THE SPY. Ali G bawi się w szpiega
Podczas oglądania animacji kodu Morse’a urozmaicające poszczególne sceny (i czołówkę) serialu The Spy nasunęła mi się myśl, że ktoś tu bardzo chciał być oryginalny. To bowiem głównie ciekawa stylistyka i odświeżający koloryt działają na korzyść serialu. Mimo że fabuła faktycznie jest jedyna w swoim rodzaju, ponieważ opiera się na legendzie słynnego izraelskiego szpiega Eliego Cohena, została ona opowiedziana w sposób bardzo przystępny, żeby nie powiedzieć oklepany.
Patrząc na nazwisko bohatera narodowego, którego los zainspirował twórców The Spy, łatwo jest zrozumieć, dlaczego to akurat Ali G dostał tę rolę. Założę się jednak, że dzielenie z legendarnym pracownikiem Mosadu nazwiska nie stanowiło głównego powodu, dla którego Sacha Baron Cohen zdecydował się na udział w produkcji Netfliksa. Jego motywacją była z pewnością chęć sprostania wyzwaniom roli z gruntu dramatycznej. Znany z obrazoburczego, niewybrednego humoru twórca próbował wcześniej odmienić swoje emploi – bezskutecznie. Aktor swego czasu już zakładał okulary i czesał swój wąs, by zagrać Freddie’ego Mercury’ego w Bohemian Rhapsody. Po perturbacjach, jakie przeszedł film, rola ostatecznie przypadła Ramiemu Malekowi, który w dodatku zgarnął za nią Oscara. A Cohen musiał szukać innego sposobu na to, by udowodnić światu, że jest nie tylko komikiem, ale też świetnym aktorem.
Podobne wpisy
Jeśli mam być całkowicie szczery, nie mogę powiedzieć, by rola w The Spy okazała się dla Cohena w jakikolwiek sposób przełomowa. Owszem, przez większość czasu, który otrzymał od twórców, wypada na ekranie przekonująco. To poprawna rola, nieco powściągliwa, mało wyrazista, ale też niekalecząca oczu błędami warsztatowymi. Odniosłem jednak wrażenie, że aktor musiał mocno starać się na planie, by powściągać swoje zapędy komediowe. Przez pierwsze dwa, trzy odcinki często się zapominałem, świadomie czekając na moment, gdy Cohen, niczym Borat, zrobi z siebie osła na oczach syryjskich aparatczyków. Brytyjski aktor (żydowskiego pochodzenia) włożył w tę rolę z pewnością wiele pracy, ale prawda jest taka, że niewiele z tego wysiłku zdołało przebić się na ekran. Cohen jest, stara się (ma jedną dość mocną, dramatyczną scenę), ale nie chwyta za serce. Przynajmniej nie za moje.
Nie oszukujmy się – to nie była łatwa rola, wszak polegała na udawaniu… udawania. Szpieg prowadzi podwójne życie, przez co aktor musi wyposażyć się w maski i otoczyć aurą tajemnicy. Ta profesja, jak udowadnia serial, niekoniecznie sprzyja budowaniu trwałego związku. Żona Cohena wiele przeszła, latami wyczekując, aż mąż powróci do domu (co trwa nawet po jego śmierci, a objawia się staraniami o zwrócenie szczątek ukochanego). Historia Eliego Cohena jest niesamowita, ponieważ podkreśla znaczenie aktu odwagi i poświęcenia względem narodu. W The Spy tej wagi jednak nie czuć i winę za to ponosi jego twórca, Gideon Raff. Reżyser Więźniów wojny, izraelskiego serialu, który w amerykańskiej formie znamy jako Homeland, tym razem słabo odrobił lekcje.
The Spy składa się ze scen ukazujących okraszone ryzykiem działania Eliego Cohena, choć ich napięcie i zagrożenie są już bardzo słabo wyczuwalne. Wszystko jakby zbyt płynnie, zbyt łatwo wpada do rąk bohatera. Brakuje mi w The Spy tej pętli, która cały czas zaciskałaby się na szyi bohatera, by ostatecznie doprowadzić do jego końca. Brakuje mi strachu, obawy o życie swoje i bliskich. Winę za to ponosi z pewnością nie tyle scenariusz, co montaż, za którym w pewnych momentach trudno było mi nadążyć. Niektóre sceny nie potrafią zaangażować nie dlatego, że nie mają niczego interesującego do powiedzenia, ale dlatego, że zbyt szybko zostają ucięte. A już umieszczenie bezsensownej sceny-epilogu bezpośrednio po informacjach podsumowujących historię Cohena, w trakcie wyczekiwania na napisy końcowe, nazwałbym ewidentnym błędem.
Nowy serial Gideona Raffa mógł być hołdem dla legendy Mosadu. Okazał się jednak tylko solidną produkcją szpiegowską, o bezpiecznym kształcie i przewidywalnym przesłaniu. Jednych będzie to satysfakcjonować, innych rozczaruje.