RESTARTY serii, które okazały się POTRZEBNE
Często powtarza się, że żyjemy w czasach rebootów i remake’ów. Są to zdania wyraźnie zabarwione pejoratywnie. Ale czy na pewno każdy reboot* oznacza z założenia coś złego? W historii kina znaleźć możemy przynajmniej kilka tego typu produkcji, które okazały się zwyczajnie potrzebne.
* – za Wikipedią: Termin głównie z dziedziny teorii filmowej, określający film podejmujący tematykę wcześniejszego bądź wcześniejszych filmów z serii, niebędący jednak ich bezpośrednią kontynuacją ani prequelem.
Batman – Początek
Pierwszy Batman Tima Burtona był też pierwszym przeniesieniem tej postaci na ekran w sposób poważny i oddający jej sprawiedliwość. Późniejsze losy filmowe Człowieka-Nietoperza nie potoczyły się jednak zbyt kolorowo. Powrót Batmana – jakkolwiek znakomita produkcja – nie spełnił oczekiwań studia. Film okazał się zbyt mroczny i brutalny dla dzieci, które nie tylko niechętnie pojawiały się na nim w kinie, ale nie były też zainteresowane kupnem gadżetów promocyjnych. Warner zwolnił zatem Burtona i postawił na nowego twórcę. Joel Schumacher (mimo komercyjnego sukcesu Batman Forever) zaprowadził serię w rejony infantylizmu i kiczu, które na długo odebrały wszystkim ochotę na obcowanie z zamaskowanym obrońcą Gotham.
Przez lata kolejni twórcy przychodzili do studia z kolejnymi pomysłami na postać, ale skutecznie sprzedał swój projekt dopiero Christopher Nolan, wskutek czego w 2005 roku na ekrany kin trafił Batman – Początek. Film brutalnie zrywał ze stylistyką Burtona i Schumachera, stawiając na (względny) realizm i aspirując do nowoczesnego kina akcji. Film nie tylko sprawił, że Batman znów zachwycał, ale też wyniósł na nowy poziom cały segment ekranizacji komiksów superbohaterskich. Kontynuacja Batmana – Początku – sławny Mroczny Rycerz – do dziś uznawana jest przez wielu (zostawmy na chwilę, czy słusznie) za najlepszą ekranizację komiksu w historii.
Casino Royale
Seria powstająca niemal nieprzerwanie od 1962 roku – najdłuższy odstęp między kolejnymi odcinkami wynosił sześć lat, które dzieliły Goldeneye od daty premiery Licencji na zabijanie – zaś 40 lat później doczekała się jubileuszowego odcinka. Śmierć nadejdzie jutro był dwudziestą oficjalną przygodą Jamesa Bonda, powstałą na czterdziestolecie marki, i ostatnim filmem w dorobku piątego agenta 007 – Pierce’a Brosnana. Twórcy filmu naszpikowali go nawiązaniami do bogatej historii serii, ale gdzieś po drodze całkowicie zgubili jej stylistykę i klimat. Rozpędzeni niczym Bond w sunącym po lodzie niewidzialnym aucie znaleźli się na ostrym zakręcie, nie wiedząc, co dalej zrobić z marką. Nie po raz pierwszy zatem postawiono na sprawdzone rozwiązanie i postanowiono wrócić do korzeni oraz spuścizny Iana Fleminga (autora książek o Jamesie Bondzie).
Tak powstało Casino Royale (co ciekawe, pierwszą osobą, która wpadła na pomysł ekranizacji tej książki w XXI wieku, był sam Quentin Tarantino). Pierwszy w historii reboot serii o Bondzie, który odcinał się od poprzednich filmów i stawiał na opowiedzenie historii tajnego agenta od nowa. Konwencja filmu była surowa i realistyczna, a sam scenariusz dużo bardziej niż wcześniej skupiał się na postaci Jamesa. I chociaż sam film ma zarówno swoich fanów, jak i przeciwników (podobnie jak wszystkie jego sequele), to trudno powiedzieć, czy bez tak radykalnego kroku seria dziś by jeszcze w ogóle istniała.