search
REKLAMA
Ranking

Ranking WSZYSTKICH produkcji z serii KARATE KID

Na fali popularności Cobra Kai zadajmy sobie raz jeszcze pytanie, która część serii Karate Kid jest najlepsza. Znacie już odpowiedź?

Jakub Piwoński

5 października 2021

REKLAMA

Karate Kid II (1986)

Długo zastanawiałem się, czy Karate Kid II to faktycznie najlepszy sequel serii i chyba jednak muszę na niego postawić. Z początku byłem rozczarowany seansem, bo okazało się, że tym razem twórcy postanowili nieco odejść od schematu i zafundować bohaterom wycieczkę do Japonii. Później jednak uznałem to za największą zaletę tego filmu. Mamy tu do czynienia z sytuacją, w której bardzo mocno zostaje podkreślona przyjaźń na linii Myagi i LaRusso, ponieważ ten drugi postanawia zrezygnować chwilowo ze swych studiów tylko po to, by móc towarzyszyć swemu nauczycielowi w powrocie do przeszłości. Bardzo trudno jest przez to przewidzieć, w jakim kierunku zabrnie fabuła, co także jest dla tej serii nietypowe. Najbardziej jednak cenię sobie Karate Kid II z powodu jednej sceny, a dokładnie jednej kwestii wypowiedzianej przez Pata Moritę – „To już nie jest turniej. To jest życie”. Otóż to, sztuki walki może i szkolą zawodników turniejowych, ale także, albo przede wszystkich, kształtują człowieka, jego postawy, umiejętności, które mają wyposażyć go w pewność siebie, a być może przyczynić się do uratowania życia swojego lub bliskich. To cenne uzupełnienie przesłań oryginału.

Cobra Kai (2018–)

Mówiąc o Karate Kid II jako o najlepszym sequelu serii, miałem na myśli sequel filmowy, bo ten serialowy jest tylko jeden. Cobra Kai to absolutna rewelacja. Produkcja, która dosłownie zwaliła mnie z nóg podczas seansu pierwszego sezonu, dostarczając ogromnych pokładów świeżości i pomysłowości na kontynuowanie historii sprzed, bagatela, ponad trzydziestu lat. Zwrot fabularny, wedle którego to John Lawrence, niegdysiejszy dręczyciel Daniela LaRusso, tym razem wchodzi w rolę głównego bohatera, który z podkulonym ogonem szuka swego miejsca w życiu, to dla mnie scenariuszowy strzał w dziesiątkę. Nigdy wcześniej w tej serii tak dobrze nie operowano kontrastami, podkreślającymi dualizm filozofii sztuk walki. Agresja i pokój. Zachęta do wzięcia przeciwnika z zaskoczenia i uderzenia jako pierwszy kontra spokój, opanowanie i wyczekanie na cios, którego siła obróci się przeciwko wrogowi. Te charakterystyczne tarcia zachodzące pomiędzy dwoma siłami, które uosabia Lawrance, LaRusso i ich podopieczni, stanowią siłę napędową tej produkcji, co istotne, produkcji o niesłabnącej popularności. Zapowiedziany jest już bowiem piąty sezon, choć czwarty wciąż czeka na premierę.

Karate Kid (1984)

Jeszcze kilka wiosen i minie czterdzieści lat od czasu premiery pierwszej części Karate Kid, a powtórny seans odbyty na platformie Netflix utwierdza mnie w przekonaniu, że ten film wciąż nie ma sobie równych w swojej kategorii. Jaka to kategoria? To kino familijne trwające w symbiozie z kinem sztuk walki. To opowieść o dojrzewaniu, poszukiwaniu autorytetu i punktu zaczepienia w życiu. To w końcu film hołdujący uniwersalnemu założeniu, kultywowanemu także w serii o Rockym (reżyser Karate Kid współtworzył także serię z Sylvestrem Stallone’em), że odnalezienie i zawierzenie wewnętrznej sile i determinacji jest w stanie przenieść góry, zniszczyć każdą przeszkodę, każdego napotkanego wroga. Nigdy wcześniej i chyba nigdy później nikt tak świeżo, tak sympatycznie, tak mądrze, tak poruszająco nie opowiedział tej historii w wydaniu młodzieżowym, jak właśnie działo się to w przypadku Karate Kid. Ciekawostkę stanowi fakt, że bardzo dźwięczny i zapadający w pamięć tytuł twórcy zaczerpnęli od jednego z zapomnianych komiksów DC i tak bardzo się im spodobał, że wykupili do niego prawa. Jak już wspomniałem we wstępie, scenariusz do filmu napisało jednak samo życie – Robert Mark Kamen został napadnięty i pobity w młodym wieku, przez co zainteresował się sztukami walki. Jeśli za sprawą Karate Kid wielu młodych chłopaków uwierzyło w siebie, wzięło się w garść i wysunęło pierś do przodu, wyzbywając się strachu przed prześladowaniami, to chyba największa jakość, jaką dał nam przez te lata film z 1984 roku.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA