SEX EDUCATION – SEZON 2. Po grze wstępnej następuje zderzenie z rzeczywistością
Netflix okazał się – o dziwo – całkiem cwanym producentem, bo gdy widzowie oczekiwali równie kontrowersyjnego (łamane przez inwazyjnego) sezonu drugiego, twórcy postanowili zerwać z jednorazową formułką o seksie na wesoło. Kolejna odsłona perypetii Otisa i spółki traktuje o rzeczach ważnych, pokazuje, jak kluczowa jest prawda i rozmowa w relacjach międzyludzkich, a także to, w jaki sposób młodzi ludzie dokonują niechcianych przez siebie wyborów. Wyidealizowana wizja życia uczniów jednej z brytyjskich szkół zostanie tu skonfrontowana z ujemnymi stronami dorosłości. Ten absolutnie porywający serial jawi się jako jako produkcja niebywale precyzyjnie zrealizowana. Jej triumf może jednak okazać się nietrwały. Wszystko to za sprawą brudnych, skomercjalizowanych sztuczek twórców. O ile można się tutaj dobrze bawić, o tyle widać, że daleko im do Marty Kauffman czy Daniela J. Goora, mistrzów umiejętnego i konsekwentnego prowadzenia relacji między bohaterami. W szczególności tych romantycznych. A przecież o tym jest ten serial – o prawdziwych uczuciach w świecie, w którym główną rolę gra fizyczność.
Uczniowska sielanka dobiega końca. Raz na zawsze będzie trzeba stawić czoła podjętym decyzjom i ich niestrawnym konsekwencjom. Niestrawnym, ponieważ mało kto w tym wieku był entuzjastą wkraczania w dorosłość, uczenia się na błędach albo czystego teoretyzowania, który uczuciowy wybór może okazać się tym idealnym. Cliffhanger z pierwszego sezonu pozostawił widzów zupełnie sfrustrowanych. Nic nie poszło po ich myśli, a idylliczna wizja relacji Maeve-Otis została w pełni zachwiana. Przychodzą jednak kolejne szkolne dni, a bohaterowie muszą się w lepszy lub gorszy sposób pozbierać. Widz spotka starych znajomych, lecz pozna także paru nowych. I choć zapewne większość z nich polubi lub znienawidzi (w zależności od tego, komu w tym serialu zdecyduje się kibicować), pozostaje pytanie, jak prędko o nich zapomni. Sex Education jest serialem niebezpodstawnie docenianym, ale też obierającym niebezpieczną drogę. Choć czasu mamy wiele, a niektóre uczucia kiełkują przez długie lata, to na zwieńczenie najważniejszych wątków wieczności po prostu nie mamy.
Sporo tu mowy o samoakceptacji, o poszukiwaniu zrozumienia u drugiej osoby – każda postać musi odnaleźć się w nowej, często złożonej sytuacji. Otis jest teraz z Olą, ale związek ten wydaje się wymuszony. Są razem, jednak trudno jest tu mówić o wyraźnych uczuciach spajających tę dwójkę – jak się okazuje – jakże różnych bohaterów. Eric natomiast przeżywa swój rozkwit, przestał być „chłopcem do bicia”, teraz on wyznacza zasady gry – zarówno w relacji z dawnym oprawcą, Adamem, jak i nowym obiektem zainteresowań, dopiero co przybyłym Rahimem. Obu mogliśmy nazwać pierwszoplanowymi bohaterami poprzedniego sezonu, jednak doszło do paru istotnych zmian. Nie tylko czas ekranowy chłopców zrównuje się z resztą uczniów, ale i ich męskość zostaje tu poddana próbie, a także jest powoli demitologizowana. Drugi sezon to w szczególności eksponowanie portretu silnych i niezależnych dziewczyn. To one wyznaczają rytm serialu, stając się przy tym sercem tej nietuzinkowej szkoły.
Podobne wpisy
Głównym punktem programu jest Maeve grana przez Emmę Mackey, tajemniczo przypominającą samą Margot Robbie. Serialowa buntowniczka zmuszona jest zdjąć maskę, którą nieraz miała okazję zakładać w pierwszych ośmiu odcinkach. Życie parę razy dało jej w kość, natomiast zmuszona będzie prędko się pozbierać, gdy powróci jej mama, a ona sama – raz jeszcze – spróbuje się odnaleźć w szkolnych realiach. Jej wątek jest precyzyjnie nakreślony, a jeszcze lepiej poprowadzony. Pomaga mu, rzecz jasna, charyzma Mackey, wspaniale działająca przy scenach z Otisem. Teraz to Maeve staje się ofiarą. Jej uczucia powodują, że staje się niespokojna, nie potrafi pogodzić się z natłokiem myśli – każda chwila, w której na ekranie pojawia się jej nowa miłość, zasługuje na szczególną uwagę; każda reakcja, każdy uśmiech, każdy lekki ruch brwią, gdy bohater znajduje się w pobliżu. Dla takich momentów oglądamy ten serial, dla nich fani wyczekiwali drugiego sezonu; to kino uczuciowo-młodzieżowe w najlepszym wydaniu. To ich relacja, niewymuszona, pełna chemii, a przecież w żadnym wypadku niebazująca na cielesności, zdobywała nasze serca. Wielka szkoda, że twórcy „odcinają kupony” i w tak bezwstydny sposób przeciągają wątek przez cały sezon. Sama relacja w pewnym momencie odchodzi na bok, a widz nie czuje już tych samych iskierek co wcześniej.
Drugą odsłonę Sex Education przepełnia duszna melancholia, która pokazuje to niby wesołe miejsce jako krainę wielkiego smutku. Demony przeszłości i autodestrukcyjne nawyki w szczególności objawiają się w rodzinie Milburnów, gdzie Jean (Gillian Anderson) – z zewnątrz fenomenalna seksuolog – przeżywa kryzys osobowości, a Otis wdaje się w okrytego złą sławą ojca. Dławiący smutek przenika większość wątków, a bohaterowie odczuwają niesamowitą niemoc. Bezradni wobec swoich wyborów oraz myśli, uzmysławiają sobie, że nic nie jest tutaj kolorowe. Ba, nawet czarno-białe. Odcieni jest na pewno więcej, ale są one szare, pospolite, nie pobudzają zmysłów, nie zachęcają do większego działania.
Chwilami zachowawczy drugi sezon to rozrywka na naprawdę wysokim poziomie, często błyskotliwa i pełna pamiętnych momentów. Jednak żegnając się z nim, czułem się jak ten Otis lub Maeve. Tak samo potraktowany, pozostawiony z wieloma niedopowiedzeniami, rozczarowany niesprawiedliwym przeciąganiem połowy wątków. Bądź co bądź seriali jest wiele, a nie wszystko kręci się wokół Sex Education. Nikt nie lubi, kiedy twórcy niepotrzebnie przedłużają historie, za to wiele można zmieścić w prostych, gęstych opowieściach. Czekam dalej, ale niezobowiązująco.