RICHARD B. RIDDICK. Dla niego Vin Diesel zaryzykował utratę domu
Riddick
O powstaniu tego filmu napisałem już nieco na początku tekstu. Kroniki poniosły sromotną klęskę w kinach, ale udało im się sporo zarobić na dystrybucji DVD. Seria wbrew pozorom wciąż żyła, a Vin Diesel był zdeterminowany, żeby ją kontynuować. Po pozyskaniu praw do marki od wytwórni Universal rozpoczął się mozolny proces produkcji trzeciej części przygód kosmicznego zabijaki. Już na starcie przyjęto inne założenia niż w przypadku poprzedniego filmu. Celowano w znacznie mniejszą skalę i kategorię wiekową R, która pozwalała na nieograniczoną swobodę w sensownym przedstawieniu świata morderców, przestępców i potworów. Projekt zapowiadał się na powrót do korzeni i napawał optymizmem. Niełatwo było jednak znaleźć chętnych do sfinansowania kontynuacji niezbyt zyskownego filmu sprzed niemal dekady. Vin Diesel włożył więc w produkcję sporą część swoich prywatnych pieniędzy, zapożyczył się oraz zastawił swój dom. To mówi bardzo wiele o wierze, którą pokładał w Riddicku, i miłości, jaką darzy tę rolę. Rzadko kiedy możemy znaleźć w kinie przykład takiego zaangażowania w los swojej postaci.
Consort: So what is the best way to a man’s heart?
Riddick: Between the fourth and fifth rib. That’s where I usually go. I’ll put a twist at the end if I wanna make sure.
Podobne wpisy
I właśnie dzięki temu tym razem się udało. Nie jest to film wolny od wad, ale skutecznie naprawia błędy Kronik i dostarcza widzowi Riddicka w takim wydaniu, o jakim marzył. Historię rozpoczyna zdrada i porzucenie bohatera na spalonej słońcem planecie. Przez cały pierwszy akt śledzimy poczynania rannego Riddicka, który próbuje przetrwać w tym niegościnnym świecie. Obserwujemy jego starcia z lokalną fauną, a poprzez wewnętrzne monologi (idealnie wpasowujące się w konwencję i nie irytujące, jak to często bywa w kinie) i retrospekcje odkrywamy kolejne fakty. Ponownie mamy również okazję przekonać się, jak ludzki potrafi być Riddick, kiedy ryzykując życie, ratuje przed śmiercią szczenię. Więź między mordercą a psem była moim zdaniem znacznie bardziej na miejscu niż prawie że romantyczna relacja z poprzedniego filmu. Kiedy jednak okazuje się, że w stronę bohatera zmierza potężna burza, a razem z nią wodolubne zabójcze monstra, staje się jasne, że należy stąd uciekać. W tym celu protagonista używa siebie jako przynęty i zwabia na planetę łowców nagród, którym marzy się nagroda za jego zwłoki. Po tym czynie Riddick znika z ekranu i przez pewien czas pojawia się na nim sporadycznie. My zaś możemy podziwiać grę w kotka i myszkę z najemnikami, którzy zaczynają żałować swojej pazerności – skojarzenia z Predatorem są jak najbardziej uzasadnione, z tym że tym razem kibicujemy morderczej bestii.
Nie da się ukryć, że punkt wyjściowy historii budzi skojarzenia z Pitch Black. Riddick wystarczająco często odchodzi jednak od tej formuły i wprowadza swoje pomysły, dzięki czemu nie jest to tak odczuwalne. Znów należy pochwalić stronę wizualną, która imponuje pomimo niskiego budżetu. Nie uświadczymy tu widowiskowości, ale za to dużą kreatywność w kwestii kadrowania, gry cieniem i użycia kolorów. Największym plusem jest jednak oddanie sprawiedliwości wszystkiemu, co mieliśmy okazję usłyszeć na temat tytułowego bohatera. W tym filmie Riddick potwierdza swój status zabójczo groźnego wojownika, u którego strach jest zastąpiony przez zawziętość i determinację. Produkcji na dobre wyszła także mniej poważna konwencja i samoświadomość, której brakowało wcześniej. Dzięki temu wszystkiemu widzowie może nie rzucili się do kin (przez dekadę zainteresowanie postacią trochę opadło), ale produkcja zarobiła wystarczająco dużo, żeby pozostawić otwartą furkę dla następnego filmu.
The Chronicles of Riddick – Furya
Tak bowiem będzie zatytułowana czwarta część serii, którą zobaczymy być może w przyszłym roku. Wiadomo o niej tyle, że będzie kręcona pod kategorię wiekową R i ukaże nam ojczystą planetę Riddicka, której nazwę zawiera tytuł. Jaki kierunek zdecydują się obrać twórcy? Trudno powiedzieć, ale myślę, że możemy założyć, że nie podejmą kolejnej próby stworzenia epickiej space opery. Prawdopodobnie będzie nam dane dowiedzieć się, jaki dokładnie los spotkał rodaków bohatera serii, niewykluczone, że zobaczymy również koniec imperium Nekromongerów. Możliwości są duże, bo i uniwersum zdążyło się rozwinąć od premiery Pitch Black.
To świat przemocy i bezprawia – niewinni cierpią, degeneraci prosperują, najwięcej zarabia się na cudzej krwi, a niezbadany kosmos jest równie zabójczy, co zamieszkujący go ludzie. Statki kosmiczne i technologia przywodzą na myśl takie klasyki stylu retro science fiction jak Obcy. Zapomnijcie o błyszczących powierzchniach i zmyślnych holograficznych interfejsach. Wszystko tu jest brudne, znoszone i toporne. Wizualny aspekt uniwersum świetnie idzie w parze z jego tonacją.
The darkness, for me, is where I shine.
Ciekawie pomyślany świat stanowi jednak przede wszystkim tło dla wspaniałej postaci. Nietypowej, zaskakującej i zagranej z sercem. Na tym właśnie polega przewaga Riddicka nad Dominikiem Toretto. Riddick nie sprzedaje nam łzawych monologów o rodzinie jak Toretto, nie zmaga się z dramatami pokroju amnezji swojej ukochanej. Wcielając się w tę rolę Vin Diesel rzadko kiedy ma okazję położyć przejmującą scenę swoimi niedostatkami w ekspresji lub jej nadmiarem. Tu ma okazję zademonstrować przede wszystkim swoje zalety. Riddick to postać, która bardzo łatwo mogła nie wypalić i ugiąć się pod ciężarem swojego przerysowania. Diesel potrafi jednak uczynić ją przekonującą i uwiarygodnić swoim niskim, głębokim głosem nawet najbardziej czerstwe kwestie dialogowe. Nigdy nie wiemy, czego się po nim spodziewać. Jego kreatywność i nieprzewidywalność są źródłem nieustannej ekscytacji podczas seansu. Miejmy nadzieję, że desperacka walka aktora o przyszłość serii zaowocuje jej dalszym rozwojem – w morzu grzecznych i poprawnych produkcji potrzebujemy mocnego kina o znanych na całą galaktykę mordercach.
korekta: Kornelia Farynowska