Roland Emmerich – człowiek, który ukochał katastrofy
Roland Emmerich. Jego nazwisko to synonim największych kinowych katastrof , co może być rozumiane różnorako: raz, oczywiście dosłownie, bo facet uwielbia ekranizacje kataklizmów, a dwa, to jego filmy przez krytykę są najczęściej niszczone. Całe szczęście widzowie dopisują – co jak co, ale pomysły Emmericha mogą liczyć na poklask u publiczności, która chętnie płaci za oglądanie gargantuicznych wybuchów i efektownych zgliszcz. Jego filmy zarobiły już ponad 3 miliardy dolarów na całym świecie, są chętnie oglądane w telewizji, która regularnie sięga do jego dorobku, świetnie sprzedają się także na dvd/blu-ray – Niemiec, importowany do USA w połowie lat 80., z pewnością będzie długo siał zniszczenie bez oglądania się na złośliwych krytyków.
Obecnie na ekrany kin wchodzi “Dzień Niepodległości: Odrodzenie”, którego recenzja pojawi się u nas wkrótce. Facet więc nie spoczywa na laurach i możemy być pewni, że atak kosmitów będzie taki, jakiego świat jeszcze nie widział. Dobrze? Źle? Trudno powiedzieć, możemy jednak być pewni, że rozpierducha będzie nieziemska.
Dzisiaj oceniamy jego dotychczasową twórczość. Na końcu zapraszamy do ankiety.
DAS ARCHE NOAH PRINZIP
Arka Noego (1984)
Pełnometrażowy debiut Rolanda Emmericha, a zarazem jego praca dyplomowa, został w całości nakręcony w Niemczech – ściślej w ówczesnym RFN. Jest to zarazem pierwszy i ostatni film stworzony w jego rodzimym kraju, ponieważ później reżyser ten na stałe przeniósł się do Ameryk, gdzie do dziś tworzy. Emmerich swoją przygodę z filmem rozpoczął w gatunku science fiction, który następnie będzie determinował jego twórczość. Akcja filmu rozgrywa się 1997 roku na stacji badawczej monitorującej ziemski klimat, której załoga wkrótce orientuje się, że zostanie wykorzystana do celów militarnych. Choć film posiada ciekawy klimat (kto lubi SF z akcją osadzoną na stacji badawczej, ten wie co mam na myśli), to jednak cierpi na wyraźne braki scenariuszowe, przez które 90-minutowy seans staje się wyzwaniem. A i odniesienia do biblijnej Arki są wplecione wyraźnie na wyrost. Film był jednak na tyle charakterystyczny, że potrafił zwrócić na siebie uwagę krytyków- co zaowocowało nominacją w konkursie głównym Berlińskiego festiwalu filmowego. 5/10 [Piwon]
MAKING CONTACT aka JOEY
(1985)
Zanim Roland Emmerich wyrobił swój własny, niepodrabialny styl (moc CGI zniszczenia, bohaterowie wycięci z dykty, toporne dialogi, dziury scenariuszowe wielkości budynków ZUS-u), był reżyserem-marzycielem z RFN, zakochanym w jankeskim kinie, a zwłaszcza w twórczości Stevena Spielberga. Upust swojej fascynacji dał tworząc mocno zapomniany już dziś „Making Contact”/„Joey”. Młody chłopiec po śmierci ojca odkrywa u siebie telepatyczne zdolności, wkrótce jest zdolny kontaktować się ze zmarłym rodzicem za pomocą zabawkowego telefonu, niestety wraz z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność (ekhm!), oraz efekty uboczne w postaci ataków psychopatycznych świadomych pacynek. Jestem pod wielkim wrażeniem tupetu Niemca, który już nawet nie nawiązuje, ale zwyczajnie kradnie masę pomysłów z hollywoodzkich produkcji. Czego tu nie ma: przesuwanie przedmiotów rodem „Poltergeist”, rząd rozstawiający laboratorium na przedmieściach niczym w „E.T.” (głównego bohatera będącego klonem Elliotta nawet nie liczę), masę ujęć rodem z „Close Encounters of the Third Kind”, pojawia się postać Lorda Vadera, a także latające modele Sokoła Millennium, myśliwców Tie, oraz machina krocząca AT-AT, a na deser dostajemy kalkę podróży tunelem czasoprzestrzennym z „2001: A Space Odyssey”. Główny pomysł będący nawet niezłym przepisem, masa składników, dobrze wyposażona kuchnia – tylko kucharz słaby i wyszedł niestety straszny zakalec. Dialogi wołają o pomstę do nieba, reżyseria kuleje, montaż jest strasznie rwany, a nawiązania i kalki budzą zwyczajnie zażenowanie. Jest kilka fajnych patentów, jak chociażby ten z dziećmi uwięzionymi w olbrzymim labiryncie, czy też sama idea małego chłopca obdarzonego telekinetycznymi mocami, ale w ogólnym rozrachunku film wypada raczej słabo. Zabrakło reżyserskiego talentu, scenopisarkiego pazura i serca – tak własnie, opcja kopiuj/wklej i efekty specjalne to nie wszystko panie Emmerich, tak pan kariery nie zrobi…zaraz, zaraz! 4/10 [Bucho]
GHOST CHASE / HOLLYWOOD MONSTER
Polowanie na duchy [1987]
Drugi film niemieckiego reżysera nakręcony w Stanach, koncepcyjnie wiąże się z tym pierwszym. „Polowanie na duchy”, tak jak „Joey”, jest bowiem filmem przeznaczonym widzowi nastoletniemu, wykorzystującym elementy fantastyki – w tym wypadku horroru. Młodzi bohaterowie, zapaleni filmowcy, stają się posiadaczami starego zegara, w którym skrywa się duch kamerdynera rodziny. A że zegar nie należy do nich, generuje to szereg niefortunnych wydarzeń, podszytych dawką zawadiackiego humoru. Dość ważną rolę pełnią w filmie efekty specjalnie, tym samym Emmerich na początku swojej kariery daje jasno do zrozumienia co go „jara” i jaki będzie podstawowy wyróżnik jego twórczości. Z uwagi na realizacyjną siermiężność, siła oddziaływania filmu nie jest zbyt wielka, wręcz może pozostawić przeciętnego widza obojętnym. Jestem jednak pewien, że gdybym obejrzał go w czasie, gdy pierwszą cyfrą mojego wieku była jedynka, film z pewnością by mi się spodobał i dziś wspominałbym go dobrze. Klimat młodzieżowego kina lat 80. jest zawsze cenie. 5/10 [Piwon]
MOON 44
Księżyc 44 (1990)
To spokojnie mógł być najlepszy film Emmericha, a dla fanów oldschoolowego s-f, klasyk do postawienia na półce obok „Aliena”, „Blade Runnera”, czy też „Terminatora”. Pomysł wyjściowy, choć naciągany i lekko naiwny, to nadal bardzo smakowity: w roku 2038 źródła zasobów naturalnych się wyczerpały, rządzące Ziemią, i wzajemnie ze sobą konkurujące, koropracje zabierają się za podbój kosmosu. Żadne prawo nie kontroluje gwiezdnego „wyścigu” toteż dochodzi do walk pomiędzy korporacjami, rozwoju szarej strefy, oraz grabierzy ze strony piratów. Jedna z firm, Galactic Mining Corp, z powodu ataków piratów utraciła już kopalnie na trzech księżycach, a ostatni, tytułowy Moon 44 zaczyna przynosić olbrzymie straty. Na satelitę zostaje więc oddelegowany oficer wydziału wewnętrznego firmy, w celu przeprowadzenia dochodzenia, a wraz z nim, jako mięso armatnie, oddział skazańców przeszkolonych w obsłudze bojowych helikopterów – Takie opisy kupuje w ciemno! Niestety pomysł wyjściowy został tutaj zarżnięty masą raniących uszy dialogów, galerią bezpłciowych postaci (tylko Brian „Night Slasher” Thompson daje czadu), toporną reżyserią, rozlazłą intrygą, oraz nieemocjonującymi i zwyczajnie nudnymi scenami akcji. Jakieś plusy? Jak najbardziej, formalnie (nie licząc montażu) film prezentuje się absolutnie obłędnie – autor zdjęć, Karl Walter Lindenlaub i scenograf, Olivier Scholl sprzedali chyba dusze diabłu, bo powstały za grosze „Moon 44” jest jednym z najlepiej wyglądających i klimatycznych esefów jakie dało nam kino. „Blade Runner” spotyka „Aliena” – futurystyczne drapacze chmur nocą, zasyfione kwatery sypialne, zadymione pomieszczenia, światła urządzeń przebijające się przez kłęby pary, wizualny orgazm dla fanów s-f w starym stylu i chociażby dla tych elementów warto ten film obejrzeć. 6/10 [Bucho]