JANE THE VIRGIN. Pierwsza latynoska telenowela, którą chce się oglądać
Tasiemce produkcji południowoamerykańskiej mogłyby służyć za przednie narzędzie tortur. Koślawe intrygi, nadmuchiwane skandale, skrywane od kilkudziesięciu lat tajemnice i to ciągłe “¿Federico, por qué?”. W sali wyciągania informacji z chęcią obejrzałabym jednak Jane the Virgin. Pierwszą telenowelę à la latynoską, którą ogląda się z entuzjazmem.
Kluczowe jest tu “à la“. Oryginalną Juanę la Virgen kręcono w Wenezueli, hitowy remake na Florydzie. Jane włada co prawda hiszpańskim, jednak to Amerykanka z krwi, kości i kultury. Do Stanów przed kilkudziesięciu laty przybyła jej babcia Alba, która wkrótce urodziła mamę dziewczyny, Xiomarę. W kraju billboardowej rozpusty Alba zdaje się mieć jedno zadanie: gorliwie bronić wianka ukochanej wnuczki. Wstrzemięźliwość Jane nie zniechęca policjanta Michaela, a także kręcących się wokół niej poprzez sezony adoratorów. W końcu zakazany owoc smakuje najlepiej.
Wydarzenia torpeduje niewielka pomyłka. Pani ginekolog w stanie wskazującym wykonuje u Jane nie cytologię, a… inseminację. Zapłodnienie spermą Rafaela Solano – inwestora, syna właściciela luksusowego hotelu, w którym – dziwnym trafem – Jane pracuje jako kelnerka. Udany strzał lekarki (przy okazji siostry pana Solano) prowadzi jej życie z prostych torów na rollercoaster. A to dopiero początek zabawy.
Wciągnięta w wir wydarzeń spostrzegłam: to przecież latynoska telenowela! Z przewagą bohaterów pochodzenia latynoamerykańskiego, pojawiającym się tu i ówdzie za sprawą Alby hiszpańskim i słońcem przez cały rok. Jak w klasycznej telenoweli, JtV szczegółowo prezentuje losy rodziny wielopokoleniowej, szeroko rozgałęzionej, pełnej sekretów. Pojawiający się po latach ojciec; brat, o którym nie wiedział nikt prócz matki; kuzynka zapomniana w wyniku rodzinnego konfliktu – to chleb powszedni scenarzystów serialu emitowanego w The CW. W tasiemcu z Bogoty czy Limy zbrodnie, intrygi i seks w nadmiarze bledną. JtV tuninguje tanie chwyty. Co bardziej nęci niż seks, którego nie można uprawiać?
Zbrodnie są tu pomysłowe (zamrożenie męża w lodowej krainie) lub odwołujące się do empatii (porwanie noworodka), a intrygi rozgrywają się w trybie turbo. Tak szybko, że nie zawsze nadążę, kto z kim współpracuje.
Żelazna cecha telenoweli: główna bohaterka wywodzi się z biedoty, ewentualnie klasy średniej. Ukazuje się ją w kontraście do świata bogactwa (dziewictwo ślubowała również Milagros ze Zbuntowanego anioła, która chodziła w podartych ciuchach, i Lucecita z Luz Marii, której w tamtych czasach wieść nieprawego życia nie przystało) – niemal pewne, że i ona wkrótce zamontuje w drzwiach złote klamki. W rodzinie krezusów znajdzie sprzymierzeńców i wrogów. Z początku zachwyci się nowym stylem życia, jednak wrodzona prostota i uczciwość nakażą mądrze korzystać z niespodziewanego dobrobytu.
Zestawienie różnych światów prowokuje sytuacje humorystyczne. W JtV oczywiście przerysowane – jako że mamy do czynienia z światem w świecie, kręconą w serialu telenowelą. Jej gwiazda, Rogelio de la Vega, martwi się jedynie, ile serduszek zbierze na Instagramie i czy w ostatniej scenie wystąpił z korzystnego profilu.
Pamiętacie polską, średniawą Majkę? Seriale oparte na podobnym koncepcie powstawały na całym świecie. Tylko Jane the Virgin udało się zyskać taką popularność. Po pierwsze to produkcja amerykańska, więc mamy ją na tacy. Po drugie – zaskakuje jej świeżość. Twórcy wiedzą, że wypełniony matactwami, intrygami odcinek męczy, dlatego dodają do scenariusza nieprzewidziane zbiegi okoliczności, a równocześnie sytuacje uspokajające widza: rodzinne posiłki, magię miłości, katharsis konfliktowych sytuacji. Zgodnie ze starą małżeńską zasadą “położyć się spać bez swady”. W serialu występują oczywiście cliffhangery, wplecione jednak delikatnie. Po trzecie: z Jane chcemy się identyfikować.
Historia prawdziwa: zaszłyśmy w ciążę w tym samym czasie, choć Jane, prawem czasu ekranowego, urodziła wcześniej. Wspólnie przeżywałyśmy pierwsze ząbki, kroczki, karmienie piersią, w końcu bunt dwulatka znany jako “terrible two’s”. Podłapałam nawet jeden przydatny przy noworodku gadżet! Nie tylko parenting… Również sposoby na organizację czasu czy przełamanie pisarskiej blokady. Jane pisze powieści. Romanse, żeby nie było tak idealnie. I zdarza jej się krzyknąć na dziecko, kłamać i manipulować. Tak naprawdę dlatego chcemy trzymać z nią sztamę.
Z drugiej strony na weselu tej wiecznej prymuski wystąpił Bruno Mars, jej samej zdarza się spotykać najsławniejszych pisarzy ulubionego gatunku, a ojciec zapoznał ją chyba z połową gwiazd Hollywoodu.
JtV garściami czerpie z popkultury, nazwiska typu Kardashian czy Ricky Martin słyszymy w każdym odcinku.
Mimo atrakcyjnego dla widza misz-maszu latynoskiej telenoweli z solidną dawką infotainmentu, Jane the Virgin mija się z perfekcją. Może tak miało być? Jak to w telenoweli, nowe twarze nie zachwycają aktorsko, choć świetnie radzi sobie Gina Rodriguez, która za rolę matki-dziewicy (jakieś skojarzenia?) zgarnęła dwa lata temu Złoty Glob.
Jennie Snyder Urman nie stworzyła dzieła, które ma zachwycać głębią, jednak miłośnicy kontrolowanego kiczu z pewnością je docenią.
korekta: Kornelia Farynowska