search
REKLAMA
Ranking

WAKACYJNE KINO DROGI. Najprzyjemniejsze filmowe podróże

Damian Halik

20 lipca 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Kino drogi jest gatunkiem niesamowicie pojemnym, a próba stworzenia listy najlepszych filmów drogi zdaje się zadaniem tak karkołomnym, jak i zbędnym. W ramach tej kategorii znajdziemy bowiem równie wiele pełnych brawurowych pościgów filmów akcji czy bawiących do łez komedii, co wyciskających łzy dramatów. W doborze swojej listy postanowiłem więc wczuć się w wakacyjny klimat – a że środek lata kojarzy się przede wszystkim z luzem, najodpowiedniejsze zdały mi się filmy proste, lekkie i przyjemne, które równie dobrze można by zastąpić, samemu siadając za kółkiem i na cały regulator puszczając I’m Gonna Be (500 Miles) zespołu The Proclaimers (oczywiście śpiewając, bez śpiewania się nie liczy).

Skoro słowo się rzekło, z poczucia obowiązku przeproszę was za brak tak kultowych pozycji, jak Easy Rider czy Znikający punkt (oraz całej masy innych, nie mniej znaczących dla gatunku tytułów, jakich nie sposób wymienić, by kogoś nie pominąć), ale też filmu stosunkowo młodego, którzy niespełna dekadę temu na nowo wyznaczył szlak dla tego typu produkcji – Wszystko za życie. A teraz, wesoła kompanio, ruszamy w drogę!

Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej (2006)

Miało być prosto, lekko i przyjemnie, ale na początku zaryzykuję filmem, który przynajmniej dla części (zapewne dość dużej…) społeczeństwa jest zupełnym przeciwieństwem tych określeń. Pomijając przekraczający wszelkie granice dobrego smaku humor i obraźliwe dla wielu społeczności fragmenty, Borat jest filmem drogi pełną gębą, a przebycie Stanów Zjednoczonych jest dla naszego kazachstańskiego bohatera niczym innym niż tłem dla wewnętrznej walki i próbą odnalezienia swego miejsca w świecie. Nie zapominajmy też o głównym celu podróży: pogoni za miłością!

Nieraz zdarza mi się wybuchnąć śmiechem, choć każdą ze scen widziałem po kilka, kilkanaście razy. To jednak nie wszystko! Mam świadomość, jak odbierany jest Borat. Może jestem złym człowiekiem, ale paradoksalnie właśnie emocje, jakie u niektórych wywołuje ta produkcja, zawsze były dla mnie najzabawniejszą częścią seansu. Potwierdzone info: quasi-dokumentalne komedie z Sashą Baronem Cohenem powinno się oglądać w towarzystwie, a najlepiej z osobami, które za zaproponowanie tego tytułu będą nas odsądzać od czci i wiary – bo choć Cohenowa satyra ma uderzać przede wszystkim w zakłamujących swe wolnościowe ideały Amerykanów, w gruncie rzeczy wymierzyć można ją przeciw każdemu, kto nie ma pojęcia, czym jest dystans, za to aż nadto orientuje się, w którym miejscu odczuwa się ból dupy.

Podróż za jeden uśmiech (1972)

Polski akcent na liście. Za sprawą wiecznie odgrzewających stare kotlety stacji telewizyjnych Podróż za jeden uśmiech stała się filmem, na którym wychowywaliśmy się właściwie wszyscy. Nieważne, czy urodziłeś się u schyłku lat pięćdziesiątych, czy zaledwie kilkanaście wiosen temu – niemal na pewno w leniwe, wakacyjne poranki zdarzyło ci się śledzić serial bądź film o przygodach Poldka i Dudusia. I nie ma w tym nic złego, bo pasjonująca podróż nad morze tych dwóch urwisów to całkiem niezła rozrywka. Można jedynie pozazdrościć fantazji.

Ich noce (1934)

Kino drogi jako takie pojawiło się co prawda w latach sześćdziesiątych, wyrażając panujące nastroje społeczne i obrazując zbuntowaną młodzież, która bez zbędnego marudzenia ruszyła w podróż w poszukiwaniu szczęścia i wolności, jednak nie oznacza to, że wcześniej nie robiło się takich filmów. Choć Ich noce Franka Capry są przednią komedią romantyczną, nie sposób pominąć tu okoliczności, w jakich mają miejsce najważniejsze wydarzenia filmu. Zadziorna i buntownicza Ellie nie umie pogodzić się z decyzją ojca, który nie akceptuje jej wybranka – Kinga (Jameson Thomas). W pogoni za miłością wyrusza więc do Nowego Jorku, spotykając na swojej drodze liczącego na niezły temat, cynicznego dziennikarza, Petera, który stawia jej ultimatum: jadą razem lub doniesie na Ellie jej ojcu. Tak rozpoczyna się pełna gagów i zbiegów okoliczności podróż, podczas której – w myśl zasady “kto się czubi, ten się lubi” –  ścierają się dwa charaktery. Zamiast rozpływać się nad nagrodzoną pięcioma Oscarami w najważniejszych kategoriach (pierwszy z trzech zdobywców Oscarowego Pokera w historii!) produkcją, która pozwoliła wypłynąć Clarkowi Gable’owi i Claudette Colbert na szerokie wody, po prostu odeślę was do recenzji oraz zachęcę do seansu.

REKLAMA