ATLANTA. Twin Peaks z raperami
Donald Glover stworzył, jak istny człowiek renesansu, serial w pełni autorski. Jest pomysłodawcą, scenarzystą, producentem, reżyserem i głównym aktorem Atlanty. Ten liczący jak na razie dwa sezony serial przybliża nam życie czarnej społeczności amerykańskiej Atlanty – głównie Earna i jego kuzyna Ala, którzy jako menedżer i raper próbują zaistnieć w muzycznym światku. Sam Glover nazywa swoją produkcję „Twin Peaks z raperami”, ale nie oznacza to, że macie spodziewać się tańczących karłów i podróży do innych wymiarów, raczej chodzi o niespodziewane wątki, ucieczkę od utartych schematów, kształtowanie i redefiniowanie tego, jak wyglądać ma telewizja.
Atlanta pochwalić się może przynajmniej trzynastoma prestiżowymi nagrodami i trzydziestoma dwoma nominacjami – w tym dwoma Złotymi Globami i dwoma nagrodami Emmy. To serial za oceanem mający liczną, oddaną publiczność i niezwykle ceniony przez krytyków. Dlaczego zatem w Polsce został zignorowany przez wszystkie stacje telewizyjne i serwisy streamingowe oraz jest w świadomości widzów niemal nieobecny? Trudno powiedzieć. Być może polscy dystrybutorzy nie wierzą, że problemy czarnoskórych mogą zainteresować polskiego widza, a polski widz zwyczajnie nie wie, co traci.
To, co w moich oczach definiuje Atlantę, i to, co Donald Glover próbuje serialem osiągnąć, zamknąć można w odpowiedzi na pytanie, które podczas „The Late Show” zadał mu prowadzący show Stephen Colbert: „Jesteś raperem, dlaczego zatem w serialu nie grasz rapera, ale menedżera?”. Glover odpowiada wprost: „To by było nudne”. A jego serial, a być może cała kariera, to ucieczka od nudy, utartych schematów, powtarzających się rozwiązań i kpina z intelektualnych klisz („tak, powiedz mi, co myślę” – irytuje się Al, jeden z bohaterów serialu). Nie znam drugiego telewizyjnego formatu, którego każda odsłona zaskakuje, bawi się formą i treścią, potrafi przez trzydzieści minut nie pokazywać głównego bohatera, z komedii przechodzić w gorzki dramat, rodzinną awanturę puentować widokiem kroczącego dumnie aligatora, a strzelaninę niewidzialnym samochodem.
Podobne wpisy
Jeśli z kolei mielibyśmy zastanowić się, o czym tak naprawdę opowiada Atlanta, to znów łatwo to zrozumieć dzięki cytatowi, tym razem włożonemu przez scenarzystów w usta Earna, bohatera granego przez samego Glovera: „Biedni nie mają czasu na inwestycje. Są zajęci wychodzeniem z biedy”. O tym właśnie jest cały serial. O trudzie codziennego życia, mocno oczywiście też przefiltrowanego przez problemy czarnoskórych. Earna poznajemy jako pracującego na lotnisku przedstawiciela handlowego, którego nie stać na normalny posiłek w fast foodzie (bezskutecznie próbującego zatem zamówić zestaw dziecięcy), syna, którego rodzice nie chcą wpuścić do domu, bo przychodzi tylko kiedy, czegoś potrzebuje, ojca z doskoku i partnera, który ze swoją dziewczyną tylko bywa. Earn w praktyce jest bezdomny, chociaż skończył Uniwersytet Princeton i uczciwie pracuje. „Równie dobrze mógłbym sprzedawać dragi”, głośno myśli. Mógłby i jak jego kuzyn miałby środki do życia, i z pewnością cieszyłby się większym szacunkiem. Po co zatem starać się wyjść ze środowiska, na które być może jest skazany?
A skoro o środowisku mowa. Glover nie ma problemu, aby cały odcinek serialu poświęcić na wracający gag, polegający na tym, że Earn nie może zapłacić studolarowym banknotem. Wśród białych budzi takim nominałem podejrzenia (włącznie z ostrzegającym prezentowaniem kabury z bronią), a czarni wydają stówy w sposób, który nie pozwala mu czuć się komfortowo – na striptiz, napiwki i tequilę. „Wszystkie dziewczyny chcą wyglądać jak czarne laski, tylko czarne nie mają z tego pieniędzy”, tłumaczy bohaterka jednego z odcinków. W innym poznajemy czarnoskórą żonę zafiksowanego na punkcie czarnej kultury białego bogacza. Na ich przyjęciach służba jest oczywiście czarnoskóra, a kobieta wybrała najlepiej, jak potrafiła – mogła być służbą albo ją mieć. Nawet jeśli druga opcja zmusza do znoszenia żenującego, oderwanego od rzeczywistości zachowania partnera („jak to, nie byłeś nigdy w Afryce?”, dopytuje zdziwiony mężczyzna Earna). Kolejny odcinek przedstawia imprezę w domu prawdziwej gwiazdy rapu – Drake’a, gdzie raper co prawda się nie pojawił, ale za kilkaset dolarów można zrobić sobie zdjęcie z jego kartonową podobizną (w końcu na Instagramie nie będzie widać różnicy). Czasami po prostu nie możemy przeskoczyć swojej rasy, statusu i społecznych oczekiwań. „Jest rasizm dla biednych czarnuchów – »nie dotykaj niczego w sklepie« – i rasizm dla bogatych czarnuchów – »Chodź, proszę, kup więcej. Czego potrzebujesz? Bentleya? Futra? Diamentowego łańcucha? Wy wszyscy, czarni, chcecie tego samego«” – jak nawijał Kanye West w kawałku New Slaves (Nowi niewolnicy).
Atlanta to też oczywiście kopalnia znakomitej, głównie afroamerykańskiej muzyki, nieschodzącego poniżej określonego poziomu realizacji i wybornej obsady. Błyszczy nie tylko Glover, ale także partnerujący mu Brian Tyree Henry, znana z drugiego Deadpoola Zazie Beetz czy prawdziwa perła, rzadko wychodzący na pierwszy plan Lakeith Stanfield. Dialogi są cięte, humor znakomity.
Dajcie Gloverowi i jego serialowi szansę, bo zwyczajnie na to zasłużył – stworzył serial wyjątkowy i który z pewnością zapisze się w historii telewizji. Przede wszystkim zróbcie przyjemność samym sobie i puśćcie ten jeden odcinek czy dwa. Później już nie będziecie mogli się od ekranu oderwać.