search
REKLAMA
Ranking

Szybka Piątka #24 – Największe Oscarowe wpadki

REDAKCJA

2 marca 2014

REKLAMA

 

72b112bb397de7ca213a14f7a48ea27a.1000x563x1

Krzysztof Walecki

1. Jim Carrey dla Akademii nie istnieje

Nie ma chyba przykładu lepszego aktora, który brakiem nominacji został ukarany za swoje wcześniejsze emploi. Osobiście dałby nominacje Carreyowi już za „Maskę” lub „Głupiego i głupszego” – uważam, że nie ma drugiego aktora na świecie, który umiałby wcielić się tak dobrze w granych przez siebie bohaterów. Ale komicy to podrzędny gatunek, jak rozumiem. Tę prawdę pojął również Carrey, dlatego wywalczył role w „Truman Show” oraz „Człowieku na księżycu” tylko po to, aby udowodnić, że wielkość może osiągnąć również w rolach dramatycznych. I miał rację – jego Truman Burbank, Andy Kaufman oraz Joel Barish z „Zakochanego bez pamięci” to wspaniałe kreacje, dalekie od jego tradycyjnych wygłupów. Postaci zabawne, ale nie śmieszne, pełne tragizmu, lecz nie pozbawione nadziei, walczące z przeciwnościami w swój własny sposób. Brak nominacji za każdą z tych ról uważam za jedne z największych pomyłek Akademii.

2. Statuetki dla “Django”

Nadal nie wiem, z czego wynika wielkość scenariusza Tarantino do „Django” i czym zasłużył sobie na Oscara. Nie ma w tym tekście nic, czego byśmy wcześniej nie widzieli u twórcy „Pulp Fiction”, a krytyka niewolnictwa, która miała służyć za temat filmu, co rusz trafia na mur pod postacią zabawowości typowej dla QT. We wcześniejszych „Bękartach wojny” proporcje były lepiej wyważone, a myśl, że kino może zabić Hitlera, wydała mi się świeża i pięknie zobrazowana. W „Django” zaś myśli nie dostrzegłem, tylko śmieszną rzeź. Nie przeczę, zrobiła na mnie wrażenie, lecz tylko od strony czysto technicznej; czy coś się za nią kryło, szczerze wątpię. Również Oscar dla Christopha Waltza uważam za pomyłkę – przecież to ten sam bohater, co w „Bękartach”, tylko po jasnej stronie mocy. Skoro już za tamtą rolę dostał statuetkę (zasłużenie), to po co przyznawać mu ją jeszcze raz?

3. “Forrest Gump” vs “Skazani na Shawshank”

Nigdy nie nazwę tego wpadką Akademii, ale raz na jakiś czas zdarza się, że w czasie Oscarów dochodzi do pojedynku dwóch wielkich filmów, i najchętniej obu byśmy przyznali statuetki. W przypadku „Forresta Gumpa” i „Skazanych na Shawshank” ten pierwszy wygrał przez nokaut, zgarniając 6 nagród (w tym za najlepszy film, reżyserię i scenariusz adaptowany), zaś ten drugi, na 7 nominacji nie dostał nic. W tej batalii brał udział jeszcze jeden gigant, „Pulp Fiction”, ale nawet jemu udało się zgarnąć Oscara za scenariusz oryginalny. I choć zawsze wolałem film Darabonta, nie mam pretensji, że to dzieło Zemeckisa okazało się zwycięzcą tamtej gali. Z perspektywy czasu – a to już 20 lat mija w tym roku – oba te tytuły cieszą się zasłużoną estymą oraz wielką i niesłabnącą popularnością. Mimo to, lepiej brzmi „zdobywca 6 Oscarów” niż „nominowany w 7 kategoriach”.

4. Steven Soderbergh pokonał sir Ridleya

Nie dość, że Soderbergh dostał dwie nominacje za reżyserię w tym samym roku (oprócz „Traffic” nakręcił również „Erin Brockovich”), to na dodatek pokonał Ridleya Scotta, który podbił cały świat „Gladiatorem”. Oczywiście nie było wątpliwości, komu przypadnie Oscar za najlepszy film, lecz pominięcie Scotta na korzyść Soderbergha uważam za wielką niesprawiedliwość.

5. …a Denzel Russella

Uwielbiam Washingtona w roli detektywa Alonzo Harrisa, skorumpowanego i podłego, ale i fascynującego. Uważam, że to jedna z jego najlepszych ról i nominacja była jak najbardziej na miejscu. Lecz w tej samej kategorii był Russell Crowe z wybitną kreacją Johna Nasha w „Pięknym umyśle”. Gdzie Rzym, a gdzie Krym?

SPR-wallpaper-saving-private-ryan-1669435-1680-1050

Radosław Pisula

1. Brak Oscara za najlepszy film dla “Szeregowca Ryana” i szał na “Zakochanego Szekspira” w 1998 roku

Nie wiem, co wciągali w tym czasie członkowie Akademii, ale na pewno robili to z ud Gwyneth Paltrow. “Szeregowiec Ryan” – wojenne kino totalne, które trzyma za gardło i nożem myśliwskim orze bebechy, przegrało z uroczą wariacją na temat żywota Szekspira (podobnie jak niesamowicie oryginalne “Życie jest piękne”). Sam William dla kina zrobił wiele, ponieważ z jego fabuł czerpią tysiące filmów. Również adaptacje jego dzieł są zazwyczaj pełne klasy i zasługują na nominacje (Branagh!). Ale… “Zakochany Szekspir” to produkcja, o której dzisiaj nie pamiętają już pewnie nawet jej twórcy. Wesoła komedyjka, która nie zasłużyła na nagrody oraz nominacje – oczywiście oprócz fenomenalnych ośmiu minut Judi Dench. Naprawdę, za scenariusz i film? W czasie, gdy ekrany zaklinali Spielberg, Benigni oraz Weir?

2. Wszystkie nagrody za reżyserię dla „bezpiecznych” produkcji i twórców

Fleming (który zresztą nie wyreżyserował nawet połowy “Przeminęło z wiatrem”) wygrywający z Fordem i Caprą; George Roy Hill (“Żądło”) zostawiający w tyle Bergmana, Bertolucciego (masło!), Friedkina oraz Lucasa; “Zielona dolina” (mniej wybitny Ford) niedająca szans zmieniającemu odbiór medium “Obywatelowi Kane’owi”, a także wyciskającemu co się da z kina noir “Sokołowi Maltańskiemu”; Anthony Minghella (“Angielski pacjent”), wygrywający reżyserię z “Fargo”, “Sekretami i kłamstwami” oraz “Skandalistą Larrym Flyntem”, czy “Zwyczajni ludzie” miażdżący “Człowieka-słonia”, “Tess”, a nawet “Wściekłego byka”. Akademia zbyt często zostawia jaja w domu.

3. Statuetka za najlepszą charakteryzację dla “Wożąc panią Daisy”

Czy tylko ja nie wiem o tym, że Freemana zagrał Downey Jr., a Tandy była naprawdę nastolatką? Czuję, że w 1989 szansę na nagrodę miałby nawet mój film ze studniówki.

4. Brak nominacji dla Alana Rickmana

Hans Gruber, Szeryf z Nottingham, Eamon de Valera z “Michaela Collinsa”, Jamie z “Głęboko, prawdziwie, do szaleństwa” – każda z tych ról to popis aktorski Rickmana, który już dawno zasłużył na docenienie ze strony Akademii. Jest wiele nazwisk w historii kina, które powinny dostać nominacje do złotej statuetki. Jednak w przypadku Brytyjczyka jakoś bardziej zgrzytam zębami. Mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć jego facjatę na ekranie podczas ceremonii. Oldmanowi w końcu się udało, więc czemu nie?

5. Peters Sellers i brak nagrody za “Doktor Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę” (1964) oraz “Wystarczy być” (1979), a także pominięcie go podczas nominacji za “Lolitę” (1962)

Aktor stawał na głowie, aby pokazać jak bardzo jest utalentowany – od niepokojącej kreacji pedofila, przez szaleńczą militarną multi-szarżę, po chwytającą za serce subtelność. Po latach widać wyraźnie, że w obu nominowanych rolach był po prostu dużo lepszy od swoich konkurentów. “Kramer vs. Kramer” to solidny występ, ale Hoffman przed i po nim miał sporo lepszych – w tym wypadku społeczna tematyka wyraźnie wpłynęła na wynik głosowania. Za to wcześniejsza przegrana z Rexem Harrisonem (“My Fair Lady”), podyktowana była chyba tylko płomienną miłością amerykanów do musicali w tamtym okresie. Zresztą, kto dzisiaj pamięta tę rolę? A Sellers w kolektywnym umyśle popkulturowym nadal gra znakomicie.

lawrence-piatka

Filip Jalowski

1. Oscar dla Jennifer Lawrence

Jennifer Lawrence jest przesympatyczną dziewczyną, która ma przed sobą wielką aktorską przyszłość. Mimo młodego wieku gra bardzo dobrze i ma wszelkie predyspozycje do tego, aby w przyszłości rozdawać w aktorskim świecie karty. Statuetka wpadła niestety w jej ręce zdecydowanie za wcześnie. „Pamiętnik pozytywnego myślenia” to film zdecydowanie przereklamowany (podobnie jak tegoroczny „American Hustle” tego samego autora) a Lawrence nagroda po prostu się nie należała. Zdecydowanie lepsza była Chastain w „Zero Dark Thirty”, lepsza była Riva w „Miłości” Hanekego, Lawrence przebiły moim zdaniem nawet Naomi Watts w katastroficznym „Niemożliwe” i kilkuletnia Quvenzhané Wallis w „Bestiach z południowych krain”. Moim zdaniem Hollywood chce stworzyć sobie kolejną Meryl Streep. Padło na Lawrence i założę się, że w tym roku znów dostanie Oscara – za „American Hustle”, znów niezasłużenie.

2. Oscar dla Sandry Bullock

Obecność „Wielkiego Mike’a” wśród nominowanych jest już właściwie sama w sobie wielką porażką Akademii. Maksymalnie stereotypowe, opowiedziane milion razy kino familijne, nadające się jedynie na seans w niedzielne, poobiednie popołudnie, przedostaje się na czerwony dywan – porażka. Podobnie jak nagroda dla Bullock, która nie jest po prostu aktorką formatu oscarowego. Fakt, Bullock nie miała wtedy wielkiej konkurencji, ale przychylniejszym okiem spojrzałbym na kolejne zwycięstwo Streep, Oscar dla Mirren czy Mulligan (tu bardzo chętnie). Oscar dla Bullock to taki ukłon w stronę ulubienicy Ameryki. Co gorsza, możliwe, że w tym roku Akademia ukłoni się raz jeszcze.

3. Dominacja „Artysty”

Film Hazanaviciousa oglądało się bardzo przyjemnie, ale jego oscarowa dominacja była jedną wielką pomyłką. Ot, Akademia chciała pokazać jak bardzo zna się na historii kina i jak bardzo docenia artystyczny ukłon w stronę kina niemego, które położyło fundamenty pod wielkie Hollywood. „Artysta” nie powinien zostać najlepszym filmem. Przewyższały go trzy filmy – „Drzewo życia”, „Moneyball”, „Spadkobiercy”. Hazanavicious nie powinien dostać nagrody reżyserskiej. Należała się Malickowi. Dujardin nie powinien zostać najlepszym aktorem. Szczerze mówiąc, chyba wszyscy konkurenci byli lepsi. Zastrzeżeń nie mam jedynie do kostiumów i najlepszej muzyki.

4. „Sekret jej oczu” / „Biała wstążka”

„Sekret jej oczu” był sprawnie opowiedzianą historią kryminalną, nie przeczę. „Biała wstążka” jest za to jednym z najlepszych filmów w dorobku Michaela Hanekego. Film Austriaka przewyższał argentyńską produkcję w każdym z możliwych aspektów sztuki filmowej. Jest to jednak dla Akademii kino zbyt ciężkie, skomplikowane i stawiające opór widzowi. Takiego wyniku można było się spodziewać, nie zmienia to jednak faktu, że jurorom powinno być wstyd (podobnie sprawa się ma w przypadku Malicka i „Drzewa życia”).

5. Niemal całkowite zignorowanie „Wielkiego Gatsby’ego” Luhrmanna

Film Luhrmanna nominowano w tym roku jedynie za scenografię i kostiumy. Jest to dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Australijczyk stworzył film niezwykły. Mimo wielu odstępstw od oryginału udało mu się w 100% uchwycić ducha książki, który w trakcie seansu wręcz wylewa się z kinowego ekranu. To kino kompletne. Doskonale opowiedziane, zagrane i zrealizowane. Co więcej, operuje blichtrem w taki sam sposób, jak nominowane w najważniejszych kategoriach „American Hustle”, film nieporównywalnie słabszy i zrobiony z o wiele mniejszym reżyserskim wyczuciem. Zignorowanie „Gatsby’ego” jest dla mnie zupełnie niezrozumiałą decyzją.

5559

Jakub Piwoński

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}

Jako sympatyk science fiction, czuje się w obowiązku wspomnieć o tym, w jaki sposób traktowany jest ten gatunek przez członków Akademii. Otóż, można z pełną odpowiedzialnością orzec, iż SF dla kapituły oscarowej jest czymś najzwyczajniej podrzędnym, trywialnym, nie wartym uwagi, a już na pewno nie wartym najwyższych laurów- jeśli już, to tych przysługującym specom od efektów specjalnych. W ten sposób niechlubny stereotyp z jakim przez lata wiązało się postrzeganie tego gatunku, jest wciąż utrwalany. Najbliżej do zaprowadzenia zmian na tym polu był niewątpliwie „Avatar” Jamesa Camerona- film ze wszech miar przełomowy, będący magią kina w najczystszej postaci- który przegrał ze, skądinąd wybitnym, „The Hur Locker”- filmem o wiele bardziej wygodnym politycznie. W tym w zestawieniu najlepszych filmów znalazły się aż dwa filmy, realizujące tradycje SF: „Ona” i „Grawitacja” (który de facto, jako SF postrzegany być nie powinien), ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że i tym razem zwrot nie nastąpi.  Jednak historia Oscarów odnotowała przypadki, w których filmy fantastycznonaukowe, które dziś uznawane są za najważniejsze dokonania gatunku, w odpowiednim czasie nie załapały się nawet do puli najlepszych filmów roku, nie mówiąc już to tym, że – patrząc na ich wydźwięk po latach – spokojnie mogły tą konkurencję wygrać. Oto trzy, kłujące me oczy przypadki:

1. „2001: Odyseja kosmiczna”
2. „Łowca androidów” (przyczyną z pewnością była wersja producencka)
3. „Matrix”

Oscarowe wpadki to jednak przede wszystkim niesprawiedliwe wyniki w najwyższej kategorii. Ja do takiej listy zaliczam filmy, które w moim odczuciu, nie wyróżniały się niczym ani szczególnym, ani nadzwyczajnym, by za tytuł „najlepszego” uchodzić. To filmy sprawnie poprowadzone, nakręcone niemalże „po bożemu”, wpisujące się w wyjątkowo bezpieczną konwencję, w całkowitym odróżnieniu do swoich ówczesnych konkurentów. Podaje cztery, moim zdaniem, najbardziej rażące przypadku, ze wskazaniem filmów, które powinny wygrać zamiast nich.

4. „Zwyczajni ludzie” („Wściekły byk” lub chociażby „Tess”)
5. „Zakochany Szekspir” (4 pozostałe tytuły)
6. „Miasto gniewu” („Tajemnice Brokeback Mountain”)
7. „Jak zostać królem” („The Social Network” lub chociażby „Incepcja”)

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor 2024 Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/