SMARZOWSKI I VEGA O POLAKACH. Dwie strony medalu?
Już za kilka dni do kin trafi najnowszy film Wojtka Smarzowskiego, Kler. Mało jest dziś reżyserów, których kolejne premiery budzą w widowni takie emocje. Pośród udostępnianych co chwila zwiastunów, materiałów i zdjęć promocyjnych, wywiadów i pierwszych recenzji spływających z festiwalu w Gdyni, naszła mnie pewna refleksja na temat całego tego szumu, który powodują w przestrzeni publicznej Kler i kino Smarzowskiego w ogóle. Zamieszanie wywołane przez zwiastun filmu uznanego w kraju reżysera wydało mi się zaskakująco bliskie burzy, którą wywołują regularnie zapowiedzi „szokujących” i „bezkompromisowych” filmów niejakiego Patryka Vegi – dla wielu personifikacji wszystkiego, co złe w polskim kinie. Z tej refleksji narodziła się być może kontrowersyjna teza, że filmy Smarzowskiego i Vegi wiele łączy i postrzegać je można nawet jako przynależące do jednego podgatunku, dwie strony tego samego medalu – czynienia z kontrowersji i społecznego zamieszania rdzenia autorskiej wypowiedzi.
Kontrowersja jako napęd
Podobne wpisy
Kler, który wywołał poruszenie podczas uroczystej premiery i przyczynił się do kolejnych festiwalowych kontrowersji, wzbudzał emocje już od momentu ogłoszenia pierwszych informacji o filmie. Wieść, że Wojtek Smarzowski kręci film na temat Kościoła katolickiego, wywołała żywe reakcje zarówno wśród wierzących, którym z nim po drodze, jak i wśród antyklerykałów i osób tę instytucję krytykujących. Nie trzeba być wykształconym badaczem społecznym, żeby zrozumieć, czemu tak się stało – zadziałały tu dwa proste czynniki. Pierwszym z nich jest nośność tematu religii, który w Polsce za każdym razem, gdy pojawia się w przestrzeni sztuki, wzbudza kontrowersje lub przynajmniej lawinę komentarzy. Drugim jest osoba samego reżysera, który przez lata wyrobił sobie renomę twórcy za pomocą charakterystycznego, brutalnego i dosadnego języka portretującego kwestie drażliwe czy trudne dla polskiego społeczeństwa. Filmografię Smarzowskiego tworzą bowiem filmy wyraziste, niekiedy na granicy dobrego smaku, podejmujące tematy wstydliwe czy trudne. W podejściu „Smarzola” do różnych kwestii można dostrzec zacięcie demaskatorskie, polegające na piętnowaniu patologii czy demitologizowaniu niektórych sfer życia.
Choć Smarzowski bardzo często traktuje epatowanie brudem i zepsuciem jako punkt wyjścia do nieco głębszej opowieści, nie da się ukryć, że taki, a nie inny wizerunek, wykreowany przez brutalny naturalizm jego filmów, służy jako skuteczny marketingowy wehikuł. Widać to było wyraźnie na przykładzie Drogówki, pomyślanej jako może nieco przestrzelony psychologicznie, ale rzetelny thriller polityczny, jednak reklamowany przez zwiastuny sugerujące brudną, obsceniczną komedię w sposób karykaturalny ukazującą „brzydką prawdę” o policji (pierwsze recenzje wskazują na to, że podobnie rzecz ma się z Klerem). Czy to ogrywanie kontrowersji i co by nie mówić świadome epatowanie obrazami patologicznych zachowań nie przywodzą na myśl innego twórcy, o zdecydowanie mniejszym od Smarzowskiego prestiżu, ale równie licznej, a możne nawet liczniejszej widowni?