana za zaginioną.
To, co najlepsze w Starym mroczny domu, to właśnie sposób, w jaki łączone są komizm i groza, niepodobny nawet do dzisiejszych standardów. Bohaterowie rodem ze screwball comedy lądują w gotyckich dekoracjach, pośród postaci, które ze sceny na scenę zdradzają coraz większe szaleństwo. Obie grupy do samego końca zachowują własną odrębność – goście jak najdłużej starają się pozostać tymi bardziej cywilizowanymi, żartując sobie z sytuacji, w jakiej się znaleźli, i rzadko kiedy pozwalając sobie, aby atmosfera domu ich krępowała, podczas gdy gospodarze wcale nie kryją się z własnymi dziwactwami i obsesjami; nawet ogłada Horace’a mniej świadczy o jego normalności, a bardziej ujawnia karykaturalność postaci. Kiedy w jednej ze scen 102-letni patriarcha rodu, uwięziony w łóżku sir Roderick Femm (w rzeczywistości grany przez kobietę, Elspeth Dudgeon), zdradza, że jako jedyny nie postradał zmysłów, po czym śmieje się sam do siebie, jakby opowiedział dobry dowcip, wiemy, że nie ma tu normalnych ludzi. Są tylko mniej niebezpieczni.
Podobne wpisy
Tym większa szkoda, że Whale tak dużo czasu poświęca na nienaturalnie szybko rozwijający się wątek miłosny Penderela i Gladys, ważny z perspektywy finału, lecz skutecznie niwelujący napięcie, kiedy pozostali goście zaczynają już zdawać sobie sprawę z grożącego im niebezpieczeństwa. I choć grający parę Melvyn Douglas i Lilian Bond są najbardziej naturalni aktorsko, a ich postaciom od początku kibicujemy najmocniej, melodramat służyć ma wydobyciu emocjonalnego tonu w ostatnich scenach, nie zaś stworzeniu realistycznego obrazu rodzącego się uczucia. Dużo lepiej wypada przerażona Gloria Stuart jako Margaret Waverton, niemal od początku atakowana przez wściekle pobożną Rebeccę, później stając się obiektem pożądania Morgana. Charles Laughton w swej pierwszej amerykańskiej roli jest krzykliwy, żywiołowy i niespecjalnie przejmujący się grobową atmosferą domu, choć to jego sir William najsilniej wydaje się wyrastać z książkowego oryginału – nowobogacki, który dorobił się fortuny niejako w akcie zemsty za skompromitowanie jego żony przez bogate środowisko, co jego zdaniem przyczyniło się do jej śmierci. Blado wypada natomiast Raymond Massey jako Philip Waverton, bezbarwny nie tylko przy Femmach, ale i reszcie gości. Gospodarze natomiast bawią się najlepiej, zwłaszcza Ernest Thesiger jako Horace i Eva Moore w roli jego siostry – to oni budują grunt pod szaleństwo, które dopiero wydostanie się na wolność. Gdy to się dzieje, na ekranie pojawia się niepozorny, wystraszony Brember Wills; wystarczy jednak jeden moment, aby oczy aktora zapłonęły żywym ogniem, a on sam przeistoczył się w najniebezpieczniejszego z Femmów – Saula.
Komedia i horror siłują się w Starym mrocznym domu, aby sprawdzić, co jest silniejsze. Im bliżej finału, tym terror zaczyna coraz bardziej dominować na ekranie, ale Whale kończy swój film w niezwykły sposób. Po nocy przychodzi dzień, przynosząc dla gości możliwość powrotu do domu. Koszmar, jaki miał miejsce, wydaje się odległym wspomnieniem, nawet jeśli nie wszyscy przeżyli. Horace Femm wita wszystkich o słonecznym poranku tak, jakby nic się nie stało, co jeszcze bardziej świadczy o jego szaleństwie. Absurd nie wybrzmiewa jednak tak silnie, jak byśmy chcieli, gdyż ponownie wchodzi komedia romantyczna, zagłuszając krzyki poprzedniej nocy. Reżyser trochę tu oszukuje, bo przywraca do życia osobę, która żyć nie powinna, ale z drugiej strony, czy w tej nienaturalności, łączeniu dowcipu z terrorem, normalności z obłędem nie kryje się właśnie tajemnica filmu?