TERROR. Recenzja pierwszych odcinków skutego lodem serialu RIDLEYA SCOTTA
Już 5 kwietnia na antenie AMC zadebiutuje serial Terror, opowiadający o słynnej morskiej wyprawie w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego. Producentem wykonawczym widowiska jest Ridley Scott. Tak się składa, że miałem okazję zapoznać się przedpremierowo z czterema odcinkami serialu i specjalnie dla was spieszę z opisem wrażeń.
*
Tym, czym dziś zajmują się astronauci, kiedyś zajmowali się żeglarze. Ekspansyjny głód istniał w człowieku od zawsze. Na przestrzeni lat zmieniały się zatem zarówno metody, jak i same przestrzenie i terytoria, które odkrywca postawił sobie za cel do zdobycia. Ten pozytywny w swym znaczeniu głód niejednokrotnie prowadził jednak do zguby. Pycha i ignorancja w starciu z naturą nie miały bowiem szans.
W 1845 roku kapitanowi Królewskiej Marynarki Wojennej Johnowi Franklinowi marzyło się odejście na emeryturę w wielkim stylu. Jako badacz Arktyki postanowił w końcu dopiąć swego i podjąć kolejną wyprawę w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego. Z założenia miało ono umożliwić swobodny przepływ statków z Europy do Azji Wschodniej, a dokładniej, od Morza Baffina do Morza Beringa. Trasę wcześniej usiłowało pokonać wielu podróżników, ale żadnemu się to nie udało. Trzecia z kolei wyprawa Franklina okazała się jednak jego ostatnią.
Co wydarzyło się na statkach Erebus i Terror? Czy przeraźliwe zimno było jedynym problemem załogi?
Tytuł serialu można rozpatrywać dwuznacznie. Pierwsze znaczenie odnosi się oczywiście do nazwy statku, ale drugie ma już podkreślić dramat, jaki musiała przeżyć załoga podczas wyprawy. Nie będę robił tajemnicy z faktu, że owa wyprawa nie zdołała powrócić do domu. Co więcej, dopiero niedawno, bo kolejno w 2014 i 2016 roku, zostały odnalezione statki z wyprawy z 1985 roku, które przez te wszystkie lata grzęzły w lodowatych wodach Arktyki.
Wcześniej jednak, w 2007 roku, pisarz Dan Simmons postanowił przypomnieć o feralnej wyprawie powieścią o tym samym tytule. Prawdziwa historia przeplata się w niej z wyobrażeniami autora. Scenariusz serialu AMC został zatem stworzony zarówno na kanwie autentycznych wydarzeń, jak i motywów zaczerpniętych z powieści Simmonsa.
Końcowej oceny wystawić jeszcze nie mogę, ale po czterech odcinkach wiem jedno – ta produkcja ma w sobie coś wyjątkowego. Akcja na przykład nie pędzi na łeb, na szyję, co daje czas na odnalezienie się w świecie przedstawionym. W tle słychać też wyjątkowo mało muzyki, co jak na widowisko kostiumowe może zaskakiwać. Cisza zostaje jednak przerywana dialogami, którym dano dużo przestrzeni. To niemalże teatralne, niespieszne kadrowanie pozwala na dobre poznanie bohaterów oraz relacji między nimi panujących. A dodać należy, że wśród nich jest kilka interesujących postaci.
Podobne wpisy
Mamy w serialu do czynienia ze swoistym starciem charakterów. John Franklin, grany przez Ciarána Hindsa (Gra o Tron), główny dowódca ekspedycji, zdaje się być osobnikiem, któremu niemała ambicja nie pozwala dostrzec wiszącego w powietrzu zagrożenia. Z kolei kapitan Terroru, Francis Crozier, grany przez Jareda Harrisa (The Crown), choć targany jest demonem alkoholizmu, zdaje się mieć w sobie o wiele więcej zdrowego rozsądku niż jego zwierzchnik. Pomiędzy nimi staje James Fitzjames (Tobias Menzies), zastępca na Erebusie – lojalny wobec Franklina, niechętny wobec Croziera.
W materiałach prasowych doczytałem, że showrunner produkcji David Kajganich swego czasu przez dekadę pełnił funkcję, uwaga, profesjonalnego przewodnika pustynnego i medyka. Historię wyprawy Franklina opowiadał przy wielu imprezach ogniskowych. I nie da się ukryć, że jego pierwsza telewizyjna produkcja nosi znamiona fascynującej klimatem i tajemnicą opowieści, której karty odkrywane są wyjątkowo skrupulatnie.
Nieodłączną cechą Terroru jest groza – szybko okazuje się bowiem, że nie tylko arktyczne zimno będzie stanowić dla załogi zagrożenie. Atmosfera, zgodnie z niespiesznym tempem, zagęszcza się bardzo powoli, acz konsekwentnie, w każdym kolejnym odcinku coraz bardziej dając widzowi do zrozumienia, że nie ma co liczyć na happy end.
W przypadku nowej produkcji AMC jestem zatem optymistą. Trudno mi uwierzyć, by pozostałe odcinki zaprzepaściły potencjał pierwszych czterech, które dane mi było obejrzeć. Ta historia jest zbyt dobra, by można ją było zepsuć.