REŻYSERZY Z NAJLEPSZYM ZMYSŁEM MUZYCZNYM. Ranking subiektywny
We wrześniu zeszłego roku pisałem o tych scenach, w których piosenka perfekcyjnie zgrywa się z obrazem, tworząc w efekcie niezapomniany filmowy moment. Tym razem chciałbym pójść o krok dalej i pochylić nad pięcioma reżyserami, którzy mają szczególny zmysł do tworzenia takich właśnie fragmentów. Dobierając poszczególnie piosenki, każdy z niżej wymienionych konsekwentnie krąży w obrębie jednego gatunku, dodatkowo nadając swoim filmom niepowtarzalny styl i rozpoznawalność. Przejdźmy zatem do rzeczy.
5. ZACH BRAFF
Braff więcej gra niż reżyseruje, ale na moją listę zdążył wkupić się zaledwie jednym filmem w postaci Powrotu do Garden State (2004). Pełnometrażowy debiut reżyserski Braffa to kameralna opowieść o rozliczaniu się z przeszłością i samym sobą, bardzo spokojna i nostalgiczna. Soundtrack uderza w dokładnie te struny, co trzeba. Do poszczególnych scen Braff dopasował piosenki już na etapie pisania scenariusza, opierając się – tak po prostu – na tym, czego najczęściej słuchał w tamtym czasie. Składanka jest zatem w pewnym sensie odbiciem inspiracji twórcy do stworzenia Powrotu do Garden State oraz muzycznym wyrażeniem nastroju panującego w wykreowanym przez niego świecie. Większość wykonawców to reprezentanci muzyki indie (The Shins, Remy Zero, Cary Brothers), choć Braff znalazł miejsce również dla muzyki popularnej. Szczytowym momentem filmu oraz ścieżki dźwiękowej jest The Only Living Boy in New York Simona & Garfunkela – scena, którą ilustruje, pozostaje jedną z moich ulubionych, nie tylko w obrębie tego filmu. Nieco mniej w pamięci zostaje składanka do Gdybym tylko tu był, drugiego filmu Braffa, lecz nadal jest argumentem potwierdzającym świetny zmysł i gust tego twórcy.
4. DANNY BOYLE
Podobne wpisy
Boyle’a mógłbym umieścić na liście już za samo Trainspotting (1996). Wypełniona utworami gigantów brytyjskiej sceny muzycznej składanka jest dziś uznawana za jeden z najlepszych soundtracków w historii, słusznie zresztą – to fantastyczna kompilacja, której znakomicie słucha się również w oderwaniu do samego filmu. Skoro jednak mówimy tu o zgraniu muzyki z obrazem to wypada zaznaczyć, jak dobrze, energicznie i przejmująco wypadają te piosenki w samym filmie. Już otwierające film Lust for Life Iggy’ego Popa (kapitalna piosenka, swoją drogą) udowadnia, że Boyle potrafi bezbłędnie uzupełnić dźwięk obrazem i na odwrót. Dalej mamy zaś choćby taką perełkę jak Perfect Day Lou Reeda, której ironiczne zastosowanie potwierdza wyjątkowość filmu Boyle’a. Reżyser swoje miejsce na liście przypieczętował 127 godzinami (2010) i perfekcyjnym użyciem utworu Festival autorstwa Sigur Rós. Piosenka, która sama w sobie brzmi jakby pochodziła z innego świata, w zakończeniu filmu jawi się jako muzyczna mieszanka triumfu, szczęścia, ulgi i wielkiej nadziei. Wzrusza za każdym razem. Idealny wybór.