search
REKLAMA
Zestawienie

RESTARTY serii, które okazały się POTRZEBNE

Filip Pęziński

21 listopada 2019

REKLAMA

Geneza planety małp

geneza-planety-małp

Planeta małp to bez wątpienia jeden z najbardziej kultowych i najważniejszych filmów w historii kina science fiction. Nic dziwnego, że studio pragnęło przekształcenia go w serię. W ten oto sposób film z 1968 roku doczekał się aż czterech sequeli w naprawdę odmiennych konwencjach i o różnych reprezentowanych poziomach. Serię ostatecznie i na lata zamknęła kiepska Bitwa o planetę małp, a po latach wrócono do marki za sprawą remake’u pierwszego filmu (ponownej ekranizacji pierwowzoru?) autorstwa Tima Burtona. Film zupełnie nie przypadł do gustu widzom i fanom oryginału (mimo kilku naprawdę udanych decyzji reżysera) i – zdawało się – przypieczętował los filmowych podróży na planetę małp.

Sytuacja uległa zmianie na początku drugiej dekady tego wieku. Do kin wszedł wtedy reboot serii (prequel oryginalnego filmu?). Po Genezie planety małp nikt chyba nie oczekiwał wiele, zatem wielu widzów nie kryło swojego zdziwienia, kiedy film Ruperta Wyatta okazał się znakomitym, świeżym i inteligentnym otwarciem nowej serii, którą z niezwykłą klasą kontynuował potem Matt Reeves (Ewolucja planety małp, Wojna o planetę małp). Obu reżyserom udało się wspólnie stworzyć jedną z najlepszych trylogii w historii kina rozrywkowego. Tego nie spodziewał się przed 2011 rokiem chyba nikt.

Człowiek ze stali

człowiek-ze-stali

Superman z 1978 roku był bez wątpienia jednym z najważniejszych wydarzeń w historii kina rozrywkowego. Oto reżyser Richard Donner udowodnił, że ekranizacja komiksu superbohaterskiego może aspirować do rangi udanego, stojącego na wysokim poziomie realizacyjnym blockbustera dla całej rodziny (nawet jeśli dziś wydaje nam się co najwyżej sympatyczną ramotką). Film z Christopherem Reeve’em w roli tytułowej doczekał się aż trzech, z każdym tytułem coraz zresztą gorszych sequeli. Ostatni z nich zagościł na ekranach kin w 1987 roku i na całe lata zakończył romans Kryptończyka z wielkim ekranem.

Po sukcesie wspomnianego już w tym tekście filmu Batman – Początek studio zdecydowało się ponownie dać szansę swojemu najstarszemu herosowi. Superman: Powrót z 2006 roku – inaczej niż film Nolana – nie był jednak rebootem, ale bezpośrednią kontynuacją dwóch pierwszych Supermanów. Powróciliśmy zatem do doskonale znanego motywu muzycznego Johna Williamsa, charakterystycznego wizerunku Clarka Kenta i skąpanego w sepii Metropolis. Film został przyjęty raczej chłodno i chociaż sam darzę go sporą sympatią, to trudno mi nie zauważyć, że nie był to Superman na miarę XXI wieku, ale produkcja kurczowo trzymająca się wizji sprzed 30 lat.

Świeże dla Ostatniego Syna Kryptonu rozdanie przyszło siedem lat później – w 2013 roku na ekranach kin pojawił się Człowiek ze stali (produkowany zresztą przez Christophera Nolana). Film co prawda nie do końca udany, ale odważnie zrywający ze stylistyką Donnera (w końcu nowy motyw muzyczny!) i wprowadzający postać w obecne czasy. Oczywiście losy granej przez Henry’ego Cavilla inkarnacji postaci nie były kolorowe – Batman v Superman: Świt sprawiedliwości i Liga Sprawiedliwości nie przypadły do gustu publiczności i krytykom – ale bez wątpienia mogę nazwać Człowieka ze stali Zacka Snydera rebootem potrzebnym. Udowodnił bowiem, że można odciąć pępowinę łączącą tę postać z filmem z 1978 roku.

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na filmach takich jak "Batman" Burtona, "RoboCop" Verhoevena i "Komando" Lestera. Pasjonat kina superbohaterskiego, ale także twórczości Davida Lyncha, Luki Guadagnino czy Martina McDonagh.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA