search
REKLAMA
Seriale TV

KACZE OPOWIEŚCI. Recenzja pierwszego odcinka

Karol Barzowski

15 sierpnia 2017

REKLAMA

30 lat po premierze Kaczych opowieści bohaterowie tego animowanego serialu powracają na ekrany telewizorów. Pilot reboota tej kultowej produkcji miał już swoją premierę w Stanach Zjednoczonych. Kolejne odcinki – pod koniec września. Czy mamy do czynienia z niepotrzebną kopią niszczącą piękne wspomnienia z dzieciństwa obecnych około 30-latków, czy może jednak twórcom udało się odtworzyć magię, która kiedyś w sobotnie popołudnia wypełniała polskie domy? Odpowiedź nie jest taka prosta…

Na nowe Kacze opowieści czekałem z niecierpliwością, a jednocześnie z obawą. Do oryginału mam przeogromny sentyment. Owszem, moją przygodę z kinem rozpoczął seans Króla lwa, ale jeśli chodzi o telewizję, rządziły właśnie Kacze opowieści. Emitowano je w sobotnie popołudnia, w ramach cyklu Walt Disney przedstawia. Pamiętam, że choćbym był w środku najlepszej zabawy, zawsze wracałem do domu, by móc obejrzeć przygody Sknerusa oraz Hyzia, Dyzia i Zyzia. A to była przygoda na całego! Podróże po całym świecie, odkrywanie tajemnic, szukanie skarbów, poznawanie ciekawych postaci, uciekanie przed złoczyńcami… Prawie jak Poszukiwacze zaginionej Arki! Przy niektórych odcinkach można było poczuć prawdziwy dreszczyk emocji, który wzmagała dość nietypowa dla dziecięcych produkcji muzyka. Kiedy na rodzinnych imprezach dorośli chcieli mieć trochę spokoju, dzieciakom włączało się kasetę z nagranymi odcinkami Kaczych opowieści – wszyscy, zarówno młodsi, jak i starsi, oglądali to wtedy w pełnym skupieniu, jak zaczarowani.

Ten serial to symbol mojego dzieciństwa i nowa wersja mogła albo skutecznie przenieść mnie w tamte czasy, albo ten symbol bezpowrotnie zniszczyć. Nie udało się ani jedno, ani drugie, co – biorąc pod uwagę, jak przeważnie kończą się takie powroty po latach – nie jest chyba złą opcją.

Wyemitowany w amerykańskiej telewizji pilot składa się z prologu pokazującego, jak siostrzeńcy Donalda znaleźli się u Sknerusa McKwacza, oraz ich pierwszej przygody. W porównaniu z rozłożonymi na kilka odcinków poszukiwaniami Doliny Złotych Słońc, które zapoczątkowały oryginalną serię, mało jednak w tej przygodzie ducha. Wszystko jest nieco zbyt nijakie, zrobione od linijki – trudno mi sobie wyobrazić, aby podczas oglądania współczesnych Kaczych opowieści dzieciakom szybciej zabiło serce. Ja 20 lat temu czasem wręcz obgryzałem paznokcie ze zdenerwowania, choć na co dzień w ogóle nie miałem takiego nawyku. Do dziś pamiętam, jak wielkie emocje wywołał u mnie choćby odcinek nawiązujący do Odysei. Nie mam wątpliwości, że nowa wersja idzie w zupełnie innym kierunku.

Twórcy postawili na unowocześnienie. I słusznie, bo nawet najwięksi fani oryginału przyznają, że serial sprzed 30 lat trochę się jednak zestarzał. W nowych Kaczych opowieściach jest znacznie więcej humoru – i to nie tego najprostszego, opartego na komizmie sytuacyjnym. Część żartów zrozumieją zresztą tylko starsze dzieciaki, pewnie wręcz nastolatkowie, jak choćby ten z filmem instruktażowym dla pracowników głównego czarnego charakteru odcinka (nie zdradzę, kto to, ale dobrze go znacie).

Zmian jest oczywiście więcej. Kaczor Donald, w oryginale pojawiający się sporadycznie, prawdopodobnie będzie jednym z głównych bohaterów. Postać Sknerusa nieco wygładzono (przypominając sobie ostatnio oryginał, byłem w szoku, jak odważne teksty padały z jego ust… eee… dzioba). Zabraknie Cezara, ale będą za to odpicowane wersje Pani Dziobek i Tasi. Ta druga z cichej kaczuszki nierozstającej się ze swoją lalką zmieniła się w kogoś w rodzaju uzależnionej od napojów energetycznych psychofanki Sknerusa. I o ile ta metamorfoza może niektórych widzów razić, tak zmiany, jakim poddano postaci Hyzia, Dyzia i Zyzia, są już jak najbardziej na plus. Każdy z nich dostał własną osobowość. Nie jest już tak, że możemy rozpoznać ich tylko po kolorze ubrania. Wielbiciele Kaczej paczki powinni być bardzo zadowoleni z takiego obrotu spraw. Siostrzeńcy różnią się między sobą i nie są jednym tworem – w pilocie jeden z nich miał o wiele większą rolę niż reszta, i można się spodziewać, że w kolejnych odsłonach takie wyróżnienie spotka inne postaci.

Na koniec rzecz najważniejsza – sama animacja. Ta jest… kontrowersyjna. Mocno odbiega od wersji oryginalnej. Ta kreska przypomina rysunki z komiksów, jest naprawdę oryginalna i prawdopodobnie jednych zachwyci, a innych zrazi. Z jednej strony twórcy odwołują się do nostalgii fanów komiksowych przygód z Kaczogrodu, z drugiej to kolejny sposób na unowocześnienie produkcji (à propos, każda z postaci ma telefon komórkowy, choć nie są to smartfony), który ewidentnie spełnia swoje zadanie. I o ile sama kreska dla mnie jest ciekawym pomysłem, który ma swój urok, tak wyblakła kolorystyka już niekoniecznie. Jeśli dodamy do tego taki sobie scenariusz, daje to podwójny efekt nijakości. Kto wie – może to jednak kwestia przyzwyczajenia.

Ja, jako fan oryginału, raczej nie będę wyczekiwał kolejnych odcinków nowych Kaczych opowieści. To już chyba po prostu nie dla mnie. A może jednak… Końcowa scena z pilota sugeruje, że możemy mieć do czynienia z pewnym bardzo ciekawym, nierozwijanym wcześniej za bardzo, wątkiem rodzinnym. A to właśnie motyw więzi między głównymi bohaterami, ta nietypowa, niepełna, ale kochająca się rodzina, zawsze wysuwała się na czoło. I nie inaczej jest w nowej wersji. Nie można też zapominać o niesamowitym Davidzie Tennancie (Doktor Who, Broadchurch), który podkłada głos pod Sknerusa – dla niego samego również warto sięgnąć po ten serial. Zobaczymy, jak to wszystko się rozwinie. Na razie twórcy ani nie zachwycili, ani nie zniechęcili. W dobie dzisiejszych kreskówek ta jednak wyróżnia się na plus i śmiało można ją pokazywać zarówno młodszym, jak i starszym dzieciakom. A to już niezła rekomendacja.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA