SEQUELE znacznie LEPSZE od ORYGINALNYCH filmów
Sporadycznie się zdarza, że sequel jest lepszy od oryginalnego filmu. Składa się na to szereg przyczyn – pomysł dopracowany z myślą o jednym filmie, a nie kilku, zmiany na stanowiskach reżyserów i scenarzystów albo np. zbyt duży wpływ producenta na ostateczny kształt sequela, co z kolei spowodowane jest analizą biznesową efektów, które osiągnęła pierwsza część. To i wiele innych przyczyn wpływa na niską jakość kontynuacji nieraz kultowych dla historii kina tytułów. Zdarzają się jednak wyjątki, bo jakimś zrządzeniem filmoznawczego losu, twórcy wyciągają odpowiednie wnioski i nawet z pomysłu, jaki nie przewidywał żadnej kontynuacji, tworzą arcydzieła na miarę oryginalnych produkcji. Potrzebny jest wtedy tylko czas, żeby tak stworzone sequele dojrzały i uznane zostały za lepsze niż pierwowzory. Poniżej dziesięć przykładów filmów dorównujących lub wyprzedzających stylem i klasą filmy matki.
„Terminator 2: Dzień sądu” (1991), reż. James Cameron
Niekwestionowany król tego zestawienia; zawiera tak wiele motywów, które weszły do kanonu gatunku, że niewiele filmów science fiction, które nakręcono po 2000 roku, mu dorównuje. Pierwszą, równie kultową, część odbieram jako takie badanie gruntu, a i weryfikowanie, do czego był zdolny w roli Terminatora Arnold Schwarzenegger. Przede wszystkim, czy był w stanie stworzyć postać archetypową. Dzisiaj już wiemy, że uniósł ten ciężar i stał się Terminatorem nieśmiertelnym w historii kina, Terminator 2: Dzień sądu zaś prócz elementów stricte fantastycznych zawiera w sobie dojrzałe podejście do katastrofizmu i filozoficznej jego interpretacji w kontekście stosunku człowieka do maszyn, jako potencjalnych nowych gatunków, stanowiących konkurencję dla naszej inteligencji.
„Gwiezdne wojny: Część V – Imperium kontratakuje” (1980), reż. Irvin Kershner
George Lucas zaryzykował i wygrał pierwszą częścią szansę na poprawienie wszystkich błędów, które musiał popełnić ze względu na brak doświadczenia i środków, żeby nakręcić w tamtych czasach film z gatunku gwiezdnej opery, jaki zaspokoi fantazję reżysera. Imperium kontratakuje więc kręcone było w czasach lepszych, z doświadczeniem, większą wiedzą, co się chce pokazać, a czego się jeszcze nie da. Scenariuszowo historia również jest mądrzejsza, a relacja Luke’a Skywalkera i Dartha Vadera nabiera charakteru kultowego. Pamiętać się będzie zawsze scenę ich walki w ciemnych, industrialnych pomieszczeniach, gdzie na pierwszy plan wychodziły jedynie miecze świetlne, a sylwetki walczących pozostawały w cieniu. Obie po ciemnej stronie mocy?
„Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore’a” (2022), reż. David Yates
Ten film ma dwie role – jest spin-offem i sequelem. Generalnie spin-offy Harry’ego Pottera zawiodły mnie na całej linii. Zawiódł przede wszystkim Newt Skamander, a może Eddie Redmayne, lub obaj jednocześnie. Wprowadzenie Deppa jako Grindelwalda również niewiele dało. Dopiero poszerzenie wątku Dumbledore’a, osadzenie go w tematyce LGBT oraz zestawienie z Madsem Mikkelsenem odwróciło moją uwagę od spastycznego Newta. Film stał się więc po prostu ciekawy, nietuzinkowy, chociaż zastrzeżenia do zakończenia każdy miłośnik przygód Pottera mieć powinien. Relacja Dumbledore’a i Grindelwalda również została nieco zmarnowana, ale całość produkcji jednak przykuwa do ekranu dużo bardziej niż dwa pierwsze spin-offy.
„Tron: Dziedzictwo” (2010), reż. Joseph Kosinski
Długo się broniłem sam przed sobą, przed przyznaniem się, że Tron: Dziedzictwo udał się jako kontynuacja legendarnej dla gatunku produkcji Stevena Lisbergera. W owych czasach był to film odkrywczy zarówno pod względem tematycznym, jak i estetycznym. Co zaś do samej estetyki, kto jak nie Joseph Kosinski mógł podnieść tę rękawicę rzuconą gatunkowi i miłośnikom fantastyki. Dziedzictwo rzecz jasna dorównało filmowi matce, a nawet go znacznie przerosło. Stworzyło precyzyjniej i klimatyczniej świat, który zamieszkują programy, a ich wizualizacja bardziej do mnie przemawia niż postawienie na realizm przez siostry Wachowskie w Matrixie. Co zaś do samej treści, poziom abstrakcji został utrzymany. Mało tego, wprowadzono bardzo charakterystyczne postaci, które są pamiętane długo, np. Castor (Michael Sheen).
„Mad Max 2 – Wojownik szos” (1981), reż. George Miller
Więcej realizmu i dekadencji, a mniej katastroficznego surrealizmu – tak bym porównał ze sobą dwa pierwsze filmy. To Wojownik szos stworzył legendę szalonego Maxa. Czym byłby ten film bez antagonistów w postaci Weza i Humungusa albo Kapitana Wiatrakowca. W pierwszym Mad Maxie nie było tak mocnych postaci, nie umniejszając oczywiście Obrzynaczowi. Wyraźnie da się również zauważyć różnicę techniczną między tymi filmami. Mad Max 2 jest pełnokrwistym kinem postapokaliptycznym, inspirującym do tworzenia artów, nawiązań, komentarzy itp. Mad Max z 1979 roku dopiero wykluwał legendę Wojownika szos.