search
REKLAMA
Seriale TV

MAŁE OGNISKA. Mądrze na trudne tematy

Karol Barzowski

30 czerwca 2020

REKLAMA

Reese Witherspoon jest wielką fanką literatury. Nie ogranicza się jednak do czytania książek, doprowadza także do ekranizowania swoich ulubionych pozycji. Tak było z Dziką drogą, serialem Wielkie kłamstewka albo planowanym na najbliższe lata Truly Madly Guilty. Teraz możemy zapoznać się też z Małymi ogniskami, adaptacją uznanej powieści Celeste Ng, która w marcu pojawiła się na Hulu, a od jakiegoś czasu znaleźć ją można wśród zasobów platformy Amazon Prime Video. Reese nie tylko wyprodukowała ośmioodcinkowy miniserial, ale też zagrała w nim jedną z głównych ról. Efekt? Jest bardzo, bardzo dobrze!

Ta produkcja często w recenzjach przyrównywana jest do Wielkich kłamstewek – i nie chodzi jedynie o zaangażowanie Witherspoon w oba projekty. Fabuła zarówno jednego, jak i drugiego serialu rozgrywa się na idealnych amerykańskich przedmieściach. Po raz kolejny na małym ekranie mit american dream zostaje zburzony. Podobnie jak to było w serialu HBO, w Małych ogniskach prym wiodą kobiety. Punktem wspólnym jest również tragedia, od której rozpoczyna się akcja – cofając się o kilka miesięcy, stopniowo odkrywamy, kto mógł za nią odpowiadać. Mimo wszystko uważam, że takie porównania nie mają większego sensu. To inne historie, pokazane w innym stylu, w dodatku rozgrywające się w innych czasach (Małe ogniska zgrabnie wpisują się w nostalgię lat dziewięćdziesiątych – na ścieżce dźwiękowej znalazły się nawet nowe wersje ówczesnych przebojów, jak Uninvited Alanis Morrisette albo Bitch Meredith Brooks). Dla mnie Wielkie kłamstewka to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat, jeśli nie najlepszy, i zestawianie z nim czegokolwiek byłoby dla drugiego tytułu krzywdzące. Nowa produkcja z Witherspoon w wielu komentarzach stawiana jest na gorszej pozycji właśnie przez takie porównania. Szkoda – to niepotrzebne i zwyczajnie niesprawiedliwe.

Małe ogniska serial

Ma na imię Elena. Pracuje na pół etatu w gazecie, mieszka w przepięknej willi odziedziczonej po rodzicach i wraz z mężem – wziętym prawnikiem – wychowuje czwórkę dzieci. W jej życiu wszystko chodzi jak w zegarku. Trawnik przystrzyżony równo co do milimetra, garsonki wyglądające, jakby były szyte na miarę, nawet seks jest zaplanowany (każda środa i sobota). To idealna pani domu, wspaniała matka, rzeczowa dziennikarka, oddana przyjaciółka, wreszcie otwarta na problemy innych społeczniczka – Elena przy każdej okazji wspomina, jak brała udział w Marszu na Waszyngton, walcząc o zniesienie segregacji rasowej. Kiedy więc Mia, czarnoskóra samotna matka, chce wynająć od niej piętro starego domu, kobieta nie dość, że obniża czynsz i zgadza się na umowę na czas nieokreślony, to proponuje jej pracę u siebie. Oczywiście nie w charakterze gosposi, bo to byłoby nieodpowiednie, ale… „menadżera domu”. Bardzo szybko okaże się, że nie była to dobra decyzja. Wydaje się, że Elenę i wyzwoloną, tajemniczą Mię dzieli właściwie wszystko. Czy jednak na pewno?

Zderzone zostaną ze sobą dwie rodziny – bogata, „perfekcyjna” i biała oraz biedna, żyjąca spontanicznie, czarna. Kwestie rasowe, choć obecne w fabule, nie są tu jednak najistotniejsze. Ważniejsze będzie podejście obu kobiet do kwestii bycia matką. Co ważne, twórcy przez większość odcinków w ogóle nie zajmują w tym sporze stanowiska. Mia i Elena wybrały różne drogi, ale postępują równie źle. Są dumne i przekonane o wyższości jednej nad drugą, chełpią się, uważają, że byłyby lepszym rodzicem dla córki rywalki, a zapominają przy tym o własnych dzieciach. Tak naprawdę myślą przede wszystkim o sobie. W retrospekcjach poznajemy je bliżej, rozumiemy i wydaje się, że w samej końcówce dla jednej z tych postaw znalazło się na ekranie więcej empatii. Przyznam szczerze, że był to dla mnie jeden ze słabszych elementów serialu, rzecz zupełnie zbędna, ale na szczęście nie przedstawiono tego na zasadzie nokautu, a delikatnie.

Małe ogniska serial

W ogóle zmieniony względem literackiego pierwowzoru finał mógł być bardziej udany. Wdało się tu zbyt dużo dramatyzmu i symboliki. Wybuch tlących się przez tyle czasu emocji mógł nastąpić nieco szybciej – napięcie tonowano perfekcyjnie, ale gdy trzeba było docisnąć, komuś zabrakło odwagi. Ostatecznie to, co dzieje się w ostatnim odcinku, jest nieco sztuczne i pośpieszne. Te trudne, skomplikowane tematy mogły wybrzmieć mocniej. Choć i tak kwestię lokalnego sporu, w którym główne bohaterki zajmują dwie przeciwne strony barykady, pokazano bez zarzutu – ten wątek da wam do myślenia i zapewne wywoła sporo dyskusji. Tu nie ma podziału na dobro i zło, czerń i biel. Wszystko rozgrywa się w najciekawszej dla widza szarości. O co dokładnie chodzi, nie będę jednak zdradzał.

Jest tu kilka potknięć, do ideału Małym ogniskom trochę brakuje, ale to wciąż bardzo dobry serial. Pierwsze dwa odcinki mogą sugerować prostą obyczajówkę o konflikcie między dwiema różnymi kobietami – nie dajcie się jednak zwieść. To, co dzieje się później, jest o wiele bardziej złożone. Mimo poruszenia sporej liczby wątków całość utrzymana jest w konsekwentnym, interesującym stylu. Tutaj nawet poboczne motywy są po coś. Tych osiem około godzinnych odsłon wykorzystano do maksimum. I jak to wszystko zostało zagrane! Witherspoon pokazuje zupełnie inne oblicze niż choćby w Wielkich kłamstewkach i bardzo jej w nim do twarzy. Był taki czas, kiedy myślałem, że ta aktorka niczym nas już nie zaskoczy, ale ostatnie lata w jej wykonaniu to same świetne role, zwłaszcza na małym ekranie. Partnerująca jej Kerry Washington również zbiera bardzo dobre opinie, choć moim zdaniem postać Mii mogła zostać bardziej zniuansowana. Za dużo tu obrażonej, wyniosłej miny. Niemniej, nominacje do ważnych nagród dla obu pań nie będą żadnym zaskoczeniem.

https://www.youtube.com/watch?v=JWGkX8ClhBI

REKLAMA