SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ – recenzja ostatniego sezonu
„Jeśli lubicie historie ze szczęśliwym zakończeniem, lepiej poszukajcie ich gdzie indziej. Tu nie tylko nie ma takiego zakończenia, ale nie ma też szczęśliwego początku, a w środku jest mało dobrego”. Tymi słowami już w pierwszych sekundach serialu Lemony Snicket starał się zniechęcić nas do oglądania Serii niefortunnych zdarzeń. Podejrzewam – bezskutecznie, gdyż serial Netfliksa daje zdecydowanie więcej uciechy niż zawodu. A i wszystkie troski tego świata muszą się kiedyś skończyć – nawet te Baudelaire’ów. Trzeci sezon to wielki finał przygód strapionego rodzeństwa oraz czas długo wyczekiwanych odpowiedzi, które przyniosą wiele satysfakcji widzom towarzyszącym Wioletce, Klausowi i Słoneczku od pierwszego odcinka. Jak zatem wypadł ostatni sezon oraz czy sprawdził się dobrze jako zwieńczenie serii? I tak, i nie.
Podobne wpisy
Trzeci sezon bez uprzedzenia wrzuca widza w sam środek gęstej akcji brutalnie przerwanej przez zakończenie drugiego sezonu. Do dwójki rodzeństwa – Wioletki i Klausa – dołączamy zatem w momencie, w którym mają oni roztrzaskać się u stóp stromych skalistych gór. Choć na rozwiązanie tego klasycznego cliffhangera przyszło nam czekać prawie rok, serial szybko i bezboleśnie wprowadza nas w akcję, sprawiając wrażenie, jakby wątki między sezonami nie zostały przerwane ani na chwilę. Nowe odcinki zwiastują jednak koniec ciągłych ucieczek przed szarlatańską trupą hrabiego Olafa. Tak jak charakterystyczne było to w poprzednich sezonach, tak i tu mamy do czynienia ze śmiałą zabawą z widzem, tragikomicznymi sytuacjami, barwnymi bohaterami, czarnym humorem oraz kolejną masą dowcipnych easter eggów, którym można by poświęcić osobny artykuł. Zabawa w kotka i myszkę w końcu jednak dobiegła końca, a na jej miejscu pojawiają się nowe wątki dramatyczne, moralne perturbacje, intrygujące retrospekcje oraz interesujące zwroty akcji. Intryga zaś rozwija się zaskakująco dynamicznie, prowadząc na bezdechu do nieubłaganego finału, który niejednego zapewne zaskoczy.
Pierwsze moje zetknięcie z netfliksową Serią niefortunnych zdarzeń nie zwiastowało udanej relacji. Cukrowa otoczka i wszechobecna baśniowość początkowo odpychały od historii trójki sierot, kojarzonej bardziej z depresyjnym nastrojem i ponurością. Szybko jednak odkryłam, że owo odejście od reguły jest nie lada zaletą – nic zaś nie pomaga lepiej wybrzmieć owej historii niż przejaskrawienie i karykaturalność, których tu nie braknie. W ostatnim sezonie serialu robi się jednak o wiele bardziej poważnie, a widmo obiecanego nieszczęśliwego zakończenia wydaje się nieubłaganie spowijać niebo.
Twórcy mają nam wiele do opowiedzenia i jeszcze więcej do wyjaśnienia. Wprowadzając niemało nowych bohaterów oraz przywołując tych długo nieobecnych, pomagają Baudelaire’om odkrywać kolejne rodzinne sekrety. Co jednak najważniejsze i co staje się niepodważalną zaletą sezonu, portrety psychologiczne bohaterów zostają wyraźnie pogłębione. Wioletka, Klaus oraz Słoneczko podejmują coraz odważniejsze decyzje, czasem sprzeczne z ich kompasem moralnym. Nawet złoczyńcy przestają być ukazywani jedynie w ciemnych barwach, a na pierwszy plan wychodzi dwoistość natury głównego nemezis. Co również zasługuje na pochwałę, to często poruszane kwestie moralne harmonijnie przeplatane z absurdalnym humorem, dzięki czemu serial porusza coraz dojrzalsze tematy, nie tracąc tym samym na swej specyfice i stylowości. Tak więc prócz zachwycającej warstwy wizualnej, trzymającej w napięciu intrygi oraz genialnie karykaturalnego aktorstwa (szczególnie Lucy Punch wcielającej się w postać Esmé Squalor, która z nieprzyzwoitym wdziękiem i namaszczeniem cedzi każde słowo) twórcy wprowadzają nieco świeżości oraz powagi. Zadbali o to, by finałowy sezon mocno się wyróżniał.
Seria niefortunnych zdarzeń nigdy nie była serią należącą do prostolinijnych i przejrzystych. Jej wyznacznikami były zawiłość i zagmatwanie. Trzeci sezon można bez ogródek nazwać chaotycznym. Problem w tym, że z czasem staje się on zbyt chaotyczny. Nie sposób się oprzeć wrażeniu, iż twórcy byli zmuszeni upchnąć zbyt wiele wątków w jeden krótki, siedmioodcinkowy sezon. Mamy zatem wątki świeże, wpisujące się w kanon komediowy, jak i te objaśniające, powoli zamykające historię. Jesteśmy zatem świadkami uporczywych prób powiązania opowieści w jedną zgrabną całość przy jednoczesnym jej rozwijaniu i kontynuowaniu. Ten scenariuszowy nieład skutkuje zaś małym rozczarowaniem towarzyszącym finałowi sezonu. Choć serial doczekał się niezwykle interesującego i przewrotnego zakończenia, zostawia po sobie pewien niedosyt. Związany jest on z pozostawieniem wielu wątków samych sobie – bez wyraźnego zwieńczenia. Kiedy ostatni odcinek serii skupia się wyłącznie na losach głównych bohaterów, o postaciach drugoplanowych dostajemy szczątkowe informacje lub, w najgorszym wypadku, musimy dopowiedzieć sobie, jaki był finał ich historii. Można by przypuszczać, iż tak imponująca i zawiła opowieść zasługuje na bardziej przemyślany finał, niepodyktowany zbędnym pośpiechem.
Mimo pewnego bezładu i gorączkowości widzowie doczekali emocjonalnego zakończenia tej słodko-makabrycznej opowieści. Nie ulega jednak wątpliwości, iż największymi zaletami Serii niefortunnych zdarzeń stały się pompatyczna, przerysowana stylizacja, teatralizacja i słodko-cierpki humor, które nadały serialowi unikatowy charakter. Wszystko to powraca ze zdwojoną siłą w ostatnim sezonie, gdzie mroczne tony beztrosko przeplatają się z komediowymi, zachwycając swoją oryginalnością. Widzowie zdecydowanie mogą odetchnąć z ulgą – swojego wdzięcznego końca doczekała się właśnie seria, która stała się nie tylko udaną oraz urzekającą adaptacją, ale i pięknym, arcyciekawie poprowadzonym serialem serwującym dużo zabawy. Wspominając zatem słowa Snicketa, można by rzec – nie każda historia potrzebuje szczęśliwego zakończenia, by dobrze się skończyć.