search
REKLAMA
Seriale TV

TEMPLE. Brylujący MARK STRONG w klasycznym połączeniu kryminału i czarnej komedii

Marcin Kempisty

24 września 2019

REKLAMA

Czasami bywa tak, że czego człowiek by się nie imał, i tak ciąży nad nim bezlitosne fatum. Może szarpać się, walczyć, wykraczać nawet poza granice prawa, ale nic to nie da, gdy karty zostały już dawno rozdane, a wynik rozgrywki zapisano niezmazywalnym tuszem. Takim właśnie pechowcem jest bohater serialu Temple, produkcji zrealizowanej dla brytyjskiej stacji Sky.

Daniel Milton (Mark Strong) jest szanowanym lekarzem, mężem i ojcem. Wiedzie spokojne, ustabilizowane życie, zdaje się uosabiać ideał uzdolnionego członka brytyjskiej społeczności, który swoją postawą daje przykład innym ludziom. Okazuje się jednak, że sielanka podszyta jest kłamstwami. Mężczyzna prowadzi podwójne życie, zaś jego żona ukrywa przed światem chorobę wyniszczającą ją z dnia na dzień. Gdy Milton w końcu pozna prawdę, postara się za wszelką cenę pomóc kobiecie, poszukując lekarstwa na jej dolegliwości. Przekroczy każdą granicę, byle tylko przywrócić ją do normalnego funkcjonowania. Nawet upozoruje jej śmierć, aby mieć czas i spokój niezbędne do przeprowadzenia odpowiednich badań.

Temple
Źródło HBO GO

Temple rozpoczyna się w momencie pozornej żałoby bohatera, gdy musi udawać cierpienie po stracie małżonki, podczas gdy tak naprawdę trzyma ją nieprzytomną w bunkrze usytuowanym pod stacją metra. By zdobyć pieniądze na niezbędne medykamenty, po godzinach pracy pomaga ludziom szemranego autoramentu, przyjmując ich w swojej prowizorycznej klinice i zgarniając za to sporo pieniędzy. Milton nie toczy swojej walki w samotności: zawsze może liczyć na wsparcie zagubionego mentalnie, wierzącego w nadciągający koniec świata Lee (Daniel Mays) oraz przyjaciółki żony, również lekarki, Anny (Carice van Houten).

Wprawdzie serial bazuje na pomyśle zaprezentowanym w norweskim Valkyrien, niemniej jednak jest produkcją brytyjską do szpiku kości. Bohater nosi się w świetnie skrojonych garniturach, kamera czasami zerka na londyńskie ulice i ukazuje typowo wyspiarską pogodę, a przede wszystkim przez osiem odcinków przetacza się galeria postaci dobrze znanych z wcześniejszych dzieł chociażby Guya Ritchiego. Bo Temple to w gruncie rzeczy gorzka produkcja o trudach radzenia sobie z utratą najbliższej osoby, tylko że utkana z czarnokomediowych szwów, tak często wykorzystywanych przy okazji opowiadania o bandytach traktujących siebie jak panów życia, będących w istocie mentalnymi członkami gangu Olsena.

Między innymi dlatego obok głównego wątku pojawia się epizod cwaniaczka, który w trakcie przeprowadzanego napadu zostawił kumpli, przejął pieniądze i teraz musi się z tą gotówką ukrywać. W pogoń za nim rusza matka jednego z pojmanych złodziei, a także jej kochanek z szemraną przeszłością i nieciekawą aparycją. Ta komedia omyłek, pełna absurdalnych dywagacji i brutalnych działań, mówi wszystko o świecie przedstawionym serialu: polu pełnym hipokryzji, gdzie pod uładzoną tapetą, na obrzeżach nowoczesnego miasta i w jego podziemiach trwa bezlitosna walka o przetrwanie.

Temple

Serial telewizji Sky jest zatem połączeniem kryminału i komedii zrealizowanym z należytym szacunkiem, acz z równie przewidywalnym finałem. W tego typu produkcjach wręcz nasłuchuje się chichotu losu i taki też dźwięk akompaniuje życiu bohatera. Dodatkowo twórcy wolno prowadzą narrację, rozciągając niektóre wydarzenia w czasie do granic możliwości. Akcja napędzana dwoma głównymi wątkami długo boksuje w miejscu, przyspieszając dopiero pod koniec sezonu, co każe sądzić, że to nie świadomy zabieg, a brak pomysłu na rozwinięcie konceptu wpływa na obraną przez twórców strategię.

Z ciekawego pomysłu wyjściowego, mogącego w istocie służyć jako punkt startu do poważniejszej rozmowy, pozostaje jedynie zabawa konwencją i odtwarzanie dobrze znanych zagrywek fabularnych. Twórcy ewidentnie mają zakusy, żeby opowiedzieć o czymś więcej, niemalże namacalna jest potrzeba ukazania członków brytyjskiego społeczeństwa w innym świetle, lecz kończy się to jedynie prostą, acz uczciwie opowiedzianą historią. Temple jest po prostu jedną z wielu opowieści, którą dobrze się ogląda i jednocześnie szybko po zakończeniu odstawia na boczny tor, by zająć się kolejnymi filmowo-serialowymi propozycjami.

Marcin Kempisty

Marcin Kempisty

Serialoholik poszukujący prawdy w kulturze. Ceni odwagę, bezkompromisowość, ale także otwartość na poglądy innych ludzi. Gdyby nie filmy Michelangelo Antonioniego, nie byłoby go tutaj.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA